O Górze św.
Marcina, a w zasadzie o
modrzewiowym, bezcennym
kościółku położonym na jej
szczycie, istnieje legend co
nie miara. Jakżeby inaczej –
występują w nich
najzacniejsze postaci
wczesnej historii Polski i
tarnowskiego grodu. Jest
więc i święty Wojciech, i
święty Stanisław i,
oczywiście, Spycimir
Leliwita. Choć w Tarnowie i
okolicy istnieje kilka
wiekowych, drewnianych
świątyń, to właśnie kościół
św. Marcina w Zawadzie, na
górze, której patronuje ten
sam święty, obrósł
największą ilością legend i
ludowych podań. Trudno się
temu dziwić – wzgórze
Marcinki, niegdyś prawdziwe
peryferie miasta (choć
przecież to tutaj rodził się
pierwotnie tarnowski gród),
mogło stanowić wybitne tło
akcji mniej lub bardziej
prawdziwych historii.
Dzisiaj trudno nawet dociec
prawdy o dokładnych dziejach
tego miejsca. Strzępki
informacji tylko troszkę
rozjaśniają dawno zapomniane
sprawy. Na długo przed tym,
co zaczęły notować kroniki
benedyktynów z Tyńca (do
nich to bowiem należała wieś
Zawada), na wzgórzu mieścić
się miała osada Wiślan, a na
jego szczycie, w miejscu
dzisiejszego kościółka,
pogańska świątynia.
|
Benedyktyni
objęli ten teren w wieku XII
i już wówczas mogli
zarządzić budowę kościoła
(właśnie na miejscu owej
pogańskiej świątyni, co było
notabene częstą praktyką) i
zorganizować pierwszą
parafię. Kolejnym pewnym
wydarzeniem, do którego
doszło w roku 1400, była
likwidacja parafii w
Zawadzie. Ówczesny biskup
krakowski Jan Wysz
przemianował ją na wikarię
kolegiaty tarnowskiej. Jaki
z tego wniosek? Ano taki, że
parafia istniała przed 1400
rokiem. Zaś dokonane zmiany
musiały wynikać z rosnącego
znaczenia głównego kościoła
Tarnowa, który wówczas
przecież już od siedmiu
dekad był miastem. Sam
kościół na Marcince (ten
obecny) jest nieco młodszy
niż parafia. Postawiony na
szczycie wzniesienia, w
miejscu jakich mało,
spogląda na Tarnów od
blisko…sześciuset lat!
Wróćmy jednak
na chwilę do legend, które
powstanie kościoła na Górze
św. Marcina widzą nieco
inaczej. Najbardziej
spektakularna z nich głównym
bohaterem czyni rycerza
Spytka, czyli Spycimira
Leliwitę. W nieprzebytych
wówczas leśnych ostępach tej
dzikiej ziemi, przez które z
ledwością przeciskał się
wartki Dunajec, mężny rycerz
zwykł polować, co oprócz
wojowania było jego ulubioną
rozrywką. Podczas jednej z
takich wypraw świta
Spycimira oraz on sam
usłyszeli rozpaczliwe
nawoływania, zagłuszane
przez szum wezbranej wiosną
rzeki. Zaciekawieni ruszyli
nad brzegi Dunajca i, jak
się okazało, w sam czas.
Nurt niósł drewnianą
budowlę, na której, jak na
tratwie, płynęła przepiękna
dziewczyna. |
Spycimir bez
wahania podjął próbę
ratunku, zakończoną
oczywiście powodzeniem. W
tym miejscu legenda nie jest
tylko zgodna, co do
zastosowanej metody
wyratowania dziewczyny z
opresji. Rycerz albo rzucił
się w odmęty rzeki wpław i
przyciągnął drewnianą
„tratwę”, holującą za sobą
na sznurze przywiązanym do
miecza, który wbił w belki,
albo celnym rzutem topora,
również z przymocowanym
sznurem, przy pomocy świty
dokonał podobnej operacji.
Bądź co bądź, Spycimir
„upiekł dwie pieczenie na
jednym ogniu” – zyskał żonę
i kościół (drewniana budowla
została bowiem przeniesiona
na szczyt pobliskiej góry i
poświęcona). Kościółek na
Marcince miał też mieć
epizody z udziałem takich
niewątpliwych sław
wczesnośredniowiecznej
Polski, jak choćby święty
Wojciech, który wedle
legendy głosił tu swoje
kazania.
Święty
Stanisław zaś, tylko
dowiedziawszy się o nowym
kościele, natychmiast
przybył tu, aby odprawić w
nim pierwszą mszę. Jakiś
czas później, o zgrozo, w
tym samym miejscu skrył się
uchodzący przed pościgiem
król Bolesław Śmiały, który
kapłana i późniejszego
świętego zgładził.
Całkiem mocne
poparcie w rzeczywistości ma
natomiast podanie ludowe,
wyjaśniające pochodzenie
jednego z elementów
wyposażenia kościoła (dość
zresztą nietypowego), a
mianowicie drewnianego,
sporych rozmiarów, łańcucha,
umieszczonego nad belką
tęczową. Powszechnie mówi
się, że miał go wykonać
niewidomy pasterz. Jednakże
historia jest znacznie
bardziej złożona. Otóż jeden
z dworzan hetmana Jana
Tarnowskiego z wiekiem traci
wzrok, a jako oddany sługa
nie ma zamiaru zdawać się na
litość i łaskę hetmańską i
być tym samym przysłowiowym
„piątym kołem u wozu”.
Opuszcza więc z własnej woli
zamek i postanawia dokonać
swych dni jako przykościelny
dziad. Wybiera oczywiście
pobliski kościół św.
Marcina. Dnie wypełnia mu
modlitwa i praca nad
ostatnim dziełem, czyli
rzeczonym łańcuchem. Wycina
go z jednego, potężnego
kawałka drewna. Gdy jest
gotowy, ksiądz godzi się go
poświęcić, a w usta starego
dworzanina Czeszejki
Wincenty Pol (w poemacie
„Hetmańskie pacholę”) wkłada
słowa: „Świętą Jest wiara
ojców – i Bóg był z koroną,
Dopóki naród wiarę ojców
chował, A więc ślepemu
kazał, by zgotował Łańcuch
calisty na przestrogę ludzi;
A jeśli naród w czas się nie
obudzi, To Bóg łańcuchem i
kościół opasze I naród cały
łańcuchem z żelaza, Jeśli
niewiary nie zatrze się
zmaza I Bóg mi świadek, że
nie darmo straszę”. Dzięki
historii drewnianego
łańcucha, mamy więc lokalny
wątek mesjaniczny, a w
osobie dworzanina Czeszejki
proroka przewidującego
upadek i niewolę Ojczyzny.
Najstarsza,
pierwotna, gotycka część
kościoła skrywa się pod
„płaszczem” nieco młodszych
elementów architektury. W
pierwszej połowie XVII wieku
nadbudowana została wieża,
kolejny wiek później
powstały okalające kościół
„soboty”, w tym wypadku
zabudowane „podcienia”,
służące wiernym
przybywającym z daleka na
mszę świętą dzień wcześniej.
Pamiętajmy, że jeszcze do
niedawna msze odbywały się
tylko do południa. Przybycie
w takiej sytuacji na czas
było kłopotliwe.
Najstarszymi elementami
wyposażenia kościoła są
płaskorzeźby późnogotyckie
na chórze i XVI-wieczny
krucyfiks na belce tęczowej.
Wciąż też działają organy z
początku ubiegłego wieku,
wyprodukowane w Czechach.
Prace
wykopaliskowe w obrębie
kościoła przyniosły ciekawe
rezultaty, odkryto m.in.
słup kamienny, który okazał
się punktem pomiarowym
współrzędnych geograficznych
i to liczonych jeszcze wedle
dawnych wytycznych, kiedy za
południk zerowy uznawano
wyspę Ferro (dziś jest nim
punkt w dzielnicy Londynu –
Greenwich). Obelisk
wykorzystany został jako
element nowego ogrodzenia.
Zaś jako schód na
przykościelnym cmentarzu
posłużył marmurowy portal
(lub fragment kominka)
pochodzący prawdopodobnie z
zamku Tarnowskich.
Agata Żak
(Gazeta Krakowska)
|