A wszystko
zaczęło się od pożaru, który
wybuchł w części pałacowej
zamku w noc Bożego
Narodzenia roku 2002. W
trakcie gaszenia woda zalała
m.in. górną klatkę schodową,
a tam wieńczące jej strop
malowidło, przedstawiające
mitologiczną królową Ledę.
Obraz oddzielił się od
sufitu i zawisł na ramach
nad schodami. Okazało się
wtedy, że nie jest to zwykły
malarski plafon, a
przyklejone do sufitu lniane
płótno - unikat w skali
europejskiej, m.in. ze
względu na rozmiar – 36
metrów kwadratowych
powierzchni. Plafon pojechał
do Mińska, gdzie przez dwa
lata był poddawany zabiegom
restauracyjnym, a tymczasem
władze państwowe Białorusi
podjęły szybką i
strategiczną dla zamku
decyzję o finansowaniu jego
kompleksowej odbudowy i to
wraz z parkowym otoczeniem.
Czyżby mityczny wpływ
mitologicznej mamy
najpiękniejszej kobiety
starożytności - Heleny
zwanej Trojańską? Na pewno
jest w tym coś
irracjonalnego: taka
decyzja, takie pieniądze i
taki obiekt, który w
zasadzie mógłby firmować
sobą inne państwo, niż
Białoruś. Efekt tej
„mitycznej” decyzji, który
można oglądać po 10 latach,
jest w każdym bądź razie
niesamowity. Szczególnie z
naszego, polskiego punktu
widzenia, bo nawet nie
chodzi tutaj o te wszystkie
zabiegi, które z tzw. żywej
ruiny uczyniły obiekt „klasy
zero”, a właśnie o fakt, że
zadbano tutaj z niebywałą
pieczołowitością o wszelkie
szczegóły, które odtwarzają
stan zamku sprzed II wojny
światowej; stan, który
jednoznacznie eksponuje
historyczną polskość tego
obiektu. Z racji patronatu
państwa, pierwszą osobą,
która obejrzała odbudowany
zamek w Nieświeżu był
prezydent Białorusi,
Aleksander Łukaszenko.
Natomiast uroczystego
otwarcia wraz z prezydentem
dokonali przybyli z
zagranicy potomkowie
książęcego rodu Radziwiłłów
– Michał i Mikołaj.
Zaskoczenie? Tak Pani S., to
wszystko na pewno nie pasuje
do obowiązującej „w temacie”
Białorusi narracji, którą
wdrukowuje się u nas obecnie
Polakom do głów. A łańcuch
rdzewieje coraz bardziej,
choć ogniwa wciąż mocne…
Na zamku
dziesiątki komnat i sal
kuszą wystrojem i
wspaniałymi zbiorami, ale –
jak Pani wie – ja bardzo
negatywnie postrzegam
sytuację, w której czyjś dom
zamienia się na muzeum. Po
prostu nie lubię muzeów
zlokalizowanych w cudzych
domach. Przestrasza mnie ta
sztuczność, to rzeczywista
martwota miejsca, w którym
toczyło się kiedyś normalne
życie. Moją osobistą
„niespodzianką”, moim „wow!”,
którym obdarował mnie zamek
w Nieświeżu, było więc coś
innego niż płótna, freski,
rzeźby, gdańskie szafy,
wypchane niedźwiedzie,
srebrne świeczniki, kaflowe
piece, zbroje i ornaty i
dziesiątki, setki innych
pozycji inwentarzowych i
katalogowych. które mieszczą
w sobie muzealne inwentarze
i katalogi. Tą niespodzianką
było życie prawdziwe, życie
zaklęte w teatr i muzykę.
Szczęśliwym
było to, że zanim zobaczyłem
zamek tak, jak się go
pokazuje zwiedzającym, to
trafiłem tam wcześniej.
Najpierw późnym czerwcowym
wieczorem, zaraz po
przyjeździe i z myślą „podotykania”
tego miejsca już, od razu,
po swojemu. Światła zamku,
rysując linie na wodach
jeziora, przyciągały. Żaby
rechotały namiętnie w fosach
i też zachęcały. Było
zdecydowanie romantycznie. A
potem przeszedłem bramę i
znalazłem się w… ogromnym
teatrze. Cały dziedziniec
(oczywiście wraz ze studnią)
żył i cały wypełniony był
publicznością (myślę, że
było nie mniej jak 1000
widzów). A na scenie, której
horyzontem była główna
fasada Radziwiłłowskiego
pałacu, dział się spektakl,
jakże symboliczny dla tego
miejsca i idealny dla
uświadomienia gościowi z
Polski, że opowieści Pani S.
o kulturze białoruskiej i o
tym świecie nie były wcale
przesadzone.
Czy jest
gdzieś na świecie druga
Słucka Brama?
Taki
Kościół Farny, albo taki
Zamek?
Na dziedzińcu
„Porwanie Europy, czyli
Teatr Urszuli Radziwiłł”,
spektakl w reżyserii
Mikołaja Pinigina,
prezentuje Narodowy
Akademicki Teatr imienia
Janki Kupały. Trzy części
spektaklu - opera, balet,
komedia dell’arte,
odtwarzają wieczór teatralny
w pałacu w Nieświeżu. Całość
łączy dwoje aktorów
–konferansjerów,
stylizowanych na Pierrota i
Colombinę. Komedia ułożona z
mniejszych i większych
fragmentów dramatów księżnej
Urszuli (prywatnie żony
księcia Michała Kazimierza
„Rybeńko” Radziwiłła i córki
księcia Janusza Korybuta
Wiśniowieckiego), nie tylko
udowadnia, że w połowie
XVIII wieku w Nieświeżu
istniał europejski teatr,
ale również pokazuje, że
dowcip sprzed stuleci może
być dzisiaj równie
błyskotliwy i celny, jak w
czasach swej prapremiery.
Najlepiej spuentował to w
jednym z wywiadów reżyser
„Porwania Europy…”: „Dla
mnie ta sztuka jest
współczesna, ponieważ
zakłada wpływ na świadomość
publiczności, która
przyjdzie do teatru.
Białorusini powinni się
zmienić, pozbyć się
kompleksów i wrócić do
kontekstu europejskiego.
Dość już łapci i ręczników w
rozmowie o naszej
przeszłości historycznej”. I
faktycznie – dokładnie to
widziałem na scenie i poza
nią, bo aktorzy „grają z
publicznością”, przenosząc
momentami spektakl na
widownię. Tańczą, śpiewają,
są liryczni i groteskowi –
po prostu świetni aktorsko.
Adekwatne kostiumy i
scenografia dopełniały czaru
tego widowiska, którym po
równo bawiła się publiczność
i wykonawcy. Po prostu byłem
na świetnym teatralnym
przedstawieniu.
A dwa dni
później przyszła do mnie
muzyka. Było to 1 lipca, w
dniu Święta Niepodległości
Białorusi. Specjalnie dla
przybyłej z Polski grupy
nieświeżan przygotowano
koncert, oczywiście na
zamku. I znów zobaczyłem
studnię zwieńczoną kutym w
żelazie pelikanem i
dziedziniec otoczony zewsząd
zabudowaniami. Na program
zaproponowanego nam koncertu
składały się w większości
standardy europejskiej opery
i operetki oraz rozpisane na
fortepian i żeński kwartet
skrzypcowy kompozycje
mistrzów romantyzmu i
baroku. Wykonawcami byli
artyści z różnych
kontynentów biorący udział w
wielkim białoruskim
projekcie „Młoda muzyka”.
Dawno nie otrzymałem takiej
dawki twórczej energii, jak
właśnie wtedy. Zwykło się w
takich sytuacjach mówić o
„uczcie duchowej”, a mnie po
prostu było wstyd. Tak, Pani
S., wstyd - wstyd za polską
kulturę, która zeszła do
poziomu grilla i pieśni
biesiadnej. I efekt jest
taki, że - szczerze mówiąc -
nie wyobrażam sobie, aby np.
w moim mieście - Tarnowie,
jego władze takim koncertem
chciały firmować swą
kulturalną kondycję. Z tym
wstydem w sercu, a nawet z
zazdrością, dziękowałem za
ten koncert, za tak poważne
nas potraktowanie.
Tomasz
Antoni Żak
|