Józef
Stolarczyk nie był
co prawda góralem
rodem z pod
tatrzańskich wsi,
ale i posturą, i
charakterem, nie
ustępował „zakopiańcom”.
Przyszedł na świat
w1816 roku, w domu
Jędrzeja i Agaty
Stolarczyków.
Rodzinna, beskidzka
wieś Wysoka
zostawiła w nim
trwały na całe życie
ślad miłości do gór.
A że z natury nie
był „ułomkiem” i
siły nie zbywało, w
przyszłości
wiele razy ruszał
śmiało w najwyższe
polskie góry.
Zanim jednak Józef
Stolarczyk został
„apostołem Tatr” i
znakomitym
taternikiem, przybył
do Tarnowa. Był już
wówczas absolwentem
gimnazjum. Powołanie
przywiodło go więc
do naszego
seminarium. Po
święceniachw1842
roku, posługiwał w
dwóch góralskich
parafiach –Makowie i
Nowym Targu.
W tym czasie władze
duchowne miały
twardy orzech do
zgryzienia –
tworzyła się nowa
parafia w bliżej
nikomu nieznanej
wiosce, Zakopanem.
Miejscowość zaiste
była „zakopana”
gdzieś pośród gór,
do których nikomu o
zdrowych zmysłach
nie przychodziło do
głowy się wybierać.
Wybór padł na
młodego księdza
Stolarczyka.
Kto wie, co
ostatecznie
zdecydowało o
nominacji ks.
Stolarczyka –
góralskie
pochodzenie czy
doświadczenie? A
może słuszna postura
i siła, które, jak
się wkrótce okazało,
były rów-
nie istotne? Nową
parafię objął
opuszczając zaledwie
kilka miesięcy
wcześniej rozpoczęty
wikariat w
tarnowskiej
katedrze.
Zakopane przywitało
swego pierwszego
proboszcza chłodno.
Przyroda panującą
już w pełni zimą, a
ludzie nieufnością i
rezerwą. Bodaj
jedynymi
zadowolonymi byli
ówcześni właściciele
podtatrzańskich
dóbr, rodzina
Homolasców.
Konflikty pomiędzy
góralami, a
dziedzicami były na
porządku dziennym.
Parafialny
kościółek, pierwsza
zakopiańska
świątynia, malutka i
drewniana, znalazła
swoje miejsce na
skrawku skarpy
rwącego potoku, na
Pęksowym Brzyzku.
Proboszcz uporał się
z budową, opodal
założył słynny dziś
cmentarz, na którym
spoczywają zasłużeni
dla Zakopanego i
Podhala.
Nie tak gładko szło
księdzu „nawracanie”
górali. Za Sabałą
gadali wciąż po
swojemu,
filozoficznie:„w
Pana Boga wierz, ale
Mu nie wierz”, a gdy
proboszcz wytykał
niepokornym
nieobecność na mszy
świętej,
odpowiadali:„nie
trza się telo Panu
Bogu naprzykrzać”
albo „racej byś do
lasu seł paciorek se
zmówić, niż teli cas
w kościele
siedzieć”.
Jednak z czasem ks.
Stolarczyk zdobył
powszechny szacunek.
Widzieli w nim
bowiem górale „swego
chłopa”, potężnej
budowy i siły, który
nie bał się ani
roboty, ani nie
dostępnych
tatrzańskich turnic.
Kazania głoszone w
gwarze trafiały do
serc, choć nieraz
były to słowa
ciężkie dla
honornych gazdów.
Pozwalał sobie
proboszcz wprost z
ambony, po imieniu i
nazwisku wygrzmieć
parafian za grzechy,
których dopuścili
się w mijającym
tygodniu.
Proboszcz pomagał
jak umiał, ale
zawsze z pomysłem,
wychowawczo. Niczego
za darmo nie
dawał –nauczył
górali, jakie
korzyści mogą
przynieść coraz
liczniej
przybywający pod
Tatry
letnicy. Radził
wynajmować pokoje,
sprzedawać
rękodzieło. A sam,
nie zapominając o
potrzebach parafii,
wprowadził nowa
formę pokutnych kar.
Mając na widoku
potrzebę budowy
nowego, murowanego
kościoła, zamiast
dawać na
pokute„zdrowaśki”,
zależnie od rozmiaru
winy nakładał na
penitenta obowiązek
dostarczenia
odpowiedniej ilości
materiału na budowę
świątyni.
Szczególnie te kare
upodobał dawać dla
cudzołożnych. I tak
w szybkim
tempie, często po
nocy, z dala od
wścibskich oczu
sąsiadów,
dostarczali
pokutnicy kamienie
na mury swego
kościoła…
Ks. Józef Stolarczyk
spędził pod
Giewontem pół wieku.
Dał Zakopanemu
kościół z
prawdziwego
zdarzenia, a przede
wszystkim położył
solidny fundament
góralskiej wiary,
przewrotnej nieraz,
ale szczerej.
Zasłużył sie tez dla
tatrzańskiej
turystyki,
zdobywając jako
pierwszy lub jeden z
pierwszych wiele
szczytów: Baranie
Rogi, Lodowy,
Mięguszowiecki,
Gerlach. Na plebanii
gościł Tytusa
Chałubińskiego, Jana
Matejkę, Henryka
Sienkiewicza
i wielu innych,
którzy zapukali do
„księdza jegomościa”
drzwi.
Agata Żak
(Gazeta Krakowska)
|