Jak sprawdziliśmy na własnej skórze, że „Polak - Węgier dwa bratanki”...

 

Z Tarnowa będącego najlepszą ilustracją tego hasła (vide: sobotnia wizyta prezydentów obu państw), Węgry mamy niemal na wyciągnięcie ręki. Niewiele trzeba, by znaleźć się w innym, a przecież tak nam bliskim historycznie świecie. Właśnie  onegdaj 15 marca, nasi „bratankowie” obchodzili swoje narodowe święto, podobne naszemu Świętu Niepodległości – Nemzetiünnep jest pamiątką rozpoczęcia rewolucji1848roku. Polska i Węgry posiadają wspólną historię, począwszy od średniowiecza. Sojusze wojenne oraz unie personalne, w osobach wspólnych dla obydwu krajów królów: Ludwika I i Władysława Warneńczyka, a w późniejszej epoce, Stefana Batorego, władcy Siedmiogrodu. W znacznie późniejszym czasie, przyjaźń polsko - węgierską przypieczętowało wsparcie powstania węgierskiego, w okresie Wiosny Ludów.

Z owymi wydarzeniami najbardziej kojarzymy gen. Józefa Bema, ale również przywódcę polskiego legionu na Węgrzech, gen. Józefa Wysockiego. Z najnowszych kart wspólnej historii obydwu krajów należy pamiętać, że to właśnie Węgrzy, jako jedyni w ówczesnej Europie przekazali realną pomoc Polakom zmagającym się z bolszewicką nawałą roku 1920. Zasilić nasze szeregi mogło również trzydzieści tysięcy węgierskich kawalerzystów – niestety – Rumunia i Czechosłowacja nie wyraziły zgody na przepuszczenie tych oddziałów przez swoje terytorium. Udało się natomiast, za zgodą władz rumuńskich, przyjąć od Węgrów bezpłatne zaopatrzenie militarne, broń i naboje.

Co ciekawe, pomimo znajdowania się formalnie po przeciwnych stronach barykady podczas II wojny światowej(Węgry były sojusznikiem III Rzeszy), wypowiedz  Istvana Csakyego, szefa dyplomacji węgierskiej są jednoznaczne: „Nie jesteśmy skłonni brać udziału ani pośrednio, ani bezpośrednio w zbrojnej akcji przeciw Polsce. (...) Jeżeli Niemcy zagrożą użyciem siły, oświadczę kategorycznie, że na oręż odpowiemy orężem.” Nie tylko wszakże słowa, gdyż po ataku Niemiec na Polskę, Węgry przyjęły blisko sto tysięcy polskich uchodźców.

 Po wojnie, tak Węgry, jak i Polska, znalazły się za Żelazną Kurtyną. Kiedy w Poznaniu roku 1956, tamtejsi robotnicy podjęli strajk generalny, stłumiony krwawo przez komunistów, wydarzenie to stało się inspiracją dla Węgrów. Już w październiku studenci z Budapesztu rozpoczęli manifestacjami „rewolucję węgierską”, wspierając się przykładem polskim. Tłumiony krwawo przez sowiecka armię „bunt”, wywołał w Polsce masowy odzew – na Węgry wysyłano pomoc medyczną, krew oraz inne dary.

W pejzażu naszego miasta każdy zauważyć może węgierskie akcenty. Najbardziej charakterystyczna jest Brama Seklerska przy skwerze im. Sándora Petöfiego. Ten ciekawy obiekt, to dar Węgrów dla tarnowian, w których mieście na świat przyszedł Józef Bem, bohater narodowy naszych krajów. Przy tym brama posiada znaczenie symboliczne, bowiem ktokolwiek przez taką bramę przejdzie staje się gościem, a tarnowska brama pozostaje zawsze otwarta. Podążając śladem gen. Bema, znajdziemy się z pewnością w najpiękniejszym tarnowskim ogrodzie publicznym, w Parku Strzeleckim, gdzie w pobliżu jego mauzoleum na stawie zauważymy często wspólnie powiewające wstęgi narodowych barw Węgier i Polski. Bez dwóch zdań kraje nasze łączy historyczna zażyłość, pielęgnowana przez obie strony.

W Tarnowie dba o nią od kilkudziesięciu lat Towarzystwo Przyjaciół Węgier, z którym wiąże się postać Norberta Lippóczego, Węgra, dla którego Polska była drugą Ojczyzną, Tarnów drugim, po węgierskiej Tallya, domem... A jeśli o Tallya mowa, tam przyjaźń polsko-węgierska nie jest „książkowa”. Można jej tam doświadczyć na każdym niemal kroku. Także czekając na „stopa”, który miał nas dowieźć do rodzinnych stron Lippóczego. – Skąd jesteście? – spytał nasz kierowca. – Z Polski!  – Z Polski! Lengyel, Magyar –kétjóbarát... –...együttharcol, sisszaborát  – odpowiadamy chórem. Przygotowaliśmy się na tę okazję i „wykuliśmy” stare, węgierskie przysłowie, którego polska wersja brzmi oczywiście: „Polak Węgier dwa bratanki i do szabli i do szklanki”. Szczerze mówiąc, byliśmy pierwszy raz na Węgrzech i chcieliśmy przekonać się co do prawdziwości tych słów. To, co nas spotkało, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. – W takim razie koniecznie musicie pojechać ze mną do Tokaju. Pokażę wam Tokaj – kierowca zdawał się w ogóle nie brać pod uwagę odmownej odpowiedzi.

Zgodziliśmy się chętnie. Mieliśmy przecież w ten sposób niepowtarzalna okazję zobaczyć legendarne ,„winne” miasteczko pod przewodnictwem miejscowego. Po drodze zahaczyliśmy o szkołę, w której, jak się okazało, nasz kierowca pracuje jako nauczyciel języka niemieckiego i wuefu. Czy to z powodu niemiłosiernego gorąca, czy też z innych powodów, o których nie było mowy, ale których to się domyślaliśmy (nasz opłakany wygląd), kierowca zaproponował:  –  Teraz są wakacje, nie ma dzieci w szkole, to się spokojnie umyjecie. Mój brat jest woźnym. W ten sposób zaznaliśmy niebywałej przyjemności prysznica i już przebrani i uczesani, jednym słowem bardziej „do ludzi”, zostaliśmy zaproszeni na bruderszaft w kanciapie woźnego(nasz kierowca pił tylko wodę). Bruder szaft odbył się za pomocą „palonki”, którą zagryźliśmy siekierowatą kawą. Teraz byliśmy nie tylko czyści, ale i skutecznie obudzeni.

Wedle obietnicy, udaliśmy się teraz do miasteczka Tokaj, rozłożonego malowniczo u stóp wzgórza, które onegdaj było ponoć wulkanem. Z dala widzimy już panoramę gór Zemplińskich, które, jak mówi nasz kierowca i przewodnik, ograniczają dwie rzeki: Bodrog  i Cisa. Te tereny to właśnie serce winnego regionu Tokaj, z którym Polska posiadała zawsze najsilniejsze kontakty handlowe. Przez Tarnów prowadził odwieczny szlak kupiecki z Węgier, stąd i tradycja tokajskich win, którą po I wojnie światowej odbudowywał Norbert Lippóczy, otwierając piwnicę z winami z rodzinnych winnic  w Tallya.

Zbliżamy się do stóp wzniesienia Tokaju, które porastają równe rzędy winnic. Jak się okazuje, również i nasz nowy przyjaciel ma tutaj swoją działeczkę. Jedną hektarową winnicę „na potrzeby rodziny” oraz drugi ogród ogólnowarzywny i owocowy, w którym pochłaniamy spore ilości soczystych malin, jeżyn i moreli. Po takich przystawkach, zatrzymujemy się u skłonu wzgórza, gdzie stoją obok siebie malutkie domki, jak się okazuje, skrywające zawiłe piwnice, wypełnione beczkami leżakującego wina. „Miłosny Rząd Piwniczek”, bo tak nazywają się przytulone do siebie budyneczki, to również miejsce degustacji tokajskich win. Jesteśmy zaproszeni do ich skosztowania, począwszy od wytrawnych po najsłodsze. Przy okazji oglądamy winne piwnice i dowiadujemy się nie mało o uprawie i produkcji tutejszego wina. Mamy już odjeżdżać, kiedy nasz przewodnik przypomina sobie:  – Przecież jeszcze nie kosztowaliście aszú! Wracamy! Po zwiedzaniu, degustacji  i obiedzie(„picie bez jedzenia nic nie jest warte” – jak stwierdził nasz dobroczyńca) zasypiamy ukojeni nowymi smakami i szumem Bodrogu...

Gdy zelżał upał, jedziemy do Tallya, gdzie zaledwie kilka dni wcześniej przed naszą wizytą, z inicjatywy Tarnowskiego Towarzystwa Przyjaciół Węgier, w fasadę domu należącego niegdyś do rodziny Lippóczych, wmurowana została tablica poświęcona Norbertowi Lippóczemu: „W tym domu urodził się Norbert Lippóczy, winiarz, kolekcjoner, wielki patriota węgierski i polski, honorowy obywatel Tarnowa”. Białoczerwona i czerwono - biało-zielona wstążka powiewają wspólnie, a my wiemy już, że: „Polak, Węgier dwa bratanki...”.

Agata Żak  (Gazeta Krakowska)

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny