Tuż
przed świętami
minęła trzecia
rocznica śmierci
Bogusia, jak go
wszyscy nazywali. Ta
tragiczna wiadomość
lotem błyskawicy
rozeszła się po
zanurzonym już w
świątecznym nastroju
Tarnowie. 23 grudnia
po południu zmarł po
ciężkiej chorobie
Bogusław Wojtowicz,
od 12 lat dyrektor
Biura Wystaw
Artystycznych
Galerii Miejskiej w
Tarnowie, wcześniej
pracujący również w
Tarnowskim Centrum
Kultury i tarnowskim
teatrze (ale także
na scenach w
Rzeszowie, Bielsku
Białej i Lublinie).
Miał 54 lata. W
poniedziałek 23
grudnia 2013 roku o
godz. 12 odprawiona
została Bazylice
Katedralnej
rocznicowa msza św.
za spokój duszy
świętej pamięci
Bogusia, gromadząc,
jak co roku liczne
grono jego
przyjaciół i
współpracowników.
Ten z
urodzenia
Rzeszowianin, a z
wyboru Tarnowianin
był twórcą i
współtwórcą wielu
artystycznych
projektów. Jego
niespokojny duch, co
i raz, gnał go po
świecie ale zawsze
wracał do swojego
ukochanego miasta i
marzył… Wcześniej o
„Młynie Sztuki”, o
niszczejącej
„Harcówce” –
pałacyku w Parku
Strzeleckim, który
chciał zamienić na
tętniące sztuką
centrum kultury oraz
o dworcowej galerii,
którą na kilka dni
przed jego odejściem
otwarto na
tarnowskim dworcu
PKP. Nie zdążył już
tam być fizycznie
ale jego duch,
wierzymy w to
głęboko, będzie
niebiańskim
kuratorem każdej
kolejnej ekspozycji
przygotowanej przez
jego następców.
Zostanie w naszej
pamięci i sercach, a
jego
charakterystyczna
sylwetka jeszcze
nieraz pojawi się na
tarnowskim Rynku…
Miał
wielkie zasługi dla
kultury, i to nie
tylko tarnowskiej,
doceniany i
wielokrotnie
nagradzany.
Inicjator szeregu
interesujących
wystaw, które przez
ostatnie lata można
było podziwiać w
Tarnowie,
współtwórca m.in.
oryginalnego
Festiwalu ArtFest,
który od 2011 rok
nosi jego imię.
Stale współpracował
z Andrzejem
Dudzińskim (był
„etatowym” kuratorem
jego wystaw),
Januszem Foglerem,
Ryszardem
Horowitzem,
Wojciechem
Prażmowskim, Jerzym
Skolimowskim.
Wcześniej prowadził
autorskie audycje
radiowe poświęcone
jazzowi i piosence
francuskiej.
Współpracował w tej
dziedzinie z:
Tomaszem Stańko,
Janem Ptaszynem
Wróblewskim,
Zbigniewem
Namysłowskim, Adamem
Pierończykiem,
Stanisławem Sojką, w
latach 90 - tych był
menadżerem zespołu
rockowego ZIYO.
Był
jednym z luminarzy
tarnowskiej kultury,
wulkanem energii,
człowiekiem iście
renesansowym.
Znaliśmy się i
przyjaźniliśmy się
całe lata... To
dzięki niemu udało
mi się przed laty
przeprowadzić z
Ryszardem
Horowitzem,
światowej sławy
fotografikiem,
obszerny wywiad do
nie istniejącego już
tygodnia „Echo
Tarnowa”. Podobnie
było z głośnym
amerykańskim
pisarzem Williamem
Whartonem, którego
pobyt w Tarnowie był
prawdziwym
wydarzeniem. Obaj ci
wielcy twórcy
przylecieli z Nowego
Jorku na zaproszenie
Bogusia,
uświetniając
organizowane przez
niego imprezy.
Charyzmatyczny
dyrektor ówczesnej
Galerii Miejskiej
BWA był przykładem
człowieka, któremu
udało się zatrzymać
na kilka lat rozwój
choroby
nowotworowej. Jak
sam mówił, choć
chwilami było
ciężko, postanowił
się swoim
schorzeniem po
prostu „nie
przejmować”, choć
przecież wielu
tarnowian pamięta
jego wychudzoną
postać z tego
okresu.
Zapytałem go kiedyś
o ten pierwszy
moment, w którym
dowiedział się że ma
raka. „W takich
chwilach, gdy
dowiadujesz się że
jesteś chory na
raka, człowiek robi
swego rodzaju
rachunek sumienia,
dzieląc rzeczy na
istotne oraz
nieistotne,
przewartościowując
swoje kontakty z
ludźmi” – dywagował.
Trudne doświadczenie
skłoniło go również
do ponownego
zastanowienia się
nad tym, czym jest
życie – tu dla B.
Wojtowicza jedyną
wartością okazała
się duchowość,
postrzegana jako
umiejętność
przeżywania piękna.
Był też i Bóg – ale
nie ten
zinstytucjonalizowany.
Zapytałem go także o
reakcje innych
ludzi, o litość,
której Boguś w ogóle
nie oczekiwał i nie
chciał, o innych
pacjentów obecnych w
klinice... „W tym
miejscu ludzie są
tam wobec siebie
nadzy i przez to
prawdziwi, każdy
jest niezgrabny,
więc w pewnym sensie
okazuje się tym, kim
jesteś naprawdę” -
mówił.
Pytałem również o
lęk przed śmiercią -
w odpowiedzi
usłyszałem m.in., iż
dużą trudność
sprawia m.in. brak
możliwości
zaplanowania
czegokolwiek w
dłuższej
perspektywie czasu
oraz strach przed
„pozostawieniem nie
załatwionych spraw”.
„Za
bardzo się do życia
przyzwyczailiśmy” –
tak spuentował to
nasze ostatnie
spotkanie.
Ryszard Zaprzałka
|