 |
Wczoraj, w schowku
na korespondencję,
taki schowek-kieszeń
ma każdy z
zakonników obok
swojej celi,
znalazłem list od
Ciebie. Od rana
spieszę z
odpowiedzią, ale
wiesz, jak to jest z
pisaniem w moim
wieku. Zresztą
czytam ów list po
kilka razy i
delektuję się nim,
bo tylko taki mam
teraz kontakt z
rzeczywistością,
poprzez
korespondencję. Jak
Ci wspominałem, po
Smoleńsku
zaprzestałem oglądać
telewizję, nawet, a
może przede
wszystkim,
wiadomości. Ogrom
manipulacji był
widoczny dla
każdego, kto chciał
to widzieć. Listy ze
świata, tak rzadkie,
są dla mnie wielką
radością. |
|
Właśnie
dzwonią w klasztorze na
nieszpór. W porze zimowej,
kiedy tu nad Ropą słońce tak
nagle zachodzi i robi się
ciemno, klasztor wydaje się
bezpieczny w tym surowym
klimacie. Nie wiem czy
wiesz, że pierwsze klasztory
zakładane na ziemiach Polski
przez Franciszkanów
przybyłych z południa
Europy, nie miały żadnego
systemu ogrzewania, nie
miały pieców po prostu. O
ile we Francji, Italii, w
Hiszpanii surowość ta była
zrozumiała, a noce nawet w
zimie niezbyt mroźne, tak w
Polsce w ostrym klimacie
mnisi marli przedwcześnie.
Dopiero z czasem któryś z
papieży zezwolił na zmianę
Reguły i odtąd klasztory
polskie braci mniejszych
były zaopatrzone w kominki
czy później piece. Piszę Ci
o tym przy okazji zimy,
która właśnie zawitała i
tutaj, na Pogórze.
Pytałem Cię onegdaj o Mirka
Poświatowskiego, który jawił
się jako odważny
dziennikarz, prowadził wiele
tematów nazwijmy to
śledczych. Kilka lat temu
przyjechaliście do mnie, do
klasztoru i przy szklanicy
węgrzyna prowadziliśmy
rozhowory. Jak słyszę
zamilkł teraz zupełnie. On,
wydawał się niezłomny, on
jeden bez ustanku
kontestował władzę i
politykę tego prezydenta,
który jest teraz zatrzymany.
Czyżby Mirosława zmusili do
milczenia, zastraszyli,
puścili z torbami za jego
odwagę? Byłoby to
niepowetowaną stratą. Napisz
mi mój drogi, co u niego
słychać, czy przypadkiem nie
stoi przy zmywaku w
Brighton, co byłoby
straszliwą karą dla tego
młodego człowieka i
pozbawienie go wszelkich
złudzeń, co do znalezienia
sprawiedliwości na tym
ziemskim padole. Sądzę, że
on jeden tropiłby teraz
pajęczynę tarnowską. Oboje
dobrze wiemy, że te
aresztowania, to nawet nie
wierzchołek góry lodowej, że
pajęczyna od lat oplata
polityczne i gospodarcze
życie w Tarnowie.
W
te zimowe wieczory brak mi
mego przyjaciele Jacka
Szurka, pamiętasz, wybitnego
polonistę miejscowego
liceum, historyka
regionalistę. Tego samego,
który przez całe życie
pedagogiczne wystawiał z
teatrem szkolnym
jednoaktówki Fredry. Nikt
inny nie mówił już tak
piękną polszczyzną, jak ten
absolwent Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Wieczory z
nim spędzane to była istna
uczta duchowa, nawet dla
mnie starego mnicha,
zaczytanego w te wszystkie
filozofie. Jak wiesz Jacek
zmarł w samą wigilię dwa
lata temu, znaleziono go w
swoim domku dopiero po
świętach. Był samotny, nie
zaskakują więc okoliczności
ponurej śmierci. Piszę o
tym, bowiem dotąd dźwięczy
mi w uszach mowa pogrzebowa
wygłoszona na bieckim
cmentarzu przez przyjaciela
z Tarnowa, miał wielu
znajomych w Tarnowie, kochał
Tarnów prawie taką samą
miłością jak Biecz. Mowa
tego człowieka była tak
wzruszająca, że cały Biecz
obecny na pogrzebie, jakby
na nowo ujrzał Jacka, jakby
go nigdy takiego nie znał.
Pamiętam tylko imię tego
przyjaciela-Antoni.
Czekam na brata Anzelma, by
podpierając się nawzajem
razem pójść do kościoła na
nieszpory. A później przed
snem kilka karteczek Psa
Ogrodnika Lope da Vegi,
owego geniusza z Kastylii,
owego dramaturga, którego i
Ty lubisz. Lope da Vega na
te wieczory bez Jacka Szurka
jest niezastąpiony.
Pozdrawiam Cię Drogi
Ricardo. Zamyślam się nad
marnością tego świata, jak
ów Teodor z Psa Ogrodnika, w
ramionach dwóch pięknych
kochanek: Marceliny i Diany.
Twój
Nikodem |