Suplement do wywiadu cz. IV

Stanisława Wiatr – Partyka - „Listy do Pani S.” to nie ja! To pan Tomasz Żak do mnie. To niebawem będzie dostępne  pod tytułem „Dom za żelazną kurtyną”. Czekam na tę książkę, bo zainspirowała Autora pielgrzymka do Nieświeża właśnie. Ja tam napisałam tylko jeden list – do  pana T. Posłowie.

List do Pani S. cz. IV

Nasz łańcuch

Droga Pani S.!

A u nas w tym czasie zbudowano Stadion Narodowy. A nasi absolwenci aplikują o pracę „na zmywaku” w Londynie albo przy zbiorze kapusty w Niemczech. Ktoś z uporem piłuje nasz łańcuch. Jeszcze trochę, a ogniwa pękną.

 

A ten łańcuch z Nieświeża wykuwano przez setki lat. Tak naprawdę to już książę Michał Krzysztof Radziwiłł, który w roku 1584 kładł fundamenty pod zamek, założył przy kolegium jezuickim pierwszą szkołę z początkowym nauczaniem gramatyki. Ale uczenia przysłowiowego abecadła było im mało. Potem były inne inicjatywy edukacyjne, wśród których chyba najbardziej oryginalna jest autorstwa słynnego Karola Stanisława Radziwiłła, zwanego „Panie Kochanku”. Uważany za birbanta, a nawet prostaka, zaskoczył wszystkich budując w Nieświeżu w latach 1780 – 1782 nie mniej nie więcej, a szkołę wychowania morskiego, tzw. Radziwiłłowską Szkołę Majtków, skądinąd pierwszą w dziejach Polski szkołę morską. Ta inicjatywa w odległym o setki kilometrów od morza mieście wcale nie była anachroniczna. Książę Karol zadbał o wszystko, a szkoła nie tylko miała swój regulamin lądowy, ale i morski oraz wodne ćwiczenia na specjalnie zbudowanych kanałach w majątku Alba. Z inicjatywy założyciela prowadzono studium sześciu języków obcych, uczono matematyki, geometrii, historii Polski i narodów, geologii, rysunków, inżynierii, nawigacji i muzyki. Liczbę uczniów („majtków”) określono na 800. W szkole zatrudniono czterech oficerów szwedzkiej i duńskiej marynarki, aby przygotowywali uczniów do służby na morzu. Rozpisano nawet list do braci szlachty „… iżby synów swoich na majtków dla niego ofiarowali i tych kosztem księcia do Szkoły Majtków przysłali”. Pragnąc zainteresować marynarką króla Stanisława Augusta, książę „Panie Kochanku” podczas jego wizyty w Nieświeżu - a było to wtedy, kiedy król oglądał premierę opery innego Radziwiłła, o czym wspominaliśmy wcześniej - urządził widowisko: wielogodzinny popis uczniów, w którym przedstawili oni – z udziałem tysięcy okolicznych chłopów – atak na makietę twierdzy Gibraltar.

Natomiast swoiście kreatywną edukacją Radziwiłłowską było w XVIII w. uczenie chłopców z okolicznych wsi gry w sztukach teatralnych i muzycznych. Z czasem utworzono w Nieświeżu szkołę muzyczną i to na całkiem wysokim poziomie. W pamiętnikach z epoki czytamy o tym, jak na scenę teatru radziwiłłowskiego wychodzili chłopcy ubrani w stroje ludowe i śpiewali włoskie i francuskie arie, a robili to bardzo pięknie i czysto…

Bo tamten świat, to nie tylko zabawy i polowania, czy nawet szalona letnia przejażdżka saniami po drodze wysypanej solą od zamku aż na folwark Alba. Opowiadając o tamtym świecie myślmy raczej o rycerzach i żołnierzach, o rolnikach i gospodarzach, ale też o nauczycielach i o ludziach sztuki, albo i  o tych Jankach Muzykantach, którzy bez Radziwiłłów, Wiśniowieckich, Potockich czy Sanguszków nie stali by się częścią łańcucha naszej narodowej kultury. Przeraża mnie to, jak łatwo rezygnujemy z tego dziedzictwa; jak łatwo oddajemy nie tylko nasze Kresy.    

Tamten świat nie tyle odszedł, co go zamordowano. Nie tyle fizycznie, co duchowo. I tutaj paradoks, tzw. poznawczy, związany z tym, kto - tak naprawdę - docenia polską przeszłość?  Dwadzieścia lat temu białoruska muzykolog - dr Olga Dadiomowa wyruszyła do Polski na poszukiwania zaginionych muzycznych rękopisów Radziwiłłów. Ku swemu zaskoczeniu w bibliotekach Warszawy i Krakowa odnalazła nuty nieświeskich kompozytorów dworskich z XVIII wieku. Odkrycie to zmieniło dotychczasową opinię badaczy, że na Białorusi nie było elitarnej kultury muzycznej. Natomiast osobista ocena tej sprawy przez panią Olgę dodatkowo „odczarowuje” sowieckie schematy: „W społeczeństwie radzieckim istniał stereotyp szlachcica krwiopijcy i ciemiężyciela ludu, o dawnej kulturze świeckiej nie mówiono. Wychodziło na to, że w środku Europy leży „trójkąt bermudzki”, który wszystkie nurty kulturalne — renesans, klasycyzm, barok — ominęły”. Pani doktor zajęła się tworzeniem naukowego wizerunku muzycznego Białorusi, a znani działacze kultury postarali się o to, aby unikatowe partytury nie wylądowały tylko w jakimś muzeum czy na bibliotecznych półkach.

Wiktor Skorobogatow, reżyser Teatru Opery i Baletu w Mińsku, wraz z kompozytorem Włodzimierzem Bajdowym i dramatopisarzem Sergiuszem Kuzniecowem podjęli się pracy nad jedną z odnalezionych oper - „Cudze bogactwo nikomu nie służy”, autorstwa Jana Dawida Hollanda. Napisano partie dla instrumentów orkiestry, dopracowano dramaturgię, utracone fragmenty partytury uzupełniono muzyką Hollanda z innych utworów, wreszcie ze szlacheckiej polszczyzny tekst przetłumaczono na język białoruski. Podkreślam to ostatnie: „przetłumaczono na język białoruski”. Szef muzyczny operowego projektu „open air” w Nieświeżu, Wiaczesław Wolicz, nie namyślał się długo i właśnie ten utwór uczynił głównym punktem programu. Po 200 latach na zamku znów zabrzmiała muzyka kapelmistrza zamkowego Radziwiłłów. A dziennikarka czasopisma „Belarus”, Wiktoria Kamiendowa, recenzując to wydarzenie, zauważyła przy okazji rzecz wyjątkowo istotną: 

„Czas jak gdyby się cofnął, publiczność przypomniała sobie o dawnej świetności, była dumna ze swojego kraju, w którym teraz również jest wielu zdolnych i wrażliwych ludzi. Przyczyna uczucia, które wszystkich ogarnęło, jest prosta, po wsze czasy osoby twórcze są wierne jednej zasadzie — być źródłem inspiracji i wychowywać zamiłowanie do piękna. Póki żyje w nich natchnienie i wyobraźnia, będą aktywni i kreatywni”.

I tak, Pani S. wygląda moja niespodzianka. A może raczej lekcja pokory, którą warto by też aplikować wielu, wielu Polakom. Tylko czy uda się z niej wyciągnąć wnioski?

Czuję, że ma Pani niedosyt. Że czegoś Pani brakuje. Myśli Pani: tyle jeszcze jest do opowiedzenia…

Okna Nowego Miasta oświetlone…

Ogniska na Kolonii Urzędniczej…

            A nad tym wszystkim –

            Ratusz!

            Przed ratuszem –

            Róże!

            Dalej – sklep Brechałki,

            Okienka w murze…

            Kasyno,

            Grobla,

            Zamek (…)

No właśnie: Zamek! Obiegałem go i z tej i z tamtej strony. Kiedy pływałem w jeziorach Dzikim albo Panny, to lubiłem patrzeć na zamkowe wieże. Raz srebrzyste o poranku, raz czerwone o zachodzie. Byłem na targu i w sklepie, u Bernardynów i pomiędzy blokami, w restauracji i na przedmieściach, tu i tam. Szedłem Senatorską, ale też skradałem się Gorkiego. Tam pies szczekał za parkanem i nie znalazłem nic ciekawego. Nigdzie nie było dziewczynki z warkoczykami.

A kiedy już przestałem szukać, to  zobaczyłem małego chłopca. Był sam. Słońce zachodziło, a on skakał z kładki wysuniętej od brzegu daleko. Skakał do jeziora i znikał w czarnej już wodzie. Wypływał złotym parsknięciem i znów wdrapywał się na deskę. Za wodą miasto układało się do snu: „Marzeń na jutro trzeba namarzyć”.

… i choć czas nam ucieka, ucieka

Nie płaczmy nad rozlanym mlekiem

Niech nas nic od Nieświeża nie dzieli

Są wnuki po mieczu, po kądzieli

I wracają jaskółczym szlakiem

Do Nieświeża do naszej Itaki…

Tomasz A. Żak

Lisia Góra, 18 grudnia 2012

(wykorzystano fragmenty wierszy Stanisławy Wiatr-Partyka z tomów: „Piołun z kropelką rosy” i „Zapomniana melodia”)

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny