Kiedy w
1939 roku przyjechała do
podtarnowskich Mościc była
już doświadczonym pilotem.
„Wylatała” blisko dwieście
godzin na rozmaitych
maszynach oraz…balonach.
Interesowało ją bowiem
wszystko, czym dałoby
wznieść się w powietrze. W
Mościcach podczas XI
Krajowych Zawodach Balonów
Wolnych im. płk. Aleksandra
Wańkowicza, pokazała że
kobieta bez problemu poradzi
sobie z pilotowaniem
ogromnej czaszy wypełnionej
wodorem. Dla Stefanii
Wojtulanis pilotowanie
balonu nie było jednak
pierwszyzną. Już po raz
czwarty uczestniczyła w
zawodach im. płk. Wańkowicza
i mogła pochwalić się
doświadczeniem zdobywanym
pod okiem najlepszych
pilotów w tej dziedzinie.
Zaczęła od
szybowca . Lotnictwo i w
ogóle pociąg do latających
maszyn miała od wczesnego
dzieciństwa. Urodziła się w
Warszawie, w 1912 roku.
Rodzinne miasto dało jej
sposobność do tego, aby
wrodzoną pasję „przekuć” w
zawód studiując na Wydziale
Mechanicznym Politechniki
Warszawskiej. Jeszcze przed
rozpoczęciem nauki w szkole
wyższej zapisała się do Koła
Młodzieży Aeroklubu
Warszawskiego oraz…
przysposobienia obronnego
kobiet. Do pełni szczęścia i
realizacji marzeń o
lotnictwie nie mogła jednak
wystarczyć sama teoretyczna
nauka. Stefania rozpoczęła
więc kursy pilotażu i po raz
pierwszy wzniosła się w
powietrze za sprawą
szybowca. Jako kwalifikowany
„szybownik” czuła się w
powietrzu, jak przysłowiowa
„ryba w wodzie” i
postanowiła „przesiąść się”
na cięższe maszyny. Nic nie
stało na przeszkodzie –
byłą już uprawnionym pilotem
i dodatkowo pełnoprawną
spadochroniarką.
Przedwojenne
lata obfitowały w rozmaite
zawody w sportach
lotniczych: od wspomnianych
już balonowych, przez
spadochronowe, po
samolotowe. Stefanii nie
ograniczały w dziedzinie
awiacji ani wąskie
zainteresowania, ani tym
bardziej brak umiejętności.
Pojawiała się więc tam,
gdzie działo się cokolwiek
wspólnego z jej pasją.
„Zaliczyła” więc wszystkie
przedwojenne edycje zawodów
balonowych, najpierw jako
pomocnik pilota. Później
jako samodzielny pilot
startowała w Pucharze
„Skrzydlatej Polski”, czyli
zawodach lotniczych,
zawodach akrobacji na małych
samolotach RWD- 10 i RWD-17,
uczestniczyła w skokach
spadochronowych
indywidualnych i grupowych.
Największy
sukces osiągnęła podczas
Krajowej Wystawy Lotniczej
we Lwowie i towarzyszących
jej I Lwowskich Zawodów
Balonowych, zajmując wraz z
Zofią Szczecińską IV
miejsce. Dziewczyny pokonały
wspólnie 189-kilometrowy
odcinek lądując bezpiecznie
w małej miejscowości –
Wygodzie. Kto mógł
przypuszczać, że Stefania
zostanie wkrótce pilotem
czasu wojny?
Kiedy
rozpoczęła się II Wojna
Światowa, Stefania niemiała
zamiaru porzucać tego co
najbardziej kochała i co
umiała robić najlepiej. Jej
umiejętności i doświadczenie
kwalifikowały ją do
wykonywania pracy pilota.
Zgłosiła się więc jako
ochotniczka i została
przeznaczona do wykonywania
lotów łącznikowych. Zadania
swe odbywała na samolotach
RWD, podobnych do tych, na
których nie wiele wcześniej
przyciągała wzrok
publiczności wykonując
misterne akrobacje podczas
lipcowego X Zlotu do Morza.
Polskie siły
powietrzne przestały jednak
funkcjonować z chwilą
agresji Rosji sowieckiej.
Polska nie była w stanie
bronić się na dwa fronty.
Zarządzono ewakuację
lotnictwa. W ten sposób
Stefania wraz ze swoją
Eskadrą Sztabową Naczelnego
Dowódcy Lotnictwa gen.
Józefa Zająca, znalazła się
w Rumunii. Ewakuacja nie
oznaczała bynajmniej końca
służby. Do końca roku 1939,
Stefania zjeździła cały ten
kraj jako kurierka. Ręce
miała pełne roboty – trzeba
było pomóc w przedostaniu
się do Francji internowanym
polskim lotnikom. Przewoziła
więc dokumenty i pieniądze,
a po wykonaniu zadania, sama
przedostała się do Francji,
w której pozostała aż do
zajęcia jej przez Niemców.
Dalej pracowała w siłach
powietrznych, konkretnie w
sztabie lotnictwa, zyskując
tymczasem stopień
podporucznika.
Wojenne losy
skierowały ją następnie do
Wielkiej Brytanii, centrum
działań alianckich sił.
Polski rząd i polskie sztaby
znalazły tu swój przyczółek.
Stefania zaś chciała
powrócić do czynnej służby,
do pilotowania. Okazja
nadarzyła się bardzo szybko.
Natężające się działania
wojenne, w których lotnictwo
odgrywało ważną rolę,
wymagały nieustannie nowych
maszyn i nowych ludzi.
Stefania nie trafiła na
pierwszą linię frontu, nie
została pilotem bojowym, ale
objęła funkcję kluczową i
strategiczną – została
pilotem Air Transport
Auxiliary, czyli Pomocniczej
Służby Transportowej. Wraz
ze Stefanią w tej samej
jednostce zaczęła służyć
inna Polka, Anna Leska, a
nieco później również
Jadwiga Piłsudska,
najmłodsza córka marszałka
Piłsudskiego.
Służba w ATA
to nie był lekki kawałek
chleba. Panie musiały w
błyskawicznym tempie
opanować pilotaż maszyn
znacznie bardziej
skomplikowanych i większych,
niż te z którymi miały do
tej pory do czynienia. Ich
praca polegała na
przetransportowywaniu maszyn
z fabryk do jednostek
bojowych i z powrotem.
Często nie zależnie od
pogody, na maszynach w
opłakanym stanie
technicznym, które dostawały
pozwolenie na jeden jedyny
lot – z placu boju do
remontu. Niejednokrotnie
okazywało się później, że
taki egzemplarz po
oględzinach okazywał się
zdatny jedynie na złom… A
przecież w ATA oprócz Polek
służyło w sumie 166
ochotniczek z Wielkiej
Brytanii, Kanady, Nowej
Zelandii, Południowej
Afryki, Stanów
Zjednoczonych, Holandii,
oraz jedna z Chile.
Dodatkowym utrudnieniem w
pracy lotników ATA był zakaz
używania oznaczonych map
(aby w razie przejęcia
maszyny bądź pilota, wróg
nie mógł poznać dokładnego
położenia lądowisk i fabryk)
oraz zakaz korzystania z
broni, w którą wyposażony
był samolot. Nawet w celu
odparcia ataku. Nie było
możliwości użycia radio, aby
nie blokować częstotliwości,
ani wykonywania żadnych
manewrów i akrobacji.
Priorytetem było bezpieczne
dostarczenie samolotu z
punktu A do punktu B.
Z czasem obu
Polkom powierzano coraz
„cięższe” maszyny, łącznie z
czterosilnikowymi
bombowcami. Stefania radziła
sobie z nowymi zadaniami
doskonale. Pomimo, że praca
nie należała do
bezpiecznych, na bojowych
maszynach jako pierwsza z
Polek wylatała ponad 1000
godzin. Służbę zakończyła w
1947 roku. W momencie
demobilizacji posiadała już
stopień kapitana pilota
czasu wojny. Nigdy nie
wróciła do Polski.
Zamieszkała wraz z mężem,
Stanisławem Karpińskim,
pułkownikiem lotnictwa, w
Kalifornii. Lista odznaczeń,
jakie otrzymała jest
imponująca: Krzyż
Komandorski i Krzyż
Kawalerski Orderu Zasługi RP,
Krzyż Zasługi z Mieczami,
Srebrny Krzyż Zasługi, Krzyż
Czynu Bojowego Polskich Sił
Zbrojnych Na Zachodzie,
Medal za Udział w Wojnie
Obronnej 1939, czterokrotnie
Medal Lotniczy oraz
brytyjski War Medal i
Defence Medal.
Agata Żak
(Gazeta Krakowska)
|