Korek

w nurcie

życia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tak swoje życie definiują bohaterowie najnowszej, bardzo udanej  premiery w tarnowskim teatrze, którą dano tam na scenie Underground w sobotę 22 marca o godz. 18. A tytułowych bohaterów jest troje więc jest też to dramat samotnych serc. Mowa o głośnej sztuce izraelskiego dramaturga o polskich korzeniach Hanocha Levina  -„ Jakobi i Leidental” w reżyserii Małgorzaty  Warsickiej, absolwentki Architektury i Urbanistyki na PK, a obecnie studentki IV roku reżyserii krakowskiej PWST. Tytułowi bohaterowie to wrażliwcy, zmagający się z niespełnieniem, samotnością, strachem przed śmiercią, którzy potrafią jednocześnie wzbudzić śmiech i łzy. Groteskowi, a jednak sympatyczni, uwikłani w międzyludzkie zależności, tęskniący za miłością i życiem przez duże „Ż”. Bo puki co, dwaj mężczyźni w średnim wieku, spędzający od lat czas na piciu herbaty i grze w domino, przestają być przyjaciółmi, kiedy jeden z nich Itmar Jakobi (gościnnie Bartosz Woźny) postanawia zacząć żyć pełnią życia: „…doszedłem do przekonania, iż urodziłem się po to żeby żyć. Jeszcze dziś wieczorem pójdę zniszczyć moją przyjaźń z moim najlepszym przyjacielem Dawidem Leidentalem (Jerzy Pal)…”. Porzuca więc swego towarzysza, by związać się z przypadkowo spotkaną, niebanalną – jak się mu wydaje – kobietą Rut Szahasz (Matylda Baczyńska). Jednak zerwana przyjaźń u progu wielkiej miłości nie oznacza wyzwolenia z zależności od drugiego człowieka. Jedynie zmienia się ona z bezpiecznej zażyłości w ryzykowną grę.

Ta bardzo smutna komedia utrzymana w poetyce teatru absurdu jest  w gruncie rzeczy  opowieścią o nieśmiertelnej nadziei na lepsze życie, której bohaterowie w liryczno-satyrycznych scenkach przeplatanych songami opowiadają o swoich tęsknotach. Jej autor  Hanoch Levin (1943-1999) to  jeden z najciekawszych współczesnych pisarzy izraelskich. Autor pięćdziesięciu sześciu dramatów (z których większość sam wyreżyserował), programów i piosenek satyrycznych, tomu prozy i poezji, recenzji i książek dla dzieci. Pochodził z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny mieszkającej do 1935 roku w Łodzi, chociaż on sam urodził się i mieszkał w Tel Awiwie. Na tamtejszym uniwersytecie studiował filozofię i literaturę hebrajską. Początkowo pisał zjadliwe, ironiczne skecze bezpośrednio odnoszące się do sytuacji politycznej i izraelskiej mentalności. Debiutował jako pisarz i reżyser w 1968 roku.  Najważniejsza część jego twórczości to sztuki teatralne, w których odnaleźć można wątki łączące je z dramaturgią Samuela Becketta, Bertolta Brechta,  a także inspiracje „teatrem okrucieństwa" Antonina Artauda i odwołania do twórczości Antoniego Czechowa.

Bardzo dobrze wszystkie te konotacje odczytali młodzi twórcy tarnowskiego przedstawienia. Przede wszystkim reżyser Małgorzata Warsicka, która z trójki równorzędnych bohaterów numerem jeden uczyniła kobietę, której jednakowoż nie ma nawet  w tytule sztuki Levina. To bardzo znamienne – mówiła w jednym z wywiadów.  „ Już  samo znaczenie imienia Rut- towarzyszka i Szachasz- akronim od "Szir Ha-Szirim"- “Pieśń nad Pieśniami”,  nasuwa pewne skojarzenia. Kobieta jest tu przedstawiona jako figura- matki, kochanki, żony, towarzyszki. Paradoksalnie nie jest człowiekiem, ale uosobieniem męskich pragnień, lekiem na samotność i smutek. Nasza bohaterka jest świadoma tych wszystkich oczekiwań, potrafi nimi grać, niestety ta właśnie “gra” o miłość jest jej największą tragedią, nieskutecznym mechanizmem obronnym, którego nie potrafi, czy też nie chce odrzucić.”

Wielkie brawa należą się autorowi muzyki do spektaklu Karolowi Nepleskiemu, której nie słychać ale za to jak porusza naszą psyche. Znakomicie uzupełnia ją „brudna i szara”, a zarazem bardzo estetyczna, czysta piwniczna scenografia M. Warsickiej i Hanny Podrazy. Będąca, mim zdaniem, wypadkową „Emigrantów” S. Mrożka i „Czekając na Godota” S. Becketa.

Spektakl “Jakobi i Leidental” jest rozpisany na sceny i piosenki. Te ostatnie są raczej mało subtelne przez co bardziej dobitne, aliści nawet cytowane w nich wulgaryzmy nie rażą. To także zasługa kompozytora, który  zaproponował nietypowy sposób ich prezentacji - bazujący na średniowiecznej technice szybkiego dialogowania instrumentów, tzw. technice hocketusowej - aktorzy śpiewają poszczególne wyrazy, czy nawet sylaby na przemian z własnym, przetworzonym elektronicznie nagraniem. W efekcie powstaje „mozaikowa" melodia, utkana z dźwięków naturalnych, żywych i elektronicznych, nagranych wcześniej i odtwarzanych na żywo. Jest komentarzem bez słów. Stanowi swoiste drugie dno przekazywanych tekstów. Ten niezwykle rzadko stosowany w teatrach eksperyment – zabawa formą bardzo dobrze sprawdził się w Tarnowie. Ten komputerowy dialog człowieka z maszyną to techniczny majstersztyk, to prawdziwe wyzwanie dla aktorów, z którym nasi poradzili sobie  nadspodziewanie dobrze.

Niżej podpisanemu szczególnie podobała się Matylda Baczyńska w psychodelicznej kołysance  o miłości „Obiecuję ci”, wykonywanej w duecie z Bartoszem Woźnym. Dawno już nie widziałem tak dobrze dysponowanej wokalnie i aktorsko tej młodej, ale już bardzo dojrzałej aktorki. W „Jakobi i Leidental”  otarła się o prawdziwą kreację – była inna niż dotąd. Świadomie stosując różnorodne środki aktorskie prostą kreską naszkicowała swoją Rut, na próżno marzącą o kupnie pianina i szczęściu… .. Aczkolwiek w finałowej scenie rozstania się ze swoim mężem i „podręcznym przyjacielem”, jakby na chwilę „wyszła” z roli.    

W niczym nie ustępują  partnerujący jej na scenie Underground tarnowskiego teatru panowie. Po równo „miętoszący tyłek swojej wybranki i filozofujący”, acz z różnym skutkiem. Znakomity, jak zwykle był Jerzy Pal – „walczący z czasem i któremu jest źle, bo nie umiał żyć.” Smakowity był w scenie – ekspozycji z lodówką i jako prezent ślubny Rut i Jakobiego. Pyszny jako podstarzały rockmen z lumpeksu i kloszardowy gitarzysta. Był klasą dla siebie. To zdecydowanie zbyt mało wykorzystywany, jak na swoje sceniczne możliwości, aktor w trupie dyr. Balawajdera.

Bardzo dobrym nabytkiem okazał się Bartosz Woźny, który „kocha życie” - aktor wszechstronny, wręcz totalny. Zapamiętam go głownie z milczących etiud kawiarnianych i małżeńskiego „boksu” z M. Baczyńską oraz z „rozpaczliwej cierpliwości” wobec niej. Wyraźnie procentuje u niego 10-letni staż aktorski we wrocławskim Teatrze Współczesnym.

Reasumując – wszyscy dali z siebie wszystko i wszyscy pospołu zapracowali w pocie czoła  (dosłownie) na końcowy sukces, w pełni zasługując na premierową owację na stojąco, której o dziwo, nie było… .

Ryszard Zaprzałka (także w tygodniku Miasto i Ludzie)

 

 Czy w świecie Jakobiego i Leidentala możliwe jest szczęście i spełnienie? Co ich tak naprawdę boli?

- Chciałabym opowiedzieć o nieustannym poszukiwaniu autentycznej bliskości z drugim człowiekiem bez dokonywania żadnych kalkulacji – mówi Małgorzata Warsicka. Problem naszych bohaterów polega na tym, że przeliczają swoje szczęście i zastanawiają się nad tym czy coś im się opłaca czy nie. A moje pytanie jest takie, czy stworzenie czystej relacji, bez przeliczania zysków i strat jest w tym świecie możliwe.

Czy w świecie Jakobiego i Leidentala możliwe jest szczęście i spełnienie? Co ich tak naprawdę boli?

Na tym właśnie się skupiam, czy to spełnienie, czymkolwiek ono nie jest, bo to wcale nie takie oczywiste, jest możliwe. I jeśli jest możliwe, to gdzie nasi bohaterowie popełniają błąd? Levin pokazuje mechanizmy, które uniemożliwiają ludziom „bycie szczęśliwym”. Te mechanizmy nie są w świecie na zewnątrz, nie są w okolicznościach, ale w nas. W naszych fałszywych wyobrażeniach, wygodnych schematach, niespełnionych ambicjach. Tą trójka powoduje silne pragnienie zrobienia „czegoś” ze swoim życiem, bądź po prostu chęć „bycia nie samotnym”, lecz poza tym pragnieniem jest jeszcze strach który paraliżuje, pozbawia instynktu do tego żeby się ruszyć, podjąć prawdziwe, nie tylko pozorne ryzyko, zawalczyć o swoje szczęście.

Co jest motorem działań tej trójki bohaterów?

Myślę, że chęć doznania pełni, prawdziwej bliskości z drugim człowiekiem. To jest ich prawdziwym celem. Niestety z jakiś powodów trafiają na przeszkody. I nie są to przeszkody zewnętrzne, ale to w nich samych tkwią blokady, wewnętrzna rozterki, strach który nie pozwala im się naprawdę spotkać.

To jest komedia, bardzo inteligentna, więc też momentami bardzo smutna. Levin w charakterystyczny dla siebie, karykaturalny sposób pokazuje nasze bolączki, rozpaczliwe dążenie do szczęścia. To równocześnie bawi i smuci, ponieważ autor pozostawia nas bez złudzeń co do natury rzeczy.

Jakie zatem uniwersalne przesłanie niesie ze sobą ta sztuka?

Chciałabym opowiedzieć o nieustannym poszukiwaniu autentycznej bliskości z drugim człowiekiem bez dokonywania żadnych kalkulacji. Problem naszych bohaterów polega na tym, że przeliczają swoje szczęście i zastanawiają się nad tym czy coś im się opłaca czy nie. A moje pytanie jest takie, czy stworzenie czystej relacji, bez przeliczania zysków i strat jest w tym świecie możliwe.

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny