Z owymi
wydarzeniami najbardziej
kojarzymy gen. Józefa Bema,
ale również przywódcę
polskiego legionu na
Węgrzech, gen. Józefa
Wysockiego. Z najnowszych
kart wspólnej historii
obydwu krajów należy
pamiętać, że to właśnie
Węgrzy, jako jedyni w
ówczesnej Europie przekazali
realną pomoc Polakom
zmagającym się z bolszewicką
nawałą roku 1920. Zasilić
nasze szeregi mogło również
trzydzieści tysięcy
węgierskich kawalerzystów –
niestety – Rumunia i
Czechosłowacja nie wyraziły
zgody na przepuszczenie tych
oddziałów przez swoje
terytorium. Udało się
natomiast, za zgodą władz
rumuńskich, przyjąć od
Węgrów bezpłatne
zaopatrzenie militarne, broń
i naboje.
Co ciekawe,
pomimo znajdowania się
formalnie po przeciwnych
stronach barykady podczas II
wojny światowej(Węgry były
sojusznikiem III Rzeszy),
wypowiedz Istvana Csakyego,
szefa dyplomacji węgierskiej
są jednoznaczne: „Nie
jesteśmy skłonni brać
udziału ani pośrednio, ani
bezpośrednio w zbrojnej
akcji przeciw Polsce. (...)
Jeżeli Niemcy zagrożą
użyciem siły, oświadczę
kategorycznie, że na oręż
odpowiemy orężem.” Nie tylko
wszakże słowa, gdyż po ataku
Niemiec na Polskę, Węgry
przyjęły blisko sto tysięcy
polskich uchodźców.
Po wojnie,
tak Węgry, jak i Polska,
znalazły się za Żelazną
Kurtyną. Kiedy w Poznaniu
roku 1956, tamtejsi
robotnicy podjęli strajk
generalny, stłumiony krwawo
przez komunistów, wydarzenie
to stało się inspiracją dla
Węgrów. Już w październiku
studenci z Budapesztu
rozpoczęli manifestacjami
„rewolucję węgierską”,
wspierając się przykładem
polskim. Tłumiony krwawo
przez sowiecka armię „bunt”,
wywołał w Polsce masowy
odzew – na Węgry wysyłano
pomoc medyczną, krew oraz
inne dary.
W pejzażu
naszego miasta każdy
zauważyć może węgierskie
akcenty. Najbardziej
charakterystyczna jest Brama
Seklerska przy skwerze im.
Sándora Petöfiego. Ten
ciekawy obiekt, to dar
Węgrów dla tarnowian, w
których mieście na świat
przyszedł Józef Bem, bohater
narodowy naszych krajów.
Przy tym brama posiada
znaczenie symboliczne,
bowiem ktokolwiek przez taką
bramę przejdzie staje się
gościem, a tarnowska brama
pozostaje zawsze otwarta.
Podążając śladem gen. Bema,
znajdziemy się z pewnością w
najpiękniejszym tarnowskim
ogrodzie publicznym, w Parku
Strzeleckim, gdzie w pobliżu
jego mauzoleum na stawie
zauważymy często wspólnie
powiewające wstęgi
narodowych barw Węgier i
Polski. Bez dwóch zdań kraje
nasze łączy historyczna
zażyłość, pielęgnowana przez
obie strony.
W Tarnowie
dba o nią od kilkudziesięciu
lat Towarzystwo Przyjaciół
Węgier, z którym wiąże się
postać Norberta Lippóczego,
Węgra, dla którego Polska
była drugą Ojczyzną, Tarnów
drugim, po węgierskiej
Tallya, domem... A jeśli o
Tallya mowa, tam przyjaźń
polsko-węgierska nie jest
„książkowa”. Można jej tam
doświadczyć na każdym niemal
kroku. Także czekając na
„stopa”, który miał nas
dowieźć do rodzinnych stron
Lippóczego. – Skąd
jesteście? – spytał nasz
kierowca. – Z Polski! – Z
Polski! Lengyel, Magyar –kétjóbarát...
–...együttharcol,
sisszaborát – odpowiadamy
chórem. Przygotowaliśmy się
na tę okazję i „wykuliśmy”
stare, węgierskie
przysłowie, którego polska
wersja brzmi oczywiście:
„Polak Węgier dwa bratanki i
do szabli i do szklanki”.
Szczerze mówiąc, byliśmy
pierwszy raz na Węgrzech i
chcieliśmy przekonać się co
do prawdziwości tych słów.
To, co nas spotkało,
przerosło nasze najśmielsze
oczekiwania. – W takim razie
koniecznie musicie pojechać
ze mną do Tokaju. Pokażę wam
Tokaj – kierowca zdawał się
w ogóle nie brać pod uwagę
odmownej odpowiedzi.
Zgodziliśmy
się chętnie. Mieliśmy
przecież w ten sposób
niepowtarzalna okazję
zobaczyć legendarne ,„winne”
miasteczko pod
przewodnictwem miejscowego.
Po drodze zahaczyliśmy o
szkołę, w której, jak się
okazało, nasz kierowca
pracuje jako nauczyciel
języka niemieckiego i wuefu.
Czy to z powodu
niemiłosiernego gorąca, czy
też z innych powodów, o
których nie było mowy, ale
których to się domyślaliśmy
(nasz opłakany wygląd),
kierowca zaproponował: –
Teraz są wakacje, nie ma
dzieci w szkole, to się
spokojnie umyjecie. Mój brat
jest woźnym. W ten sposób
zaznaliśmy niebywałej
przyjemności prysznica i już
przebrani i uczesani, jednym
słowem bardziej „do ludzi”,
zostaliśmy zaproszeni na
bruderszaft w kanciapie
woźnego(nasz kierowca pił
tylko wodę). Bruder szaft
odbył się za pomocą
„palonki”, którą zagryźliśmy
siekierowatą kawą. Teraz
byliśmy nie tylko czyści,
ale i skutecznie obudzeni.
Wedle
obietnicy, udaliśmy się
teraz do miasteczka Tokaj,
rozłożonego malowniczo u
stóp wzgórza, które onegdaj
było ponoć wulkanem. Z dala
widzimy już panoramę gór
Zemplińskich, które, jak
mówi nasz kierowca i
przewodnik, ograniczają dwie
rzeki: Bodrog i Cisa. Te
tereny to właśnie serce
winnego regionu Tokaj, z
którym Polska posiadała
zawsze najsilniejsze
kontakty handlowe. Przez
Tarnów prowadził odwieczny
szlak kupiecki z Węgier,
stąd i tradycja tokajskich
win, którą po I wojnie
światowej odbudowywał
Norbert Lippóczy, otwierając
piwnicę z winami z
rodzinnych winnic w Tallya.
Zbliżamy się
do stóp wzniesienia Tokaju,
które porastają równe rzędy
winnic. Jak się okazuje,
również i nasz nowy
przyjaciel ma tutaj swoją
działeczkę. Jedną hektarową
winnicę „na potrzeby
rodziny” oraz drugi ogród
ogólnowarzywny i owocowy, w
którym pochłaniamy spore
ilości soczystych malin,
jeżyn i moreli. Po takich
przystawkach, zatrzymujemy
się u skłonu wzgórza, gdzie
stoją obok siebie malutkie
domki, jak się okazuje,
skrywające zawiłe piwnice,
wypełnione beczkami
leżakującego wina. „Miłosny
Rząd Piwniczek”, bo tak
nazywają się przytulone do
siebie budyneczki, to
również miejsce degustacji
tokajskich win. Jesteśmy
zaproszeni do ich
skosztowania, począwszy od
wytrawnych po najsłodsze.
Przy okazji oglądamy winne
piwnice i dowiadujemy się
nie mało o uprawie i
produkcji tutejszego wina.
Mamy już odjeżdżać, kiedy
nasz przewodnik przypomina
sobie: – Przecież jeszcze
nie kosztowaliście aszú!
Wracamy! Po zwiedzaniu,
degustacji i
obiedzie(„picie bez jedzenia
nic nie jest warte” – jak
stwierdził nasz dobroczyńca)
zasypiamy ukojeni nowymi
smakami i szumem Bodrogu...
Gdy zelżał
upał, jedziemy do Tallya,
gdzie zaledwie kilka dni
wcześniej przed naszą
wizytą, z inicjatywy
Tarnowskiego Towarzystwa
Przyjaciół Węgier, w fasadę
domu należącego niegdyś do
rodziny Lippóczych,
wmurowana została tablica
poświęcona Norbertowi
Lippóczemu: „W tym domu
urodził się Norbert Lippóczy,
winiarz, kolekcjoner, wielki
patriota węgierski i polski,
honorowy obywatel Tarnowa”.
Białoczerwona i czerwono -
biało-zielona wstążka
powiewają wspólnie, a my
wiemy już, że: „Polak,
Węgier dwa bratanki...”.
Agata
Żak
(Gazeta Krakowska)
|