Czy Pan Bóg gra w kości…

 

To tylko jedno z pytań – tez, postawionych podczas fascynującego spotkania – wykładu, jaki odbył się przedwczoraj w księgarni „Matras”, którego bohaterem był światowej sławy uczony – filozof i kosmolog, tarnowianin ks. prof. Michał Heller. Takich tłumów jakie stawiły się w poniedziałkowy wieczór 5 marca w popularnej tarnowskiej księgarni przy placu Sobieskiego dawno tam nie oglądano. Organizatorem tego absolutnie wyjątkowego spotkania zatytułowanego „Wszechświat i przypadek” byli Copernicus Center Press i księgarnia Matras, a poświęcone było ostatniej książce profesora „Filozofia przypadku”, ale ks. Heller odniósł się także do swych najbliższych publikacji - „Filozofii kosmologii” oraz wywiadu-rzeki „Bóg i Nauka. Moje dwie drogi do jednego celu”, które wiosną tego roku ukażą się na rynku wydawniczym.

Tarnowianie korzystając z rzadkiej okazji bezpośredniego kontaktu ze swoim ukochanym profesorem zadawali mu wiele różnych pytań. Jedno z nich dotyczyło przypadkowego wydarzenia w życiu ks. Hellera, które okazało się przełomem. - Byłem przed laty w krakowskiej księgarni i podszedł do mnie młody kleryczek i poprosił mnie czy nie zgodziłbym się zrecenzować jego pracę licencjacką. To był Józef Życiński. Małe - przypadkowe spotkanie odbiło się na naszym życiu- wspominał ks. Heller.

Ksiądz profesor Michał Heller, to jeden najświatlejszych obywateli Tarnowa, światowej sławy uczony kosmolog i filozof. Nasz „noblista” urodził się 12 marca 1936 r. w Tarnowie w rodzinie inteligenckiej. Matka, Zofia, z domu Strugalewicz, pochodziła z polskiej rodziny zamieszkałej na Ukrainie. Ojciec, Kazimierz był absolwentem Politechniki Wiedeńskiej i Lwowskiej. Po wybuchu II wojny światowej w 1940 r. Rosjanie wywieźli całą rodzinę na Sybir. Przebywali tam przez całą wojnę. Po jej zakończeniu rodzina wróciła do Polski. Zawsze skromny i unikający rozgłosu, od dzieciństwa marzył, aby zostać naukowcem. Często podkreśla, że zawdzięcza to swoim rodzicom, szczególnie ojcu, inżynierowi pracującemu przez długie lata w Zakładach Azotowych w Tarnowie-Mościciach. Niemalże codziennie spotkać można ks. prof. Michała Hellera, jak skromnie ubrany /najczęściej w szary garnitur i takiż prochowiec lub kurtkę, z nieodłącznym beretem na głowie/, wychodzi z plebani kościoła przy ul. Urszulańskiej i zdąża w kierunku tarnowskiego Wyższego Seminarium Duchownego lub bloku, w którym mieszka przy ulicy Powstańców Warszawy. Mało, kto rozpoznaje w tym starszym, 73 letnim szczupłym mężczyźnie, profesora Wydziału Filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej i kierownika Katedry Filozofii Przyrody, wykładowcę Oksfordu i  Leicester, Louvain i Liege, pracownika Obserwatorium Watykańskiego, członka zwyczajnego Papieskiej Akademii Nauk i wielu towarzystw naukowych, autora ponad 30 książek i blisko 600 rozpraw i publikacji. A przed wszystkim zdobywcy Nagrody Templetona, niezwykle prestiżowej nagrody porównywanej z Noblem., którą otrzymał jako pierwszy Polak 7 maja 2008 roku w Buckingham Palace w Londynie, co zaowocowało powstaniem Centrum Kopernika Badań Ineredyscyplinarnych w Krakowie, którego jest głównym fundatorem i dyrektorem. To paradoks, że duża nagroda – mówił w jednym z wywiadów - zamiast pomagać w pracy naukowej, prawie ją uniemożliwia. Pomaga w tym sensie, że wzrasta zapotrzebowanie na moje książki i artykuły oraz wykłady (co prawie zawsze wiąże się z wyjazdami), ale to z kolei absorbuje kolejnymi pracami redakcyjnymi, korektami i autoryzowaniem tekstów. Oczywiście usiłuję pracować naukowo. Terenem moich dociekań od dawna są najwcześniejsze etapy kosmicznej ewolucji z zastosowaniem nowych metod matematycznych. Gdy jestem zmęczony „naukową administracją”, ale jeszcze nie na tyle, żeby głowa przestała pracować, chętnie uciekam w świat matematycznych modeli – tam jest wszystko tak, jak powinno być… . 

Komu można zadedykować „Filozofię przypadku”? Michał Heller przyznaje, że sam mógłby ją zadedykować Richardowi Dawkinsowi i Williamowi Dembskiemu, którzy spierają się o to, czy biologiczna ewolucja jest „ślepym zegarmistrzem”, czy raczej świadczy o „Inteligentnym Projekcie”. W biologicznej ewolucji przypadek odgrywa rolę nadrzędną – jest źródłem zmienności gatunków.

Autor „Filozofii przypadku” proponuje szersze spojrzenie. Odwołując się do historii pojęcia przypadku i jego ewolucji wskazuje miejsce, jakie przypadki zajmują w strukturze całego Wszechświata. A miejsca te są… nieprzypadkowe. Dlatego „Filozofię przypadku” można zadedykować i polecić każdemu, kto potrafi dostrzec głębię samego pytania o istotę przypadku. I ciekaw jest odpowiedzi.

W „Filozofii kosmologii” natomiast Michał Heller w klarownym i pasjonującym wywodzie oprowadza czytelników po gąszczu tematów filozoficznych, które towarzyszyły kosmologii od jej zarania, aż do momentu uformowania się jej jako dojrzałej nauki empirycznej. Wskazuje na filozoficzne implikacje problemów kosmologicznych i opisuje rozwiązania, jakie próbowali dla nich znaleźć najwybitniejsi fizycy XX wieku. „Filozofia kosmologii” jest pierwszym polskim dziełem, które mierzy się z problematyką rodzącą się na styku pozornie odległych dyscyplin, jakimi są filozofia i kosmologia. Autor pokazuje, że w istocie ich interakcja jest nieunikniona, gdyż – jak sam stwierdza – tam, gdzie w grę wchodzi wszechświat, trudno na bok odłożyć swoje filozoficzne upodobania lub uprzedzenia.

W wywiadzie-rzece „Bóg i nauka. Moje dwie drogi do jednego celu. Michał Heller w rozmowie z Giulio Brottim” poza pasjonującą rozmową o wierze, nauce i filozofii, wybitny polski kosmolog i filozof opisuje również wydarzenia ze swojego życia: trudy dzieciństwa na Syberii, nielegalne studia, pracę duszpasterską i naukową w czasach komunizmu, a także dzieli się refleksją nad kondycją współczesnego chrześcijaństwa i powszechnej znajomości nauki. - Spośród moich licznych fascynacji dwie okazały się szczególnie uporczywe i odporne na upływanie czasu: nauka i religia. Inną moją wadą jest to, że jestem zbyt ambitny. Zawsze chciałem robić tylko rzeczy najważniejsze. A czy może być coś ważniejszego od nauki i religii? Nauka daje nam Wiedzę, a religia daje nam Sens. Zarówno Wiedza jak i Sens są niezbędnymi warunkami godnego życia. I jest paradoksem, że obie te wartości często pozostają w konflikcie. Nierzadko spotykam się z pytaniem: jak potrafię je godzić? Gdy takie pytanie bywa zadawane przez naukowca lub filozofa, nieodmiennie dziwię się, jak wykształceni ludzie mogą nie dostrzegać, iż nauka nie czyni nic innego, jak tylko eksploruje Dzieło Stworzenia – mówi w wywiadzie ksiądz Michał Heller.

 

„Wieczność ocali zwiędłe liście…”

Nie bądźmy zaściankowi, może rzeczywiście Wszechświat jest tylko epizodem w istnieniu?

 ARTUR SPORNIAK: Chrześcijaństwo głosi, że w tym życiu jesteśmy jedynie pielgrzymami. Podobna myśl pojawia się w tytule jednej z ostatnich książek Księdza „Wszechświat jest tylko drogą. Kosmiczne rekolekcje”. Czy to znaczy, że uczony może dojść także do wniosku, że nie jesteśmy „u siebie”?

KS. MICHAŁ HELLER: „Uczony” to nie jakiś inny gatunek człowieka. Nękają go te same egzystencjalne problemy, co wszystkich innych ludzi. Jesteśmy u siebie, bo gdzie indziej mielibyśmy być? Warto tylko uświadomić sobie, że nie jesteśmy tu zameldowani na stałe. Być „u siebie” i być „w stanie drogi” to nie dwie sprzeczne rzeczy. Im bardziej odkrywamy w sobie podróżnika przez Wszechświat, tym bardziej jesteśmy u siebie.

Dlaczego Wszechświat domaga się usprawiedliwienia?

Bo jest, a nie wiadomo dlaczego. Najprościej by było, gdyby go nie było. Nie tylko nie byłoby żadnych problemów, ale też nie miałby kto ich mieć. Poszukiwanie odpowiedzi na stare pytanie Leibniza, dlaczego istnieje raczej coś niż nic, jest poszukiwaniem usprawiedliwienia Wszechświata.

I jest jeszcze jeden powód, by jakoś usprawiedliwić Wszechświat. Bo my w nim jesteśmy. A pytanie „dlaczego?” w odniesieniu do nas samych jest pytaniem o sens. Bytowanie na jednej z miliardów (czy tylko miliardów?) planet we Wszechświecie bez sensu byłoby nie do zniesienia. Dlatego sensu poszukujemy – albo wmawiamy sobie, że nas to nie interesuje. Albo jeszcze częściej – zajmujemy się jakimś „bardzo ważnym” detalem, byle o tym nie myśleć.

Nauka pokazuje, że to „coś”, co istnieje, nie jest „byle czym”, lecz niezwykle subtelnie zorganizowaną strukturą. Trzeba zatem usprawiedliwić nie tylko, że coś istnieje, ale że jest tak niesamowite. Nauka nam w tym pomaga o tyle, że nam tę niesamowitość ukazuje: stopniowo, coraz pełniej, zaskakując nas niemal na każdym kroku. Po każdym sukcesie stajemy nad otchłanią nowych wyzwań...

Wszechświat jest uporządkowany. Fizycy przyjmują, że miarą tego porządku jest informacja – im więcej porządku, tym więcej informacji. Z kolei, zgodnie z drugą zasadą termodynamiki, z czasem Wszechświat traci porządek. Czytając o tym w „Kosmicznych rekolekcjach”, miałem mimo wszystko silną intuicję prawa „zachowania porządku/informacji”: że informacja nie może być tracona, że ona gdzieś jest. Tylko gdzie?

Rzecz w tym, że w miarę postępu nauki samo pojęcie porządku ulega ewolucji. Regularną strukturę kryształu jesteśmy skłonni uznać za porządek, a kłębowisko wody u stóp wodospadu – za synonim chaosu. Ale to są „zewnętrzne pozory”. Jeżeli wnikniemy głębiej poza poziom zjawisk, do poziomu praw fizyki, to musimy stwierdzić, że struktura, jaka kryje się „pod” chaosem wodospadu, jest niezwykle subtelna. Tu właśnie użyłbym słowa: „niesamowita”. To ona właśnie sprawia, że ruch każdej cząsteczki wody jest dla nas nieprzewidywalny. I to nas usprawiedliwia, gdy mówimy o chaosie. Mamy tu jednak porządek, ale nie porządek „zamarcia”, lecz porządek dynamiki. I to porządek niezwykły. Spójrzmy na jeden bąbel wody, który jakiś czas trwa, tańczy w zawirowaniu, a potem się rozpryskuje. Ruch każdej cząsteczki z osobna jest nieprzewidywalny, ale coś jednak każe milionom cząsteczek tak skoordynować swoje ruchy, aby utworzył się subtelny pęcherzyk.

Czy porządek/informacja podlega prawu zachowania? Na poziomie zjawisk nie. Prawo wzrostu entropii (druga zasada termodynamiki) mówi o wzroście bałaganu, a co za tym idzie: utracie informacji. A czy na poziomie praw porządek i informacja są zachowane? Atrakcyjna możliwość, ale by mówić o prawie zachowania na poziomie praw, trzeba by znać prawa, które rządzą prawami. Jeżeli w trakcie ewolucji Wszechświata prawa fizyki się nie zmieniają, to i zawarta w nich informacja nie ulega zmianie. Ale tu już wkraczamy na teren filozofii...

Techniczny termin „informacja” laikowi kojarzy się z rozmową. Ksiądz Profesor mówi, że informację zakodowaną w prawach przyrody można odczytać jako przekaz od Stwórcy. Niepokojący (znów dla laika) jest jednak wspomniany fakt, że Wszechświat z czasem traci informację/porządek. Bóg się od nas odwraca?

Gdy słucha się ludzkich rozmów (np. w zatłoczonym pociągu), nietrudno zauważyć, że rzadko w ich trakcie przekazywana jest jakakolwiek informacja. Ale w tym, co powiedziałem wyżej, chodzi mi o informację w sensie, w którym to pojęcie jest używane w teorii informacji. W tym sensie informację mierzy się nie jej treścią, lecz czysto formalnym prawdopodobieństwem: im mniejsze prawdopodobieństwo przypadkowego ułożenia się danego ciągu elementów (np. liter w jakimś tekście lub atomów w krysztale), tym większa zawarta tam informacja. Wszystko wskazuje na to, że Wszechświat traci tak rozumianą informację. Chociaż istnieją w kosmologii scenariusze, które starają się uchylić ten wniosek.

Jak tę utratę informacji rozumieć teologicznie? Nie bądźmy zaściankowi, może rzeczywiście Wszechświat jest tylko epizodem w istnieniu?

Ksiądz Profesor mówi o metodycznej ascezie nauki: bada ona tylko ten fragment rzeczywistości, który poddaje się badaniu eksperymentalnemu, a oprócz tego istnieje rzeczywistość, w której można jedynie uczestniczyć (świat wartości, sensu, dobra). Dzisiaj neuronauki badają także to, co ludzkie: proces myślenia, motywy naszego postępowania, genezę człowieczeństwa. Czy można ów dualizm świata obronić?

Nie broniłbym dualizmu. Rzeczywistość jest jedna. Cień drzewa jest jego rzutem na płaszczyznę ziemi. Czy cień miałby mówić o dualizmie siebie i drzewa – czy raczej nie jest tak, że rzeczywistością jest drzewo, a cień tylko rzutem? To, co nazywamy „światem materialnym”, może być tylko rzutem czegoś bardziej rzeczywistego. Jak kłębowisko u stóp wodospadu jest tylko „realizacją” rzeczywistości praw. To są jedynie analogie, ale analogie wymowne. Mówienie o dualizmie to wyłącznie uproszczenie językowe: mówimy o dwu biegunach, bo tracimy z oczu całą kulę.

Jak Ksiądz radzi sobie z argumentem materialistów, że wykraczająca poza świat materialny wolna świadomość nie może oddziaływać na ów świat materialny, bo łamana by wówczas była zasada zachowania materii-energii?

Najpierw uściślenie: nie ma zasady zachowania materii-energii. Ściśle rzecz biorąc, termin „materia” nie znajduje się w słowniku fizyki (choć fizycy często go używają, jak wielu innych terminów z języka potocznego). Bo materii nie da się mierzyć; nie ma jednostek materii, jak np. są jednostki czasu i objętości. Istnieje w fizyce zasada zachowania masy-energii (bo masę i energię można mierzyć; jak kto chce, to nawet w tych samych jednostkach, gdyż E = mc2). Ale istnieje też wiele innych zasad zachowania: zasada zachowania pędu, momentu pędu, liczby barionowej, parzystości itd., itp. Zasada zachowania masy-energii niczym specjalnym nie wyróżnia się od innych zasad. Wszystkie prawa fizyki, łącznie z zasadami zachowania, obowiązują we Wszechświecie. Jeżeli Bóg stworzył Wszechświat, to razem z wszystkimi prawami fizyki. Czy mamy przypuszczać, że Bóg podlega prawom fizyki?

Ale każda zmiana w świecie fizycznym związana jest z przekształceniem masy-energii. Jak nasza niematerialna wola może wpływać na świat materialny i zmieniać go, nie podlegając temu prawu? Czy taka zmiana z fizycznego punktu widzenia jest „spontaniczna” (jak np. zjawiska kwantowe)?

Wie pan, dlaczego nie lubię udzielać wywiadów? Bo bardzo często dziennikarze prowadzący wywiady domagają się ode mnie odpowiedzi na pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi. A jeżeli w dodatku przyznaję się do wiary w Boga, to powinienem mieć wiedzę boską. Ale dobrze, rozpatrzmy przykład. Komputer pracuje, bo wykonuje jakiś program. Program jest czymś niematerialnym, kawałkiem matematyki, a jednak to program nakazuje prądom elektrycznym, czy i jak mają płynąć w całym urządzeniu. I żadne prawo fizyki nie jest przy tym złamane. Powiedziałbym, że cała przyczynowość w tzw. materialnym świecie sprowadza się do czegoś podobnego. Jeżeli dwie cząstki elementarne zderzają się ze sobą, powodując kaskadę nowych cząstek, to nie dzieje się tak dlatego, że dwie grudki materii mają takie właściwości (cząstki elementarne nie są grudkami materii!) i tak się zdarzyło, iż jakaś teoria matematyczna dobrze to opisuje, lecz dlatego, że – mówiąc obrazowo – cząstki elementarne wykonują program zawarty w pewnej strukturze matematycznej, którą udało nam się odcyfrować. Bez matematycznych struktur materia nie tylko nie mogłaby działać, ale w ogóle by nie istniała. Jak to możliwe? Nie wiem, nie mam wiedzy boskiej.
 

W „Kosmicznych rekolekcjach” znalazłem wiele myśli na temat śmierci: „Przemijanie jest następstwem złożoności”. „Umrzeć – to znaczy stracić możność ograniczania się, wrócić do chaosu” („Ograniczanie siebie nie jest wrogiem rozwoju”). „Śmierć jest potrzebna po to, by utrwalić przemijające dzieło sztuki” [jakim powinno być nasze życie]. „Wieczność ocali wszystkie zwiędłe liście”. W jaki sposób?

Tak pan zręcznie powybierał cytaty z mojej książki, że zaczynam wierzyć, iż jestem poetą. Ale to nie (tylko) poezja. Np. ograniczanie jest synonimem tworzenia: z chaosu wszystkich możliwości wybieram to, co tworzę. Bardziej naukowo: ograniczanie jest synonimem przyrostu informacji, więc bez ograniczania nie ma rozwoju.

A „wieczność ocali wszystkie zwiędłe liście”? Jak to rozumiem? Wróćmy do metafory drzewa i jego cienia. Jeżeli nasz świat to jedynie rzut innej Rzeczywistości, to czasowi podlega tylko rzut, a nie Rzeczywistość. Teologowie od dawna mówili, że wieczność to nie nieskończenie długi czas, lecz istnienie poza czasem. Z perspektywy Rzeczywistości zapewne można oglądać sobie „wszystkie zwiędłe liście”, i te, które dopiero zwiędną (jeżeli będzie nas to wówczas interesować).

Co ze mnie zostanie? Jeżeli świadomość rodzi się ze szczególnej konfiguracji elementów materialnych, a potem ją całe życie „uprawiamy” (kształtując duchowo), czy to oznacza, że ostatecznie zostaje sama konfiguracja? Czy to, co jest „poza”, to świat platoński? W jaki sposób ja jako jednostka mogę funkcjonować w świecie idealnych trójkątów?

Tylko jeden sprzeciw. O świecie platońskim nie myślmy jako o zbiorowisku idealnych kul i trójkątów. To pełen dynamiki, zapewne nieskończony, świat oddziaływających ze sobą struktur i struktur złożonych ze struktur...

A co ze mnie zostanie? Nie wiem. I dlatego śmierć może być czymś wysoce interesującym. Do końca trzeba pozostać eksploratorem...

Trudno sobie wyobrazić dynamikę poza czasem. Ksiądz Profesor wspomina w książce, że w myśleniu religijnym „tak łatwo ulegamy brakowi wyobraźni”. Meditatio mortis byłaby zatem ćwiczeniem wyobraźni. Co w tym może pomóc?

Doskonałym ćwiczeniem wyobraźni jest fizyka teoretyczna. Od dawna wiemy np., że dla fotonów (kwantów światła) czas nie płynie, a są one „pełne dynamiki”. A w kilku teoriach pretendujących do kwantowania grawitacji czas w ogóle nie istnieje, ale nie ma zamarcia i stagnacji. W meditatio mortis wyobraźnia bardzo się przydaje, choć niekiedy – jak to z wyobraźnią bywa – może prowadzić na manowce. Czyli i wyobraźnia powinna być pod kontrolą.

Przed nami Wielkanoc. Jak się przygotować na zmartwychwstanie?

Tak samo jak trzeba być gotowym na jutro...

 

Opracował: Ryszard Zaprzałka

Źródło – Wiara.pl

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny