Jan Bielatowicz,
autor owej „Książeczki”, która
powinna być tarnowskim bestsellerem
i pozycją obowiązkową nie tylko dla
zakochanych w Tarnowie, znał Tarnów
od podszewki, cała jego bujna i
intensywna młodość, przewróciła na
nice tarnowskie zaułki, szła za pan
brat uliczkami starówki i śmiało
spoglądała (od tego spojrzenia
rumieniły się tarnowskie dziewczyny,
a stateczne panie ze zgrozą kreśliły
nad nim znak krzyża) spod daszka
czapki, mrużąc oczy od słońca
odbijającego się w oknach
kamieniczek przedwojennego miasta w
widłach Białej i Dunajca.
„...Weszliśmy więc
do Tarnowa od zachodu i od południa,
podobnie jak historia, która
przywędrowała tu z Krakowa, Tyńca i
Melsztyna, siadając najpierw na
kopcu góry Świętego Marcina i pilnie
się przyglądając wzgórzu
tarnowskiemu. Zanim się namyśliła
zbudować miasto, widać jeszcze było
na dalekim widnokręgu Górę Piaskową
– za naszych czasów Lasek Buloński
Tarnowa, cel wycie- czek i majówek,
zbieraczy śnieżyczek i fiołków,
orzechów laskowych i kasztanów,
traszek i kijanek, pawików i
modraszków, piżmówek i węgratek,
miki i kwarcu, przygód i błocka na
obuwiu…”
Bielatowicz nie był
rodowitym tarnowianinem, nie tu
przyszedł na świat. Po Rzeszowie i
Pilźnie, całą rodziną, ze względu na
otrzymaną przez ojca pracę, przybył
do Tarnowa. Przybył, i na kilka lat
pozostał, już jako uczeń gimnazjum
im. Kazimierza Brodzińskiego. Było
to zaledwie kilka lat, zanim, po
zdaniu matury, przeniósł się do
Krakowa i podjął studia na
Uniwersytecie Jagiellońskim. Później
było już dorosłe życie i wybuch
drugiej wojny światowej, walka na
wielu frontach, emigracja do Włoch i
do Wielkiej Brytanii – resztę życia
wraz z żoną spędzili w Londynie. Tam
cztery lata przed śmiercią powstała
„Książeczka”.
O tych straszliwych
wydarzeniach wojennych pisał: „Jedni
z pierwszych więźniów oświęcimskich
to byli tarnowiacy, a najpierwsi
inżynierowie z Mościc. Do pieców
gazowych poszli wszyscy Żydzi. I
Klar z żoną Rebeką, ten od znaczków
pocztowych i przyborów szkolnych, i
Leser od lodów cytrynowych i
śmietankowych, i Fenichel od starych
książek i bryków, i Flatto od
ciastek i bywalcy kawiarń Secesja,
Avenue i Weissa, i wychowankowie
gimnazjum hebrajskiego, i wszyscy
mieszkańcy uliczek śródmieścia i
Rynku, Wekslarskiej, Krętej,
Żydowskiej, Pilzneńskiej Bramy,
Placu pod Dębem…”
Znał ich przecież.
„Książeczka” opisuje więc niedługi
czas, który Jan Bielatowicz spędził
w Tarnowie, a także kilka wydarzeń
poprzedzających przeprowadzkę do
miasta książąt Sanguszków, o których
szczególny, kiedy najwięcej
poznajemy i kiedy najsilniej
wrastamy w nasz rodzinny, przydomowy
pejzaż.
Historycznie rzecz
biorąc, to fragment dwudziestolecia
międzywojennego. Przede wszystkim to
jednak fantastycznie pisany,
zbeletryzowany pamiętnik, pełen
anegdotek, tarnowskiego folkloru i
humoru, opowieści z tar- nowskiej
ulicy, wydarzeń wesołych i smutnych,
czasem tragicznych, jednym słowem –
prawdziwa kopalnia wiedzy i naszym
mieście. Czemu dziś wspominam
„Książeczkę” i jej autora? Minął
dopiero co popularny dzień
zakochanych, dzień Świętego
Walentego, patrona miłości. A któż
piękniej, jeśli nie Bielatowicz
właśnie, napisał o miłości do
Tarnowa? Jan Bielatowicz spisując
pamiętnik swej młodości na
emigracji, nie miał już nadziei na
powrót do ojczyzny, ani do tego, co
zamknęła wojna. „Ale gdy czasy
przeminą, może wszyscy spotkają się
na tarnowskich Polach Elizejskich,
może się dla nich otworzą drzwi
rajskiego kinoteatru Marzenie” A
jeśli nie? „…to znaczy, że szczęście
ludzkie musi być zagrzebane, jak
skarb w ziemi, w przeszłości. Tym
zaś przeszłość przewyższa marzenie,
że przecież kiedyś była”.
Agata Żak
(Gazeta Krakowska)
|