Suplement do wywiadu cz. II


Stanisława Wiatr – Partyka - „Listy do Pani S.” to nie ja! To pan Tomasz Żak do mnie. To niebawem będzie dostępne pod tytułem „Dom za żelazną kurtyną”. Czekam na tę książkę, bo zainspirowała Autora pielgrzymka do Nieświeża właśnie. Ja tam napisałam tylko jeden list – do pana T. Posłowie

List do Pani S. cz. II

Miasto i łańcuch

Droga Pani S.!

Możemy już teraz pójść parkową groblą na zamek. W roku 2012 przeszło tędy nie mniej jak 300 tysięcy odwiedzających. I nie mniej jak 300 tysięcy nie mogło się powstrzymać się od komiksowego: Wow! To „wow!” wywołuje widok zamku, który jest dla wszystkich niespodzianką: Cośtakiego, yuyaj, na tej Białorusi?! Tymczasem nim przejdziemy przez bramę i zobaczymy dziedziniec ze studnią, to warto uświadomić sobie czym jest to odbudowane historyczne cacko. Oto przed nami największa (zespół pałacowo-parkowy zajmuje ok. 100 ha powierzchni!), najdroższa (55 milionów dolarów!) oraz najbardziej spektakularna w XXI wieku rekonstrukcja - odbudowa polskiego zabytku na całym świecie (wliczając w to także prace konserwatorskie i renowacyjne na terenie III RP).

 

A wszystko zaczęło się od pożaru, który wybuchł w części pałacowej zamku w noc Bożego Narodzenia roku 2002. W trakcie gaszenia woda zalała m.in. górną klatkę schodową, a tam wieńczące jej strop malowidło, przedstawiające mitologiczną królową Ledę. Obraz oddzielił się od sufitu i zawisł na ramach nad schodami. Okazało się wtedy, że nie jest to zwykły malarski plafon, a przyklejone do sufitu lniane płótno - unikat w skali europejskiej, m.in. ze względu na rozmiar – 36 metrów kwadratowych powierzchni. Plafon pojechał do Mińska, gdzie przez dwa lata był poddawany zabiegom restauracyjnym, a tymczasem władze państwowe Białorusi podjęły szybką i strategiczną dla zamku decyzję o finansowaniu jego kompleksowej odbudowy i to wraz z parkowym otoczeniem. Czyżby mityczny wpływ mitologicznej mamy najpiękniejszej kobiety starożytności - Heleny zwanej Trojańską? Na pewno jest w tym coś irracjonalnego: taka decyzja, takie pieniądze i taki obiekt, który w zasadzie mógłby firmować sobą inne państwo, niż Białoruś. Efekt tej „mitycznej” decyzji, który można oglądać po 10 latach, jest w każdym bądź razie niesamowity. Szczególnie z naszego, polskiego punktu widzenia, bo nawet nie chodzi tutaj o te wszystkie zabiegi, które z tzw. żywej ruiny uczyniły obiekt „klasy zero”, a właśnie o fakt, że zadbano tutaj z niebywałą pieczołowitością o wszelkie szczegóły, które odtwarzają stan zamku sprzed II wojny światowej; stan, który jednoznacznie eksponuje historyczną polskość tego obiektu. Z racji patronatu państwa, pierwszą osobą, która obejrzała odbudowany zamek w Nieświeżu był  prezydent Białorusi, Aleksander Łukaszenko. Natomiast uroczystego otwarcia wraz z prezydentem dokonali przybyli z zagranicy potomkowie książęcego rodu Radziwiłłów – Michał i Mikołaj.  Zaskoczenie? Tak Pani S., to wszystko na pewno nie pasuje do obowiązującej „w temacie” Białorusi narracji, którą wdrukowuje się u nas obecnie Polakom do głów. A łańcuch rdzewieje coraz bardziej, choć ogniwa wciąż mocne…

Na zamku dziesiątki komnat i sal kuszą wystrojem i wspaniałymi zbiorami, ale – jak Pani wie – ja bardzo negatywnie postrzegam sytuację, w której czyjś dom zamienia się na muzeum. Po prostu nie  lubię muzeów zlokalizowanych w cudzych domach. Przestrasza mnie ta sztuczność, to rzeczywista martwota miejsca, w którym toczyło się kiedyś normalne życie. Moją osobistą „niespodzianką”,  moim „wow!”, którym obdarował mnie zamek w Nieświeżu, było więc coś innego niż płótna, freski, rzeźby, gdańskie szafy, wypchane niedźwiedzie, srebrne świeczniki, kaflowe piece, zbroje i ornaty i dziesiątki, setki innych pozycji inwentarzowych i katalogowych. które mieszczą w sobie muzealne inwentarze i katalogi. Tą niespodzianką było życie prawdziwe, życie zaklęte w teatr i muzykę.

Szczęśliwym było to, że zanim zobaczyłem zamek tak, jak się go pokazuje zwiedzającym, to trafiłem tam wcześniej. Najpierw późnym czerwcowym wieczorem, zaraz po przyjeździe i z myślą „podotykania” tego miejsca już, od razu, po swojemu. Światła zamku, rysując linie na wodach jeziora, przyciągały. Żaby rechotały namiętnie w fosach i też zachęcały. Było zdecydowanie romantycznie. A potem przeszedłem bramę i znalazłem się w… ogromnym teatrze. Cały dziedziniec (oczywiście wraz ze studnią) żył i cały wypełniony był publicznością (myślę, że było nie mniej jak 1000 widzów). A na scenie, której horyzontem była główna fasada Radziwiłłowskiego pałacu, dział się spektakl, jakże symboliczny dla tego miejsca i idealny dla uświadomienia gościowi z Polski, że opowieści Pani S. o kulturze białoruskiej i o tym świecie nie były wcale przesadzone.

Czy jest gdzieś na świecie druga Słucka Brama?

Taki Kościół Farny, albo taki Zamek?

Na dziedzińcu „Porwanie Europy, czyli Teatr Urszuli Radziwiłł”, spektakl w reżyserii Mikołaja Pinigina, prezentuje Narodowy Akademicki Teatr imienia Janki Kupały. Trzy części spektaklu  - opera, balet, komedia dell’arte, odtwarzają wieczór teatralny w pałacu w Nieświeżu. Całość łączy dwoje aktorów –konferansjerów, stylizowanych na Pierrota i Colombinę. Komedia ułożona z mniejszych i większych fragmentów dramatów księżnej Urszuli (prywatnie żony księcia Michała Kazimierza „Rybeńko” Radziwiłła i córki księcia Janusza Korybuta Wiśniowieckiego), nie tylko udowadnia, że w połowie XVIII wieku w Nieświeżu istniał europejski teatr, ale również pokazuje, że dowcip sprzed stuleci może być dzisiaj równie błyskotliwy i celny, jak w czasach swej prapremiery. Najlepiej spuentował to w jednym z wywiadów reżyser „Porwania Europy…”: „Dla mnie ta sztuka jest współczesna, ponieważ zakłada wpływ na świadomość publiczności, która przyjdzie do teatru. Białorusini powinni się zmienić, pozbyć się kompleksów i wrócić do kontekstu europejskiego. Dość już łapci i ręczników w rozmowie o naszej przeszłości historycznej”. I faktycznie – dokładnie to widziałem na scenie i poza nią, bo aktorzy „grają z publicznością”, przenosząc momentami spektakl na widownię. Tańczą, śpiewają, są liryczni i groteskowi – po prostu świetni aktorsko. Adekwatne kostiumy i scenografia dopełniały czaru tego widowiska, którym po równo bawiła się publiczność i wykonawcy. Po prostu byłem na świetnym teatralnym przedstawieniu.

A dwa dni później przyszła do mnie muzyka. Było to 1 lipca, w dniu Święta Niepodległości Białorusi. Specjalnie dla przybyłej z Polski grupy nieświeżan przygotowano koncert, oczywiście na zamku. I znów zobaczyłem studnię zwieńczoną kutym w żelazie pelikanem i dziedziniec otoczony zewsząd zabudowaniami. Na program zaproponowanego nam koncertu składały się w większości standardy europejskiej opery i operetki oraz rozpisane na fortepian i żeński kwartet skrzypcowy kompozycje mistrzów romantyzmu i baroku. Wykonawcami byli artyści z różnych kontynentów biorący udział w wielkim białoruskim projekcie „Młoda muzyka”. Dawno nie otrzymałem takiej dawki twórczej energii, jak właśnie wtedy. Zwykło się w takich sytuacjach mówić o „uczcie duchowej”, a mnie po prostu było wstyd. Tak, Pani S., wstyd - wstyd za polską kulturę, która zeszła do poziomu grilla i pieśni biesiadnej. I efekt jest taki, że - szczerze mówiąc - nie wyobrażam sobie, aby np. w moim mieście - Tarnowie, jego władze takim koncertem chciały firmować swą kulturalną kondycję. Z tym wstydem w sercu, a nawet z zazdrością, dziękowałem za ten koncert, za tak poważne nas potraktowanie.

Tomasz Antoni Żak

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny