51 ...
   52 ...
   53 ...
   54 ...
   55 ...
   56 ...
   57 ...
   58 ...
   59 ...
   60 ...
 
 

Facebookowy sztambuch Antoniego Sypka (6)

Od jakiegoś czasu ten znakomity tarnowski historyk i nasz współpracownik publikuje smakowite tarnoviana na facebooku. Aby rozproszone utrwalić postanowiliśmy je zebrać i opublikować. Dziś szósta ich część:

51...

Była pierwsza połowa lat 50. XX wieku. Pierwsze klasy szkoły podstawowej. Gdy przychodził listopad lądowałem w Szpitalu Dziecięcym. Miałem powtarzające się poanginowe zapalenie stawów. Cierpiałem przez miesiąc w tym szpitaliku. Piłem wstrętny salicyl i brałem dziesiątki zastrzyków penicyliny i streptomycyny w chude nóżki i pośladki. A później na nowo uczyłem się chodzić, miałem 8-10 lat. Jak starzy ludzie pamiętają, rodzice nie mogli odwiedzać dzieci w szpitalu dziecięcym. Stali codziennie godzinami pod oknami na trawniku od strony szkoły Słowackiego i wpatrywali się w zapłakane twarze swoich dzieci, których buzie przyklejone były do szyb. Tęsknota za domem i mamą była tak wielka, że trauma rozstania pozostała mi do starości. Ordynatorem Oddziału Dziecięcego był dr Stanisław Ksyk (1902-1976). Potężny mężczyzna, ponury na oko, z marsowa miną. Leczył dzieci wspaniale. Przedwojenny asystent Kliniki Pediatrycznej w Krakowie. Po wojnie trafił do Tarnowa i pod koniec lat 40. zorganizował Szpital Dziecięcy i został jego pierwszym ordynatorem. Zorganizował także Oddział Dziecięcy Zakaźny w budynku dawnego Szpitala Żydowskiego. Plotka wszechobecna głosiła, że bierze łapówki, od mojej mamy nigdy nie wziął, ratował mi życie i chore od stawów serce. W Tarnowie był prezesem Oddziału Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. Sława pediatryczna, wyszkolił wielu późniejszych tarnowskich pediatrów. W końcowych latach 60. komuniści wreszcie go dopadli. Oskarżono go, że w prywatnym gabinecie swojego mieszkania ma zastrzyki, których brakuje dzieciom w szpitalu. Jakaś kobiecina tak zeznała. W końcu uniewinniony, rozgoryczony, opuścił Tarnów i na emeryturze osiadł w Krakowie. Jakże żałuję, że kiedy byłem już dorosły, nie spotkałem się z nim i nie podziękowałem, nie tyle za uratowanie życia, ale za to, że ten ponury człowiek jako lekarz miał wielkie serce dla dzieci. Zdjęcie przedstawia dr. Ksyka z personelem na swoim Oddziale. Pochodzi zapewne z lat 60., przypadkowo do mnie trafiło.

52...

Jutro rocznica 183 wybuchu Powstania Listopadowego z 1830 r. Więc prezentuje litografię gen. Józefa Bema, bohatera spod Stoczka, Igań, wielkiego stratega i dowódcy. Litografia ta znajduje się w starym albumie z moich zbiorów. W latach zaborów była w każdym domu, jak relikwia, mówię o patriotycznych domach. Dawała nadzieję, podobnie jak obrazek święty. Portrecik gen. Bema wg litografii można było kupić w atelier fotograficznym choćby w Tarnowie czy w Krakowie. Można było kupić w księgarniach. Dziś pewnie wiadomość o rocznicy przemknie się w kłamliwych mediach na którymś tam miejscu. Do I wojny żyło się wspomnieniami o tych wydarzeniach. Dziś Klata wystawia w Teatrze Narodowym kopulujące, genderowe przedstawienie, zamiast przyłożyć się do Warszawianki, Nocy Listopadowej, do arcydzieł Wyspiańskiego. Gdyby dziś Bem żył swoje armaty ustawiłby na Czerskiej w Warszawie, w wiadomymi celu. Tarnowianie wnieśli swój wkład w Powstanie. Oboje bracia Sanguszkowie: Roman i Władysław byli adiutantami naczelnych wodzów. Roman właśnie po Powstaniu rozpoczął swoją legendę Księcia Niezłomnego. Na Starym Cmentarzu jest kilka grobów uczestników Powstania. Jeden z nich Teofila Chmielowskiego odnowiliśmy w tym roku z pieniędzy zebranych na kweście AD 2012. Z pieniędzy Waszych. Jak wspaniały miał pomysł twórca pomnika gen. Bema w Tarnowie. Głowa Generała i wzrok zwrócony jest w kierunku ulicy Lwowskiej. Czuj duch przed Moskalami. Kto będzie pilnował zachodnich krańców miasta, przed szwabami? A więc dla pokrzepienia serc zamieszczam portrecik bohatera Powstania Listopadowego.

53...

Karol Polityński (1804-1876. Kapitan w Powstaniu Listopadowym, szlachcic całą gębą, właściciel majątku k. Ustrzyk Górnych. Po powstaniu osiadł w Tarnowie i Wł. Sanguszko oddał mu Hotel Krakowski w dzierżawę. Znali się z powstania. Co ten nasz Karol wyrabiał! Skandal gonił za skandalem. Hotel Krakowski to ówczesna w połowie XIX sodoma i gomora. Dziwki eleganckie, zwariowane szlachcianki, posesjonaci przegrywający w karty swoje majątki, Żydzi stale z gotówką za weksle, pijaństwa i orgie, spiskowania patriotyczne. W tym wszystkim nasz Polityński. Musicie wiedzieć, że Tarnów w latach 40. XIX stulecia to chociaż miasto powiatowe, było jednak zapyziałą dziurą. Na Wałowej kury i kaczki spokojnie spacerowały, także świnie. Jedynie Rynek, plac Sobieskiego, św. Ducha to było miasto, dalej już wiejskie przedmieścia. Wszyscy o wszystkim w mieście wiedzieli.

 Polityński miał romans z mężatką, młodziutką, tuż po ślubie. Mąż chyba chory na umyśle nie konsumował małżeństwa. Józefa Kłosińska jakimś cudem znalazła się w łóżku Karola. W latach 1838-1844 rodziło mu czworo dzieci, wszystkie bękarty, które od razu Karol uznawał za swoje, mimo, że obłąkany albo impotentny maż żył w majątku w Jastrząbce. Józefa z brzuchem pod nosem konsystorza i dewotek tarnowskich przechadzała się po mieście. Tego w Tarnowie jeszcze nie było. Co za skandal. Na szczęście mąż zmarł i Karol dżentelmen poślubił matkę swoich dzieci, wśród których był Karol młodszy, najlepszy architekt w dziejach miasta. Nasz Karol starszy organizował w 1848 r. Wiosnę Ludów w Tarnowie, pomagał powstańcom styczniowym, a później od czasów autonomii bez przerwy w radzie miejskiej. W latach 70. XIX w. wiceburmistrz Tarnowa. Brat łata, żartowniś, niezrównany gawędziarz, kawalarz.. Jego dzieci te z nieprawego łoża i te z prawego zrobiły dobre partie, córki wspaniale wyszły zamąż, chłopcy byli utalentowani. Widzimy go na zdjęciu jakiegoś smutnego, oczy tylko bardzo młode zdają się coś mówić. Karol Polityński-Pan Kapitan Wojsk Polskich z czasów Powstania Listopadowego. Dziś rocznica. A obok na zdjęciu sponiewierany piękny grobowiec-kaplica Polityńskich na Starym Cmentarzu. Sami powstańcy, burmistrzowie architekci, przemysłowcy. Nie ma kto go odremontować. Miasto robi interesy. Jak wyglądała Józefa, pytacie? Będzie niespodzianka.

54...

Burmistrzówka, czyli dworek burmistrza Tarnowa Witolda Rogoyskiego (1841-1916), który był burmistrzem w latach 1884-1906. Dzisiaj to dom Sióstr Służebniczek Dębickich przy ulicy Słowackiego. Na froncie tego domu i kaplicy był olbrzymi ogród, w którym spędzałem z baciarami z tej dzielnicy dzieciństwo, buszując w grządkach i na drzewach owocowych biednych siostrzyczek. Mieszkałem przecież naprzeciw, dokładnie naprzeciw ogrodu. W 1968 r. w miejsce ogrodu stanął Dom Studenta, ale ja już byłem wtedy dorosły. Z tyłu za domem zakonnym były oficyny i dawne zabudowania dworskie. Tam było owo słynne przedszkole prowadzone przez siostry, do którego chodziłem pod koniec lat 40. W czasach stalinowskich odebrano siostrom przedszkole. Burmistrz Rogoyski to jedna z największych postaci nowożytnego Tarnowa. Szlachcic z jasielskiego, student Akademii Wojskowej w Wiedniu, porzucił karierę wojskową i ukończył prawo. Poszedł do powstania styczniowego i bił się w słynnym oddziale płk. Leona Czachowskiego. To był taki współczesny elitarny Grom. Niezwykle zdyscyplinowane, bojowe, odważne do przesady wojsko pułkownika dało się we znaki Moskalom na Kielecczyźnie i w Lubelskim 1863 r. Rogoyski zakończył służbę w stopniu majora, wyobrażacie sobie taki stopień w elitarnym oddziale!!!? Potem porzucił lemiesz i szlachecką ojcowiznę i przyszedł do Tarnowa, do swoich kolegów z powstania. Wybrany burmistrzem pełnił swój urząd przez 23 lata, długo, jak nikt przed nim i nikt po nim. Tarnów rozkwitł pod koniec XIX w. Dzieła dopełnił jego następca T. Tertil. Rogoyski kupił kawałek pola na Zamieściu w pobliżu parku. Wystawił tam dworek, do miasta było wówczas kawałek. Około 1900 r. odsprzedał Burnistrzówkę siostrzyczkom służebniczkom dębickim. I siedzą one tam do tej pory, tylko przedszkola nie ma, ogrodu i sadu i mojego dzieciństwa, i mojej młodości też nie ma.

55...

Bursa św. Kazimierza. Wybudowana przy ulicy Lipowej (Solidarności) w 1878 r. przez o. Kazimierza Mikulskiego, bernardyna, dla biednych gimnazjalistów ze wsi. Mieszkało w niej wielu późniejszych wybitnych gimnazjalistów, z politykami, biskupami, ludźmi kultury, pisarzami na czele. Słynęła z surowej dyscypliny. Stefan Jaracz, genialny aktor teatralny, został z niej usunięty za "wycieczki" do miasta wieczorową porą. Zarządzana była przez księży diecezjalnych. Z tyłu było oficyny gospodarcze, chlewnia, ogród warzywny, Bursa była samowystarczalna. Przez cały okres istnienia słynne były bitki chłopców z miasta z bursiakami. Przed II wojną ostatnim dyrektorem był ks.dr Władysław Bochenek, brat proboszcza katedralnego ks. dr. Jana Bochenka. W czasie okupacji Niemcy zainstalowali tu Arbeitsamt, czyli urząd pracy. Na piętrze mieszkał ks. Bochenek i ukrywał przez jakiś czas poszukiwanego przez gestapo dr. Zająca, akowca. Niemcy nie dali rady ks. Bochenkowi, ale dali radę stalinowcy. W 1953 r. zniesiono wszelkie fundacje i Bursa przestała istnieć. Ks. Bochenka wyrzucono w jeden dzień na zbity... Utworzono tu internat dla chłopców I LO, a później dla chłopców z III LO. Pracowałem w tej Bursie dziesięć lat. Napisałem niewielką monografię tej Bursy, stąd jestem taki mądry. W 1990 r. internat przestał istnieć, budynek odzyskała Kuria, następnie go sprzedała bodajże województwu, a ten magistratowi, albo na odwrót. Wkrótce wyburzono budynek, niezbyt zresztą ładny i wyplantowano, dziś trawka zasiana i są pomysły choćby na parking, co nie daj Boże. Można tam zrobić przepiękny zieleniec z fontannami, ławeczkami itd. Lewa strona ulicy Lipowej od Nowego Świata do Piłsudskiego dziś już nie istnieje. Oprócz Bursy były tam jeszcze do lat 70. dwa domy. Pani Syttowej i na rogi Schimitzków, tak sobie zapamiętałem, był jeszcze ogrodnik bardziej w stronę emilki. W tym pierwszym domu za Bursą w górę urodził się lub mieszkał dr Stasiu Wróbel, wspaniały historyk, sam mi to opowiadał.

56...

Uroczy domek przy Krakowskiej i Pułaskiego, wyburzony na pocz. lat 90. XX wieku. Należał do rodziny Dudzińskich. Od strony Pułaskiego była fabryka Dudzińskiego produkująca kotły, stalowe i żelazne elementy. Znana w całej Galicji, a nawet poza nią. W PRL domek zakupiła rodzina Góreckich i na parterze mieściła się pralnia i farbiarnia Julia, pamiętacie ją? Była w rękach państwa Góreckich. Przed wyburzenie w miejsce pralni była sprzedaż bardzo smacznych lodów. Fabryka na zapleczu, jedna z najnowocześniejszych w Tarnowie przed I wojną światowa. W okresie nacjonalizacji Bieruta została zrabowana bodajże przez Spółdzielnię Pokój i była tam jakaś odlewnia. Dawna ranga fabryczki odchodziła w niepamięć, komuna dała sobie radę z wszystkim, a jak nie, to teraz postkomuna dokończyła roboty. Domek wyburzono, bowiem wyprostowano ulicę Pułaskiego i zarząd miasta, radni, rozpoczęli wtedy właśnie owe niejasne interesy, które umożliwiły cwaniakom budowy w centrum miasta stacji benzynowych czy hipermarketów. Tak więc na przeciw dworca autobusowego, maszkary architektonicznej tamtych czasów, prawie w centrum miasta wybudowano ową stację benzynową i tak jest do dziś. Tak wyglądała modernizacja Polski, co zakończyło się kolonizacją, którą my i nasze dzieci doświadczają. Nie mamy ani kapitalizmu, ani nie mamy drugiej Japonii czy Irlandii. Mamy za to coś, co przypominało po upadku kolonializmu owe wyzwolone afrykańskie kraje. W każdym razie młodzi niech popatrzą, jak wyglądała pierwsza w komunistycznym Tarnowie pralnia chemiczna o wdzięcznej nazwie Julia, w domu rodzin Dudzińskich, Zahaczewskich i Warchałowskich. Na zdjęciu pierwszym i drugim domek, na trzecim budowa stacji benzynowej, na czwartym fragment fabryczki przy Pułaskiego. I chyba zgodzicie się, że w tym ruchliwym miejscu można było zaprojektować piękny zakątek, tak aby ci, co po raz pierwszy znajdą się w Tarnowie po wyjściu z dworca jednego albo drugiego, byli zauroczeni od razu. Na samym starcie zatriumfowała bylejakość. Zdjęcia są zupełnie unikatowe i zawdzięczam je p. Warchałowskiej.

57...

Zdjęcie parku Strzeleckiego i najbliższej okolicy. Widzimy stojące już Mauzoleum, czyli zdjęcie z 1929 r. lub po te dacie. na lewo gwiaździście pokazany ogródek jordanowski, czyli plac zabaw. Musze wam powiedzieć, że ogród miejski założony w połowie lat 60. XIX w. był oczkiem w głowie magistratu. Pierwszy autonomiczny burmistrz Tarnowa W. Bandrowski powiedział, że tarnowianie muszą oddychać świeżym powietrzem (w całym mieście smród od Młynówki i Wątoku był niemożliwy), co za mądrzy ludzie byli wówczas. Do I wojny w radzie miejskiej działała tzw. komisja ogrodowa, zajmująca się li tylko tym parkiem, jednym z najpiękniejszych w Galicji. Sam J. Leniek, wybitny historyk i dyrektor II LO przewodniczył tej komisji. I wówczas właśnie był najwspanialszy okres w dziejach naszego parku. Później już był gorzej, a teraz jest fatalnie. Za parkiem widoczny ogród szkolny Szkoły Ogrodniczej. Tu młodzież miała zajęcia praktyczne. W moim dzieciństwie w czasach stalinowskich organizowano tu dożynki powiatowe. Boże, jakie to było dla nas dzieciaków z okolicy wydarzenie. Chłopi przywozili najwspanialsze produkty, byki na dwa metry, krowy rekordzistki, świnie przepiękne blondynki. Zobaczcie na ulicę Bema (Piłsudskiego) wzdłuż parku, a dalej na Sandomierską w stronę basenu. Nie zabudowana. Widoczny ładny dom w połowie parku, Podoleckich, tam był żłobek w PRL. Zobaczcie na ulicę Kantorię biegnącą równolegle do Bema (Seminaryskiej) nieliczne domki, a tak to pola, ogródki. Co za nostalgiczne zdjęcie, jak życie szybko upłynęło. Na drugim zdjęciu, które wykonał Jan Gomoła, Szkoła Ogrodnicza, na przeciw głównego wejścia do parku. Przeniesiona do Tarnowa w latach 70. XIX w. z Czernichowa. Miasto wybudowało budynek i kształciło się tu wiele roczników wspaniałych ogrodników. Szkoła o wielkiej renomie w Galicji. Oczko w głowie magistratu tarnowskiego. Po II wojnie szkołę przeniesiono do pałacu Sanguszków w Gumniskach, zaś w tym budynku były mieszkania dla nauczyciel tej szkoły. Tu, w tej okolicy, spędziłem pierwsze 60 lat mojego życia. W parku właściwie się wychowałem (seksualnie). Muszę napisać książkę o takich miejscach w Tarnowie.

58...

Na zdjęciu lewym ulica Słowackiego z lat międzywojennych. Moja ulica, przy niej się urodziłem i mieszkałem następnych 60 lat. Kiedyś pod koniec XIX w. nazywana Kurkową od Bractwa Kurkowego mającego siedzibę w ogrodzie miejskim, którego mur widzimy na zdjęciu. Ta ulica jeszcze do lat międzywojennych dobiegała jedynie do Wojtarowicza, a później były pola i ogrody, nie było przebitki do Klikowskiej. Widzimy także mur od strony Szpitala Wojskowego dziś Pałac Młodzieży. Za tym murem były stajnie końskie, pamiętam je z dzieciństwa. Szpital musiał mieć swoje wozy szpitalne. Na końcu widoczny dom dr Pilzera. W tym domu mieściło się w na początku XX w. II Gimnazjum im. Hetmana Tarnowskiego, zanim nie dobudowali budynku szkolnego od strony Legionów (Kantorii). Budynek wyburzono niedawno, aby połączyć Słowackiego nowym przebiciem ze Słoneczną. Na prawym zdjęciu dwa domy naprzeciw Sióstr Służebniczek, na rogu Nowego Świata. Pierwszy należał do Krausów, w drugim na pierwszym piętrze ja mieszkałem. Widać moje okno od kuchni. Ulica Słowackiego w latach mojego dzieciństwa była ostatnią na północ ulicą od strony śródmieścia. Mało ruchliwa, dziś znajduje się w centrum miasta. Ulicą sunęły furmanki chłopskie z Klikowej, Żabna zdążające na Targowicę. Widać taka furmankę, do której się doczepialiśmy jako brzdące, a woźnica zacinał nas batem. Ech, łza się w oku kręci 

59...

Podpis trochę myli, bowiem te baraczki były przy ulicy Dwernickiego, której w chwili robienia zdjęcia jeszcze pewnie nie było (od 1922 r.). Baraki dla zakaźnie chorych powstały przed I wojną światową, jako schronisko czy szpitalik brata Alberta. Prowadziły je początkowo albertynki. W latach międzywojennych urządzono w nich lecznicę dla dzieci chorych na zakaźne choroby. Urzędował w nich wyśmienity pediatra płk. Goździewski, który ożenił się córką burmistrza Tertila. Zamordowany następnie ten piękny mężczyzna w Katyniu. Po nim była niezłomna pani doktor Dorożyńska, a później pani doktor Krupińska. Po II wojnie szpitalik zakaźny dla dzieci umieszczono na parterze Szpitala Żydowskiego i tam do dziś jest. Baraczki przy Dwernickiego to kawał historii Tarnowa. Na końcu tej uliczki była tarnowski Bronx, czyli jedna wielka menelownia, ze względu na baraki dla ubogich. To niedawna strach było tak iść. Wracając do naszej lecznicy. Prawdopodobnie w niej przebywał w czasie I wojny dzielny wojak Szwejk. Haszek opisuje w jego przygodach, że leczył się w barakach dla zakaźnie chory żołnierzy. Na czas I wojny baraczek ten udostępniono wojsku.

60...

Kapliczka św. Walentego za Starym Cmentarzem w Tarnowie z 1798 r. Do niedawna jedna z najbardziej znanych i zarazem tajemniczych. Paręnaście lat temu odkryłem przyczyny jej fundacji przez Sanguszków z Gumnisk. Opisałem w Moim Tarnowie obszernie. W skrócie: Generał Stanisław Mokronowski, jeden z największych wodzów wojny z Rosją w 1792 i powstania kościuszkowskiego w 1794, bliski przyjaciel księcia Pepi Poniatowskiego, Kościuszki i naszego Eustachego Sanguszki, poślubił jego siostrę. Po III rozbiorze osiadł u teściów w pałacu w Gumniskach. Dzieci rodziły się i umierały szybciutko. W kościele Bernardynów w przedsionku tablice poświęcone tym maluszkom. Ponieważ generał cierpiał na epilepsję, zrozpaczeni rodzice sądząc, że ta choroba jest przyczyną wczesnych zgonów ich dzieci, ufundowali kapliczkę przy Tuchowskiej z wizerunkiem św. Walentego, patrona od epilepsji. Stad ta nasza najstarsza kapliczka. W czasie powstania styczniowego młodzież tarnowska tam urządzała zbiórkę i wychodziła do powstania nocą. Nawet 13-letnie Orlęta Tarnowskie. Odtąd, aż do 1939 r., pod kapliczką zaczynały się wszelkie manifestacje patriotyczne. Cudowna tradycja zabita przez komunę. I jeszcze jedno. Od dawna mający się do siebie dziewczęta i chłopcy tarnowscy uważali, że należy w wigilię Bożego Narodzenia umówić się pod kapliczką i razem przejść na górę św. Marcina do tamtejszego kościółka na pasterkę. Potem powrócić na piechotę do domu. Taka eskapada gwarantowała w nowym roku zamążpójście. Opowiadali mi starzy tarnowianie, że taki zwyczaj utrzymał się do II wojny światowej. Piękne tradycje. Teraz zauważcie w radio i tv jakby nie było kolęd. Genderowcy wymuszają pod pretekstem obrażanie uczuć niewierzących zakaz kolęd i jak najmniej symboli Bożego Narodzenia. Jakaś szalona kobieta ogłasza publicznie ku uciesze gawiedzi w publicznej czy prywatnej telewizji, że w wigilię ma zamiar się wyskrobać i płód zanieść do kościoła, a wraży celebryci o tym dyskutują i rechotają. Ale się nie damy.

Wszystkim goszczącym na tym portalu Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia i Doooosiego Nowego Roku.

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny