Kto płaci miliony za kropki i kreski – sztuka współczesna

Sztuka współczesna. Jakże jej nie kochać. Ilekroć widzę piękne paski, kropki, kółka, kwadraty na białym tle i białe tła na kwadratach w kole, moje serce się raduje. Im więcej takiej sztuki powstanie, tym więcej tej prawdziwej, zrodzonej na skutek ogromnych, niepowtarzalnych umiejętności artystów, zostanie dla mnie.

Co ciekawe, za każdym razem, kiedy ktoś mówi, że sztuka współczesna nie przedstawia według niego żadnej wartości artystycznej, podnosi się larum – że ten ktoś jest ignorantem, że nie zna się na sztuce, że nie rozumie, że nie chce przejrzeć na oczy, etc., etc. Bo przecież sztuka współczesna jest wyzwolona, to najdoskonalsza interpretacja świata, a artyści współcześni nie są rzemieślnikami, jak ich poprzednicy sprzed dziesiątek i setek lat, ale pozwalają na uwolnienie otaczającej nas rzeczywistości ze sztywnych ram i nadanie jej nowego sensu oraz wymiaru. Najczęściej mniej więcej właśnie tak brzmi obrona sztuki współczesnej.

Drugą sprawą, której przeciętny śmiertelnik nie jest w stanie zrozumieć, to ceny, jakie sztuka współczesna osiąga na światowych aukcjach. Może nie jestem ekspertem od wyceny sztuki, ale rozpatrując to na zdrowy rozum – od czego zależy kwota, jaką musimy wyłożyć za płótno? Po pierwsze, dostępność danego dzieła na rynku sztuki i jego międzynarodowa rozpoznawalność. Po drugie, obecność w znanych kolekcjach i jego miejsce w historii sztuki. Po trzecie, wreszcie, poziom światowego bogactwa, bo od niego również zależy wiele, jeśli chodzi o dzieła sztuki.

Oficjalnie najdroższym dziełem sztuki jest tryptyk Francisa Bacona „Trzy studia do portretu Luciana Freuda”, sprzedany 12 października tego roku przez dom aukcyjny Christie’s w Nowym Jorku za 142,4 miliony dolarów. To o 35 milionów więcej, niż poprzedni rekord aukcyjny, „Krzyk” Edwarda Muncha. Razem z Baconem sprzedano także najdroższe dzieło żyjącego artysty – słynnego Jeffa Koonsa. Jego „Balloon Dog (Orange)” osiągnął niebotyczną cenę 58,5 miliona dolarów. 13 października na Aukcji Sztuki Współczesnej w legendarnym domu Sotheby’s sprzedano dzieła o łącznej wartości 380 milionów dolarów, w tym pochodzący z 1963 roku „Silver Car Crash (Double Disaster)” Andy’ego Warhola, wylicytowany za 105 milionów dolarów.

W Polsce również padają rekordy – dom aukcyjny DESA Unicum osiągnął obroty na poziomie 10 milionów złotych, z których połowa pochodziła właśnie ze sztuki współczesnej, przede wszystkim Jerzego Nowosielskiego i Wojciecha Fangora. Rekord Polski należy jednak do Jacka Malczewskiego i jego pochodzącego z 1913 roku obrazu „Polski Hektor”, sprzedanego na grudniowej aukcji w Warszawie za 2,6 miliona złotych, przy cenie wywoławczej wynoszącej 1,5 miliona. Na tej samej aukcji niebagatelną cenę osiągnął również „Świt – Królestwo Ptaków” Józefa Chełmońskiego (810 tysięcy złotych) oraz „M 53″ Wojciecha Fangora (400 tysięcy).

Mając przed oczyma wszystkie wymienione dzieła, można by się zastanawiać, o co właściwie chodzi. Bo ciężko znaleźć tu jakąkolwiek logikę. Rzeźba Jeffa Koonsa to po prostu pomarańczowy, lustrzany piesek przypominający zwierzaka ukręconego ze specjalnego balonu. Nie reprezentuje sobą absolutnie nic, jej wartość artystyczna również oscyluje gdzieś w okolicach błędu statystycznego. W dziedzinie rzeźby, ciężko zestawić go z takim np. „Dawidem” Michała Anioła… I pewnie dlatego ten drugi jest absolutnie bezcenny, natomiast szklanego psa można sprzedać za ciężkie miliony.

Podobnie sprawa ma się z resztą obrazów. „M 53″ Fangora to – przynajmniej dla mnie – po prostu dwa kółka o różnych kolorach, które sprytnie zostały podniesione do rangi niezwykłego dzieła, symbolizującego harmonię, czy inną głupotę. Wiecie, co symbolizuje harmonię? „Stworzenie Adama” w Kaplicy Sykstyńskiej. „Mona Lisa” da Vinciego. Ale na pewno nie dwukolorowe kulki. Tego jestem pewien.

„Świt – Królestwo Ptaków” Chełmońskiego to przewspaniały przykład zapierającego dech w piersiach kunsztu pejzażowego. Zresztą do Chełmońskiego czuję szczególny sentyment – był jednym z pierwszych malarzy, którego twórczością zainteresowałem się na poważnie. Również u Malczewskiego można znaleźć duże pokłady artyzmu, głównie w dziedzinie symbolizmu. To chyba jedna z niewielu dziedzin sztuki współczesnej, która przemawia do mojego ignoranckiego zmysłu artystycznego.

Ale już taki tryptyk Bacona stanowi dla mnie zagadkę. Co prawda u tego irlandzkiego samouka widać echa Rembrandta, Grünewalda i Velázqueza, ale to wciąż nie ten poziom, co jego mistrzowie. Może i jest w nim coś…hm…artystycznego, ale żeby płacić za to takie pieniądze? Na mój gust ktoś dał się nieźle wkręcić w hype, jakim otoczona jest dzisiaj sztuka współczesna. Bo ta prawdziwa, teoretycznie bezcenna, pojawia się w transakcjach poza aukcyjnych, przechodząc po prostu z rąk do rąk. „Gracze w karty” pędzla Paula Cézanne’a trafili w 2012 roku do pewnych potentatów naftowych z Kataru, którzy zapłacili za nie… 250 milionów dolarów! To prawie dwa razy więcej, niż wynosi obecny rekord aukcyjny.

Przyczepiłem się do kolorowych kółek Fangora, ale przecież nie tylko on sięgał po wzory geometryczne, które nagle urastały do miana sztuki. Mamy całe spektrum młodych artystów, których jedyną formą wyrazu są przysłowiowe kropki i kreski. Albo wystawiane w Zachęcie cykle z pięcioma płótnami w różnych odcieniach czerwieni – czy naprawdę ktokolwiek widzi w tym sztukę? Tak naprawdę, że odczuwa ją emocjonalnie? Jeśli tak, to bardzo im współczuję.

Bo to niechybnie oznacza, że ich poziom emocjonalny ma jedynie pięć odcieni i to tej samej emocji…

Michał Jadczak, redaktor naczelny portalu Zoping.pl

foto: Christie’s, Sotheby’s, Wikipedia, bugbog.com, weknowmemes.com

www.zoping.pl

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny