A ten łańcuch
z Nieświeża wykuwano przez
setki lat. Tak naprawdę to
już książę Michał Krzysztof
Radziwiłł, który w roku 1584
kładł fundamenty pod zamek,
założył przy kolegium
jezuickim pierwszą szkołę z
początkowym nauczaniem
gramatyki. Ale uczenia
przysłowiowego abecadła było
im mało. Potem były inne
inicjatywy edukacyjne, wśród
których chyba najbardziej
oryginalna jest autorstwa
słynnego Karola Stanisława
Radziwiłła, zwanego „Panie
Kochanku”. Uważany za
birbanta, a nawet prostaka,
zaskoczył wszystkich budując
w Nieświeżu w latach 1780 –
1782 nie mniej nie więcej, a
szkołę wychowania morskiego,
tzw. Radziwiłłowską Szkołę
Majtków, skądinąd pierwszą w
dziejach Polski szkołę
morską. Ta inicjatywa w
odległym o setki kilometrów
od morza mieście wcale nie
była anachroniczna. Książę
Karol zadbał o wszystko, a
szkoła nie tylko miała swój
regulamin lądowy, ale i
morski oraz wodne ćwiczenia
na specjalnie zbudowanych
kanałach w majątku Alba. Z
inicjatywy założyciela
prowadzono studium sześciu
języków obcych, uczono
matematyki, geometrii,
historii Polski i narodów,
geologii, rysunków,
inżynierii, nawigacji i
muzyki. Liczbę uczniów
(„majtków”) określono na
800. W szkole zatrudniono
czterech oficerów szwedzkiej
i duńskiej marynarki, aby
przygotowywali uczniów do
służby na morzu. Rozpisano
nawet list do braci szlachty
„… iżby synów swoich na
majtków dla niego ofiarowali
i tych kosztem księcia do
Szkoły Majtków przysłali”.
Pragnąc zainteresować
marynarką króla Stanisława
Augusta, książę „Panie
Kochanku” podczas jego
wizyty w Nieświeżu - a było
to wtedy, kiedy król oglądał
premierę opery innego
Radziwiłła, o czym
wspominaliśmy wcześniej -
urządził widowisko:
wielogodzinny popis uczniów,
w którym przedstawili oni –
z udziałem tysięcy
okolicznych chłopów – atak
na makietę twierdzy
Gibraltar.
Natomiast
swoiście kreatywną edukacją
Radziwiłłowską było w XVIII
w. uczenie chłopców z
okolicznych wsi gry w
sztukach teatralnych i
muzycznych. Z czasem
utworzono w Nieświeżu szkołę
muzyczną i to na całkiem
wysokim poziomie. W
pamiętnikach z epoki czytamy
o tym, jak na scenę teatru
radziwiłłowskiego wychodzili
chłopcy ubrani w stroje
ludowe i śpiewali włoskie i
francuskie arie, a robili to
bardzo pięknie i czysto…
Bo tamten
świat, to nie tylko zabawy i
polowania, czy nawet szalona
letnia przejażdżka saniami
po drodze wysypanej solą od
zamku aż na folwark Alba.
Opowiadając o tamtym świecie
myślmy raczej o rycerzach i
żołnierzach, o rolnikach i
gospodarzach, ale też o
nauczycielach i o ludziach
sztuki, albo i o tych
Jankach Muzykantach, którzy
bez Radziwiłłów,
Wiśniowieckich, Potockich
czy Sanguszków nie stali by
się częścią łańcucha naszej
narodowej kultury. Przeraża
mnie to, jak łatwo
rezygnujemy z tego
dziedzictwa; jak łatwo
oddajemy nie tylko nasze
Kresy.
Tamten świat
nie tyle odszedł, co go
zamordowano. Nie tyle
fizycznie, co duchowo. I
tutaj paradoks, tzw.
poznawczy, związany z tym,
kto - tak naprawdę - docenia
polską przeszłość?
Dwadzieścia lat temu
białoruska muzykolog - dr
Olga Dadiomowa wyruszyła do
Polski na poszukiwania
zaginionych muzycznych
rękopisów Radziwiłłów. Ku
swemu zaskoczeniu w
bibliotekach Warszawy i
Krakowa odnalazła nuty
nieświeskich kompozytorów
dworskich z XVIII wieku.
Odkrycie to zmieniło
dotychczasową opinię
badaczy, że na Białorusi nie
było elitarnej kultury
muzycznej. Natomiast
osobista ocena tej sprawy
przez panią Olgę dodatkowo
„odczarowuje” sowieckie
schematy: „W społeczeństwie
radzieckim istniał stereotyp
szlachcica krwiopijcy i
ciemiężyciela ludu, o dawnej
kulturze świeckiej nie
mówiono. Wychodziło na to,
że w środku Europy leży
„trójkąt bermudzki”, który
wszystkie nurty kulturalne —
renesans, klasycyzm, barok —
ominęły”. Pani doktor zajęła
się tworzeniem naukowego
wizerunku muzycznego
Białorusi, a znani działacze
kultury postarali się o to,
aby unikatowe partytury nie
wylądowały tylko w jakimś
muzeum czy na bibliotecznych
półkach.
Wiktor
Skorobogatow, reżyser Teatru
Opery i Baletu w Mińsku,
wraz z kompozytorem
Włodzimierzem Bajdowym i
dramatopisarzem Sergiuszem
Kuzniecowem podjęli się
pracy nad jedną z
odnalezionych oper - „Cudze
bogactwo nikomu nie służy”,
autorstwa Jana Dawida
Hollanda. Napisano partie
dla instrumentów orkiestry,
dopracowano dramaturgię,
utracone fragmenty partytury
uzupełniono muzyką Hollanda
z innych utworów, wreszcie
ze szlacheckiej polszczyzny
tekst przetłumaczono na
język białoruski. Podkreślam
to ostatnie: „przetłumaczono
na język białoruski”. Szef
muzyczny operowego projektu
„open air” w Nieświeżu,
Wiaczesław Wolicz, nie
namyślał się długo i właśnie
ten utwór uczynił głównym
punktem programu. Po 200
latach na zamku znów
zabrzmiała muzyka
kapelmistrza zamkowego
Radziwiłłów. A dziennikarka
czasopisma „Belarus”,
Wiktoria Kamiendowa,
recenzując to wydarzenie,
zauważyła przy okazji rzecz
wyjątkowo istotną:
„Czas jak
gdyby się cofnął,
publiczność przypomniała
sobie o dawnej świetności,
była dumna ze swojego kraju,
w którym teraz również jest
wielu zdolnych i wrażliwych
ludzi. Przyczyna uczucia,
które wszystkich ogarnęło,
jest prosta, po wsze czasy
osoby twórcze są wierne
jednej zasadzie — być
źródłem inspiracji i
wychowywać zamiłowanie do
piękna. Póki żyje w nich
natchnienie i wyobraźnia,
będą aktywni i kreatywni”.
I tak, Pani
S. wygląda moja
niespodzianka. A może raczej
lekcja pokory, którą warto
by też aplikować wielu,
wielu Polakom. Tylko czy uda
się z niej wyciągnąć
wnioski?
Czuję, że ma
Pani niedosyt. Że czegoś
Pani brakuje. Myśli Pani:
tyle jeszcze jest do
opowiedzenia…
Okna Nowego
Miasta oświetlone…
Ogniska na
Kolonii Urzędniczej…
A
nad tym wszystkim –
Ratusz!
Przed ratuszem –
Róże!
Dalej – sklep Brechałki,
Okienka w murze…
Kasyno,
Grobla,
Zamek (…)
No właśnie:
Zamek! Obiegałem go i z tej
i z tamtej strony. Kiedy
pływałem w jeziorach Dzikim
albo Panny, to lubiłem
patrzeć na zamkowe wieże.
Raz srebrzyste o poranku,
raz czerwone o zachodzie.
Byłem na targu i w sklepie,
u Bernardynów i pomiędzy
blokami, w restauracji i na
przedmieściach, tu i tam.
Szedłem Senatorską, ale też
skradałem się Gorkiego. Tam
pies szczekał za parkanem i
nie znalazłem nic ciekawego.
Nigdzie nie było dziewczynki
z warkoczykami.
A kiedy już
przestałem szukać, to
zobaczyłem małego chłopca.
Był sam. Słońce zachodziło,
a on skakał z kładki
wysuniętej od brzegu daleko.
Skakał do jeziora i znikał w
czarnej już wodzie. Wypływał
złotym parsknięciem i znów
wdrapywał się na deskę. Za
wodą miasto układało się do
snu: „Marzeń na jutro trzeba
namarzyć”.
… i choć czas
nam ucieka, ucieka
Nie płaczmy
nad rozlanym mlekiem
Niech nas nic
od Nieświeża nie dzieli
Są wnuki po
mieczu, po kądzieli
I wracają
jaskółczym szlakiem
Do Nieświeża
do naszej Itaki…
Tomasz
A. Żak
Lisia Góra,
18 grudnia 2012
(wykorzystano
fragmenty wierszy Stanisławy
Wiatr-Partyka z tomów:
„Piołun z kropelką rosy” i
„Zapomniana melodia”)
|