Tarnowianie
korzystając z
rzadkiej okazji
bezpośredniego
kontaktu ze swoim
ukochanym profesorem
zadawali mu wiele
różnych pytań. Jedno
z nich dotyczyło
przypadkowego
wydarzenia w życiu
ks. Hellera, które
okazało się
przełomem. -
Byłem przed laty w
krakowskiej
księgarni i podszedł
do mnie młody
kleryczek i poprosił
mnie czy nie
zgodziłbym się
zrecenzować jego
pracę licencjacką.
To był Józef
Życiński. Małe -
przypadkowe
spotkanie odbiło się
na naszym życiu-
wspominał ks.
Heller.
Ksiądz profesor
Michał Heller, to
jeden
najświatlejszych
obywateli Tarnowa,
światowej sławy
uczony kosmolog i
filozof. Nasz
„noblista” urodził
się 12 marca 1936 r.
w Tarnowie w
rodzinie
inteligenckiej.
Matka, Zofia, z domu
Strugalewicz,
pochodziła z
polskiej rodziny
zamieszkałej na
Ukrainie. Ojciec,
Kazimierz był
absolwentem
Politechniki
Wiedeńskiej i
Lwowskiej. Po
wybuchu II wojny
światowej w 1940 r.
Rosjanie wywieźli
całą rodzinę na
Sybir. Przebywali
tam przez całą
wojnę. Po jej
zakończeniu rodzina
wróciła do Polski.
Zawsze skromny i
unikający rozgłosu,
od dzieciństwa
marzył, aby zostać
naukowcem. Często
podkreśla, że
zawdzięcza to swoim
rodzicom,
szczególnie ojcu,
inżynierowi
pracującemu przez
długie lata w
Zakładach Azotowych
w
Tarnowie-Mościciach.
Niemalże codziennie
spotkać można ks.
prof. Michała
Hellera, jak
skromnie ubrany
/najczęściej w szary
garnitur i takiż
prochowiec lub
kurtkę, z
nieodłącznym beretem
na głowie/, wychodzi
z plebani kościoła
przy ul.
Urszulańskiej i
zdąża w kierunku
tarnowskiego
Wyższego Seminarium
Duchownego lub
bloku, w którym
mieszka przy ulicy
Powstańców Warszawy.
Mało, kto rozpoznaje
w tym starszym, 73
letnim szczupłym
mężczyźnie,
profesora Wydziału
Filozofii Papieskiej
Akademii
Teologicznej i
kierownika Katedry
Filozofii Przyrody,
wykładowcę Oksfordu
i Leicester,
Louvain i Liege,
pracownika
Obserwatorium
Watykańskiego,
członka zwyczajnego
Papieskiej Akademii
Nauk i wielu
towarzystw
naukowych, autora
ponad 30 książek i
blisko 600 rozpraw i
publikacji. A przed
wszystkim zdobywcy
Nagrody Templetona,
niezwykle
prestiżowej nagrody
porównywanej z
Noblem., którą
otrzymał jako
pierwszy Polak 7
maja 2008 roku w
Buckingham Palace w
Londynie, co
zaowocowało
powstaniem Centrum
Kopernika Badań
Ineredyscyplinarnych
w Krakowie, którego
jest głównym
fundatorem i
dyrektorem. To
paradoks, że duża
nagroda – mówił
w jednym z wywiadów
- zamiast pomagać
w pracy naukowej,
prawie ją
uniemożliwia. Pomaga
w tym sensie, że
wzrasta
zapotrzebowanie na
moje książki i
artykuły oraz
wykłady (co prawie
zawsze wiąże się z
wyjazdami), ale to z
kolei absorbuje
kolejnymi pracami
redakcyjnymi,
korektami i
autoryzowaniem
tekstów. Oczywiście
usiłuję pracować
naukowo. Terenem
moich dociekań od
dawna są
najwcześniejsze
etapy kosmicznej
ewolucji z
zastosowaniem nowych
metod
matematycznych. Gdy
jestem zmęczony
„naukową
administracją”, ale
jeszcze nie na tyle,
żeby głowa przestała
pracować, chętnie
uciekam w świat
matematycznych
modeli – tam jest
wszystko tak, jak
powinno być… .
Komu
można zadedykować
„Filozofię
przypadku”? Michał
Heller przyznaje, że
sam mógłby ją
zadedykować
Richardowi
Dawkinsowi i
Williamowi
Dembskiemu,
którzy spierają się
o to, czy
biologiczna ewolucja
jest „ślepym
zegarmistrzem”, czy
raczej świadczy o
„Inteligentnym
Projekcie”. W
biologicznej
ewolucji przypadek
odgrywa rolę
nadrzędną – jest
źródłem zmienności
gatunków.
Autor
„Filozofii
przypadku” proponuje
szersze spojrzenie.
Odwołując się do
historii pojęcia
przypadku i jego
ewolucji wskazuje
miejsce, jakie
przypadki zajmują w
strukturze całego
Wszechświata. A
miejsca te są…
nieprzypadkowe.
Dlatego „Filozofię
przypadku” można
zadedykować i
polecić każdemu, kto
potrafi dostrzec
głębię samego
pytania o istotę
przypadku. I ciekaw
jest odpowiedzi.
W
„Filozofii
kosmologii”
natomiast Michał
Heller w klarownym i
pasjonującym
wywodzie oprowadza
czytelników po
gąszczu tematów
filozoficznych,
które towarzyszyły
kosmologii od jej
zarania, aż do
momentu uformowania
się jej jako
dojrzałej nauki
empirycznej.
Wskazuje na
filozoficzne
implikacje problemów
kosmologicznych i
opisuje rozwiązania,
jakie próbowali dla
nich znaleźć
najwybitniejsi
fizycy XX wieku.
„Filozofia
kosmologii” jest
pierwszym polskim
dziełem, które
mierzy się z
problematyką rodzącą
się na styku
pozornie odległych
dyscyplin, jakimi są
filozofia i
kosmologia. Autor
pokazuje, że w
istocie ich
interakcja jest
nieunikniona, gdyż –
jak sam stwierdza –
tam, gdzie w grę
wchodzi wszechświat,
trudno na bok
odłożyć swoje
filozoficzne
upodobania lub
uprzedzenia.
W
wywiadzie-rzece „Bóg
i nauka. Moje dwie
drogi do jednego
celu. Michał Heller
w rozmowie z Giulio
Brottim” poza
pasjonującą rozmową
o wierze, nauce i
filozofii, wybitny
polski kosmolog i
filozof opisuje
również wydarzenia
ze swojego życia:
trudy dzieciństwa na
Syberii, nielegalne
studia, pracę
duszpasterską i
naukową w czasach
komunizmu, a także
dzieli się refleksją
nad kondycją
współczesnego
chrześcijaństwa i
powszechnej
znajomości nauki.
- Spośród moich
licznych fascynacji
dwie okazały się
szczególnie
uporczywe i odporne
na upływanie czasu:
nauka i religia.
Inną moją wadą jest
to, że jestem zbyt
ambitny. Zawsze
chciałem robić tylko
rzeczy
najważniejsze. A czy
może być coś
ważniejszego od
nauki i religii?
Nauka daje nam
Wiedzę, a religia
daje nam Sens.
Zarówno Wiedza jak i
Sens są niezbędnymi
warunkami godnego
życia. I jest
paradoksem, że obie
te wartości często
pozostają w
konflikcie.
Nierzadko spotykam
się z pytaniem: jak
potrafię je godzić?
Gdy takie pytanie
bywa zadawane przez
naukowca lub
filozofa,
nieodmiennie dziwię
się, jak
wykształceni ludzie
mogą nie dostrzegać,
iż nauka nie czyni
nic innego, jak
tylko eksploruje
Dzieło Stworzenia
– mówi w wywiadzie
ksiądz Michał
Heller.
„Wieczność ocali
zwiędłe liście…”
Nie bądźmy
zaściankowi, może
rzeczywiście
Wszechświat jest
tylko epizodem w
istnieniu?
ARTUR
SPORNIAK: Chrześcijaństwo
głosi, że w tym
życiu jesteśmy
jedynie
pielgrzymami.
Podobna myśl pojawia
się w tytule jednej
z ostatnich książek
Księdza „Wszechświat
jest tylko drogą.
Kosmiczne
rekolekcje”. Czy to
znaczy, że uczony
może dojść także do
wniosku, że nie
jesteśmy „u siebie”?
KS. MICHAŁ
HELLER: „Uczony”
to nie jakiś inny
gatunek człowieka.
Nękają go te same
egzystencjalne
problemy, co
wszystkich innych
ludzi. Jesteśmy u
siebie, bo gdzie
indziej mielibyśmy
być? Warto tylko
uświadomić sobie, że
nie jesteśmy tu
zameldowani na
stałe. Być „u
siebie” i być „w
stanie drogi” to nie
dwie sprzeczne
rzeczy. Im bardziej
odkrywamy w sobie
podróżnika przez
Wszechświat, tym
bardziej jesteśmy u
siebie.
Dlaczego
Wszechświat domaga
się
usprawiedliwienia?
Bo jest, a nie
wiadomo dlaczego.
Najprościej by było,
gdyby go nie było.
Nie tylko nie byłoby
żadnych problemów,
ale też nie miałby
kto ich mieć.
Poszukiwanie
odpowiedzi na stare
pytanie Leibniza,
dlaczego istnieje
raczej coś niż nic,
jest poszukiwaniem
usprawiedliwienia
Wszechświata.
I jest jeszcze jeden
powód, by jakoś
usprawiedliwić
Wszechświat. Bo my w
nim jesteśmy. A
pytanie „dlaczego?”
w odniesieniu do nas
samych jest pytaniem
o sens. Bytowanie na
jednej z miliardów
(czy tylko
miliardów?) planet
we Wszechświecie bez
sensu byłoby nie do
zniesienia. Dlatego
sensu poszukujemy –
albo wmawiamy sobie,
że nas to nie
interesuje. Albo
jeszcze częściej –
zajmujemy się jakimś
„bardzo ważnym”
detalem, byle o tym
nie myśleć.
Nauka pokazuje, że
to „coś”, co
istnieje, nie jest
„byle czym”, lecz
niezwykle subtelnie
zorganizowaną
strukturą. Trzeba
zatem usprawiedliwić
nie tylko, że coś
istnieje, ale że
jest tak
niesamowite. Nauka
nam w tym pomaga o
tyle, że nam tę
niesamowitość
ukazuje: stopniowo,
coraz pełniej,
zaskakując nas
niemal na każdym
kroku. Po każdym
sukcesie stajemy nad
otchłanią nowych
wyzwań...
Wszechświat jest
uporządkowany.
Fizycy przyjmują, że
miarą tego porządku
jest informacja – im
więcej porządku, tym
więcej informacji. Z
kolei, zgodnie z
drugą zasadą
termodynamiki, z
czasem Wszechświat
traci porządek.
Czytając o tym w
„Kosmicznych
rekolekcjach”,
miałem mimo wszystko
silną intuicję prawa
„zachowania
porządku/informacji”:
że informacja nie
może być tracona, że
ona gdzieś jest.
Tylko gdzie?
Rzecz w tym, że w
miarę postępu nauki
samo pojęcie
porządku ulega
ewolucji. Regularną
strukturę kryształu
jesteśmy skłonni
uznać za porządek, a
kłębowisko wody u
stóp wodospadu – za
synonim chaosu. Ale
to są „zewnętrzne
pozory”. Jeżeli
wnikniemy głębiej
poza poziom zjawisk,
do poziomu praw
fizyki, to musimy
stwierdzić, że
struktura, jaka
kryje się „pod”
chaosem wodospadu,
jest niezwykle
subtelna. Tu właśnie
użyłbym słowa:
„niesamowita”. To
ona właśnie sprawia,
że ruch każdej
cząsteczki wody jest
dla nas
nieprzewidywalny. I
to nas
usprawiedliwia, gdy
mówimy o chaosie.
Mamy tu jednak
porządek, ale nie
porządek „zamarcia”,
lecz porządek
dynamiki. I to
porządek niezwykły.
Spójrzmy na jeden
bąbel wody, który
jakiś czas trwa,
tańczy w
zawirowaniu, a potem
się rozpryskuje.
Ruch każdej
cząsteczki z osobna
jest
nieprzewidywalny,
ale coś jednak każe
milionom cząsteczek
tak skoordynować
swoje ruchy, aby
utworzył się
subtelny pęcherzyk.
Czy
porządek/informacja
podlega prawu
zachowania? Na
poziomie zjawisk
nie. Prawo wzrostu
entropii (druga
zasada
termodynamiki) mówi
o wzroście bałaganu,
a co za tym idzie:
utracie informacji.
A czy na poziomie
praw porządek i
informacja są
zachowane?
Atrakcyjna
możliwość, ale by
mówić o prawie
zachowania na
poziomie praw,
trzeba by znać
prawa, które rządzą
prawami. Jeżeli w
trakcie ewolucji
Wszechświata prawa
fizyki się nie
zmieniają, to i
zawarta w nich
informacja nie ulega
zmianie. Ale tu już
wkraczamy na teren
filozofii...
Techniczny termin
„informacja” laikowi
kojarzy się z
rozmową. Ksiądz
Profesor mówi, że
informację
zakodowaną w prawach
przyrody można
odczytać jako
przekaz od Stwórcy.
Niepokojący (znów
dla laika) jest
jednak wspomniany
fakt, że Wszechświat
z czasem traci
informację/porządek.
Bóg się od nas
odwraca?
Gdy słucha się
ludzkich rozmów (np.
w zatłoczonym
pociągu), nietrudno
zauważyć, że rzadko
w ich trakcie
przekazywana jest
jakakolwiek
informacja. Ale w
tym, co powiedziałem
wyżej, chodzi mi o
informację w sensie,
w którym to pojęcie
jest używane w
teorii informacji. W
tym sensie
informację mierzy
się nie jej treścią,
lecz czysto
formalnym
prawdopodobieństwem:
im mniejsze
prawdopodobieństwo
przypadkowego
ułożenia się danego
ciągu elementów (np.
liter w jakimś
tekście lub atomów w
krysztale), tym
większa zawarta tam
informacja. Wszystko
wskazuje na to, że
Wszechświat traci
tak rozumianą
informację. Chociaż
istnieją w
kosmologii
scenariusze, które
starają się uchylić
ten wniosek.
Jak tę utratę
informacji rozumieć
teologicznie? Nie
bądźmy zaściankowi,
może rzeczywiście
Wszechświat jest
tylko epizodem w
istnieniu?
Ksiądz Profesor mówi
o metodycznej
ascezie nauki: bada
ona tylko ten
fragment
rzeczywistości,
który poddaje się
badaniu
eksperymentalnemu, a
oprócz tego istnieje
rzeczywistość, w
której można jedynie
uczestniczyć (świat
wartości, sensu,
dobra). Dzisiaj
neuronauki badają
także to, co
ludzkie: proces
myślenia, motywy
naszego
postępowania, genezę
człowieczeństwa. Czy
można ów dualizm
świata obronić?
Nie broniłbym
dualizmu.
Rzeczywistość jest
jedna. Cień drzewa
jest jego rzutem na
płaszczyznę ziemi.
Czy cień miałby
mówić o dualizmie
siebie i drzewa –
czy raczej nie jest
tak, że
rzeczywistością jest
drzewo, a cień tylko
rzutem? To, co
nazywamy „światem
materialnym”, może
być tylko rzutem
czegoś bardziej
rzeczywistego. Jak
kłębowisko u stóp
wodospadu jest tylko
„realizacją”
rzeczywistości praw.
To są jedynie
analogie, ale
analogie wymowne.
Mówienie o dualizmie
to wyłącznie
uproszczenie
językowe: mówimy o
dwu biegunach, bo
tracimy z oczu całą
kulę.
Jak Ksiądz radzi
sobie z argumentem
materialistów, że
wykraczająca poza
świat materialny
wolna świadomość nie
może oddziaływać na
ów świat materialny,
bo łamana by wówczas
była zasada
zachowania
materii-energii?
Najpierw uściślenie:
nie ma zasady
zachowania
materii-energii.
Ściśle rzecz biorąc,
termin „materia” nie
znajduje się w
słowniku fizyki
(choć fizycy często
go używają, jak
wielu innych
terminów z języka
potocznego). Bo
materii nie da się
mierzyć; nie ma
jednostek materii,
jak np. są jednostki
czasu i objętości.
Istnieje w fizyce
zasada zachowania
masy-energii (bo
masę i energię można
mierzyć; jak kto
chce, to nawet w
tych samych
jednostkach, gdyż E
= mc2). Ale istnieje
też wiele innych
zasad zachowania:
zasada zachowania
pędu, momentu pędu,
liczby barionowej,
parzystości itd.,
itp. Zasada
zachowania
masy-energii niczym
specjalnym nie
wyróżnia się od
innych zasad.
Wszystkie prawa
fizyki, łącznie z
zasadami zachowania,
obowiązują we
Wszechświecie.
Jeżeli Bóg stworzył
Wszechświat, to
razem z wszystkimi
prawami fizyki. Czy
mamy przypuszczać,
że Bóg podlega
prawom fizyki?
Ale każda zmiana
w świecie fizycznym
związana jest z
przekształceniem
masy-energii. Jak
nasza niematerialna
wola może wpływać na
świat materialny i
zmieniać go, nie
podlegając temu
prawu? Czy taka
zmiana z fizycznego
punktu widzenia jest
„spontaniczna” (jak
np. zjawiska
kwantowe)?
Wie pan, dlaczego
nie lubię udzielać
wywiadów? Bo bardzo
często dziennikarze
prowadzący wywiady
domagają się ode
mnie odpowiedzi na
pytania, na które
nikt nie zna
odpowiedzi. A jeżeli
w dodatku przyznaję
się do wiary w Boga,
to powinienem mieć
wiedzę boską. Ale
dobrze, rozpatrzmy
przykład. Komputer
pracuje, bo wykonuje
jakiś program.
Program jest czymś
niematerialnym,
kawałkiem
matematyki, a jednak
to program nakazuje
prądom elektrycznym,
czy i jak mają
płynąć w całym
urządzeniu. I żadne
prawo fizyki nie
jest przy tym
złamane.
Powiedziałbym, że
cała przyczynowość w
tzw. materialnym
świecie sprowadza
się do czegoś
podobnego. Jeżeli
dwie cząstki
elementarne zderzają
się ze sobą,
powodując kaskadę
nowych cząstek, to
nie dzieje się tak
dlatego, że dwie
grudki materii mają
takie właściwości
(cząstki elementarne
nie są grudkami
materii!) i tak się
zdarzyło, iż jakaś
teoria matematyczna
dobrze to opisuje,
lecz dlatego, że –
mówiąc obrazowo –
cząstki elementarne
wykonują program
zawarty w pewnej
strukturze
matematycznej, którą
udało nam się
odcyfrować. Bez
matematycznych
struktur materia nie
tylko nie mogłaby
działać, ale w ogóle
by nie istniała. Jak
to możliwe? Nie
wiem, nie mam wiedzy
boskiej.
W
„Kosmicznych
rekolekcjach”
znalazłem wiele
myśli na temat
śmierci:
„Przemijanie jest
następstwem
złożoności”. „Umrzeć
– to znaczy stracić
możność ograniczania
się, wrócić do
chaosu”
(„Ograniczanie
siebie nie jest
wrogiem rozwoju”).
„Śmierć jest
potrzebna po to, by
utrwalić
przemijające dzieło
sztuki” [jakim
powinno być nasze
życie]. „Wieczność
ocali wszystkie
zwiędłe liście”. W
jaki sposób?
Tak pan zręcznie
powybierał cytaty z
mojej książki, że
zaczynam wierzyć, iż
jestem poetą. Ale to
nie (tylko) poezja.
Np. ograniczanie
jest synonimem
tworzenia: z chaosu
wszystkich
możliwości wybieram
to, co tworzę.
Bardziej naukowo:
ograniczanie jest
synonimem przyrostu
informacji, więc bez
ograniczania nie ma
rozwoju.
A „wieczność ocali
wszystkie zwiędłe
liście”? Jak to
rozumiem? Wróćmy do
metafory drzewa i
jego cienia. Jeżeli
nasz świat to
jedynie rzut innej
Rzeczywistości, to
czasowi podlega
tylko rzut, a nie
Rzeczywistość.
Teologowie od dawna
mówili, że wieczność
to nie nieskończenie
długi czas, lecz
istnienie poza
czasem. Z
perspektywy
Rzeczywistości
zapewne można
oglądać sobie
„wszystkie zwiędłe
liście”, i te, które
dopiero zwiędną
(jeżeli będzie nas
to wówczas
interesować).
Co ze mnie
zostanie? Jeżeli
świadomość rodzi się
ze szczególnej
konfiguracji
elementów
materialnych, a
potem ją całe życie
„uprawiamy”
(kształtując
duchowo), czy to
oznacza, że
ostatecznie zostaje
sama konfiguracja?
Czy to, co jest
„poza”, to świat
platoński? W jaki
sposób ja jako
jednostka mogę
funkcjonować w
świecie idealnych
trójkątów?
Tylko jeden
sprzeciw. O świecie
platońskim nie
myślmy jako o
zbiorowisku
idealnych kul i
trójkątów. To pełen
dynamiki, zapewne
nieskończony, świat
oddziaływających ze
sobą struktur i
struktur złożonych
ze struktur...
A co ze mnie
zostanie? Nie wiem.
I dlatego śmierć
może być czymś
wysoce
interesującym. Do
końca trzeba
pozostać
eksploratorem...
Trudno sobie
wyobrazić dynamikę
poza czasem. Ksiądz
Profesor wspomina w
książce, że w
myśleniu religijnym
„tak łatwo ulegamy
brakowi wyobraźni”. Meditatio
mortis byłaby
zatem ćwiczeniem
wyobraźni. Co w tym
może pomóc?
Doskonałym
ćwiczeniem wyobraźni
jest fizyka
teoretyczna. Od
dawna wiemy np., że
dla fotonów (kwantów
światła) czas nie
płynie, a są one
„pełne dynamiki”. A
w kilku teoriach
pretendujących do
kwantowania
grawitacji czas w
ogóle nie istnieje,
ale nie ma zamarcia
i stagnacji. W meditatio
mortis wyobraźnia
bardzo się przydaje,
choć niekiedy – jak
to z wyobraźnią bywa
– może prowadzić na
manowce. Czyli i
wyobraźnia powinna
być pod kontrolą.
Przed nami
Wielkanoc. Jak się
przygotować na
zmartwychwstanie?
Tak samo jak trzeba
być gotowym na
jutro...
Opracował:
Ryszard Zaprzałka
Źródło – Wiara.pl
|