To oczywiste,
że dla mnie spotkanie z
Nieświeżem od samego
początku było wypatrywaniem
małej dziewczynki z jasnymi
loczkami, a może z
warkoczykami „tańcującymi”
przy twarzy. Zdawało mi się,
że widzę ją raz z tej, raz z
tamtej strony jadącego
autokaru. W którą uliczkę
skręciła? A może idzie tam z
przodu, tam gdzie zaczyna
się grobla? Wjeżdżaliśmy do
Nieświeża od strony Nowego
Miasta i teraz wiem, że
każda inna droga byłaby zła.
Wjeżdżaliśmy więc przez
groblę: na lewo jezioro
Panny, na prawo Zamkowe. Za
wodą i drzewami wieże zamku,
a blisko już Słucka Brama… A
ja oglądam się do tyłu, bo
tam, na mostku – jeszcze
przed chwilą - chyba mignęły
mi te warkoczyki. Ale nie,
to przecież niemożliwe.
Autokar skręca, jedziemy
trochę pod górkę, jakiś
pomnik mijamy i już jesteśmy
na miejscu. Tutaj ludzie
otaczają autobus, a zaraz
obok rusztowania otaczają
kopułę kościoła pod
wezwaniem Bożego Ciała.
Wszędzie tam siedzą wrony,
setki wron.
Matko
Boska za Słuckiej Bramy!
Daj
zapomnieć ten dom błękitny.
Ten dom,
który ciągle udaje,
że jest.
Pani tak
kiedyś napisała, bo
pamiętanie boli, a to
przecież niemożliwe żeby
zapomnieć. Bo ani zapomnieć
się nie da, ani nie myśleć,
ani nie mówić o tym błękicie
nurzającym się w jeziornej
toni. Ot, to właśnie jest
nasza Kresowa Arkadia:
drewniany ganek, maciejka,
świecące okna za wodą, z
chmur utkane ogrody
dzieciństwa, smak tamtej
Ojczyzny Odrodzonej, którego
nie znajdziesz dzisiaj nad
Wisłą. To wszystko jakby na
wyciągnięcie ręki. Jakby, bo
ilekroć popatrzyłem w
obiektyw aparatu
fotograficznego, to obraz
rozmywał się, drgał i
uciekał. Warkoczyki co raz
zasłaniały twarz dziewczynki
i nie mogłem jej
sfotografować. Jeziora
zmieniały barwę i falowały,
a wrony odlatywały. Jeżeli
ktoś dziwił się dlaczego
biegałem po Nieświeżu, to
właśnie dlatego – goniłem
obrazy, ptaki i te
warkocze.
Słucham
Okudżawy i jego prośby do
Boga, aby dał każdemu to,
czego mu brak. A Pani tylko
się ze swoją pamięcią
droczy, bo Pani dobrze wie,
w którą stronę skręca się do
parku. I wie Pani, że za
Starym jest Park Japoński, a
po drugiej stronie Jeziora
Dzikiego jest dziko po
prostu. No, chyba, że
pójdziemy w stronę
miejskiego kąpieliska, to
wtedy znajdziemy alejki
Marysina, które jakoś zawsze
zawiodą nas nad tatarakiem
zarośnięty staw z Wyspą
Miłości. I nikt pewnie od
Pani nie wie lepiej, że w
1939 r. dowódcą
stacjonującego w Nieświeżu
27 Pułku Ułanów im. króla
Stefana Batorego był
lwowianin z urodzenia –
podpułkownik Józef Pająk. I
to też Pani wie, że dostał
się do niewoli sowieckiej,
był więziony w Starobielsku
i został zamordowany w
Charkowie, a w roku 2007
prezydent Lech Kaczyński
mianował go pośmiertnie
generałem brygady, co stało
się 9 listopada w Warszawie
podczas uroczystości „Katyń
Pamiętamy – Uczcijmy Pamięć
Bohaterów”. Jezioro w
środku miasta i cierń w
samym sercu – tam właśnie
jest Polska.
„Ułani,
ułani
Malowane
dzieci…”
I po
wodzie
Daleko
Głos leci…
I tak
dobiegłem na cmentarz. A na
nim, ze zniszczonego
kamienia odczytuję słowa
Jana Kochanowskiego: „A
jeśli komu droga otwarta do
nieba, Tym co służą
ojczyźnie”. Kiedy w 1919 r.
miasto zajęli bolszewicy, to
nieświeżanie podjęli decyzję
o zbrojnym oporze. W nocy z
14 na 15 marca opanowali
najważniejsze budynki i
zlikwidowali miejscowy tzw.
sowiet, rozstrzeliwując
naczelnika policji
politycznej (Czeka) i
komisarzy - Rozenbluma i
Grynblata. Niestety,
powstanie, na którego czele
stał profesor Gimnazjum -
Mieczysław Wołnisty, zostało
zdławione, a aresztowanych
przywódców rozstrzelano. W
II RP postawiono w Nieświeżu
dwa pomniki ku czci ofiar.
Ponadto w gimnazjalnej auli
(wówczas zwanej salą
rekreacyjną) odsłonięto
marmurową tablicę z
wizerunkiem profesora
Wołnistego, na której pod
portretem zostało wyryte
zdanie: „Umarłeś dla
Ojczyzny – ucz nas dla niej
żyć”. Pomnik wystawiony obok
Ratusza zburzyli okupanci
sowieccy już w 1939 r., a
drugi, postawiony na
cmentarzu, przetrwał, choć w
1944 r. odkuto z niego
napis: „Zamordowani przez
bolszewików”. Oprócz
sentencji mistrza z
Czarnolasu zachowały się
jednak nazwiska
zamordowanych: Mieczysław
Wołnisty, Polikarp Kolenda,
Józef Januszkiewicz,
Konstanty Szydłowski,
Stanisław Iwanowski oraz
adnotacja: „Pięciu Poległym
Związek Młodzieży Polskiej
Gimn. im. Wład. Syrokomli 21
marca 1926”. Kwaterę, zwaną
Grobem Pięciu Poległych,
otacza łańcuch o grubych
potężnych ogniwach, którym
wciąż daleko do zerwania,
choć rdza pomalowała je już
kolorowo.
Hen
daleko, za górą, za rzeką
Jest
miasto prześliczne,
magiczne,
W nim
dziwy: zamek prawdziwy…
Czy ktoś
inaczej, niż poprzez zamkowe
czy pałacowe mury, kojarzy
np. Malbork, Łańcut,
Ogrodzieniec? Albo kresowe
Podhorce Sanguszków, albo
Zbaraż Wiśniowieckich? Czy
tak samo jest z Nieświeżem
Radziwiłłów? Jasne, że tak,
chociaż najpierw, a to
przede wszystkim za
przyczyną Henryka
Sienkiewicza, familię
Radziwiłłowską łączymy ze
zdradą Ojczyzny, a nie z
zamkiem. Ale kiedy już
dotrzemy do Nieświeża i
zejdziemy do krypt pod
dawnym kościołem jezuitów -
dzisiejszą farą i rachujemy
te reprezentujące 16 pokoleń
rodu prawie 100 trumien, a
wszystkie – już w wejściowej
kaplicy pod wezwaniem św.
Izydora Wyznawcy - sygnowane
jednoznacznie polskim orłem
w koronie, to zaczynamy mieć
wątpliwości: czy oni wszyscy
zdradzali? Oczywiście, że
nie. Nawet to paskudne
zaprzaństwo księcia Janusza
i księcia Bogusława, to
tylko wyjątek w katalogu
Radziwiłłowskich zasług dla
Rzeczypospolitej, o których
pewnie można by długo
opowiadać. Wymieńmy tutaj
dla równowagi tylko dwóch
Radziwiłłów, ale jakże
innych od tych
XVII-wiecznych szwedzkich
kolaborantów. Są więc:
Stanisław Wilhelm Radziwiłł
– rocznik 1880, rotmistrz
kawalerii, adiutant
marszałka Józefa
Piłsudskiego, zginął w 1920
r. w bitwie z bolszewikami
pod Malinem na Ukrainie i
Konstanty Mikołaj Radziwiłł
- rocznik 1902, porucznik
Armii Krajowej, zabity w
1944 r. przez Niemców w
Arciechowie pod Warszawą.
Takie to są solidne ogniwa
łańcucha.
Tomasz
Antoni Żak
|