Mariawici:
przed św. Faustyną była
Feliksa
Mariawici to
Kościół i zgromadzenie
polskie. W XX wieku wyklęci
przez papieża, teraz
współpracują z katolikami.
Nic dziwnego, w końcu to ich
patronka Feliksa Kozłowska
miała objawienie Bożego
Miłosierdzia 38 lat przed
Faustyną – pisze Marta Paluc.
To dosyć
młode ugrupowanie na
religijnej mapie Polski.
Mariawici powstali na
przełomie XIX i XX wieku i
są jedynym zrodzonym w
Polsce kościołem, i...
ekskomunikowanym przez
papieża. Dzieje tej
ekskomuniki są bardzo
burzliwe i jak wskazują sami
mariawici – można jej było
uniknąć.
Dwie wizje
w Płocku
Płock, 2
sierpnia 1893 roku.
Zakonnica Feliksa Maria
Franciszka Kozłowska w
kościele św. Jana
Chrzciciela ma widzenie.
Ukazuje jej się Jezus.
„Zostałam nagle oderwana od
zmysłów (...). Widziałam
sprawiedliwość Boską
wymierzoną na ukaranie
świata i miłosierdzie dające
ginącemu światu, jako
ostatni ratunek, cześć
Przenajświętszego
Sakramentu...” – opisuje ten
fakt przyszła założycielka
ruchu mariawitów. 38 lat
później, 22 lutego1931 roku,
też w Płocku, objawienie ma
św. Faustyna Kowalska. Jej
także ukazuje się Jezus i
mówi o konieczności
szerzenia nauki o Bożym
Miłosierdziu. Jedna z tych
świętych została przez
Kościół katolicki wyklęta,
druga –wyniesiona na
ołtarze. Dlaczego? Znawcy
mówią, że najbardziej
zaważyła tu kwestia pokory.
Ale od początku. „Mateczka”
Kozłowska poczuła, że musi
przekazać treść objawienia o
Bożym Miłosierdziu innym.
Zaczął się wokół niej
skupiać ruch nazwany
mariawickim (od Mariae vita
– życie Maryi, które chcieli
naśladować). Głosili m.in.
potrzebę powrotu duchownych
do ubóstwa, surowego
celibatu, umiarkowania,
słowem – chcieli uzdrowienia
polskiego duchowieństwa.
Byli pobożni, kładli nacisk
na adorację Najśw.
Sakramentu, działali
społecznie – ale w ramach
Kościoła katolickiego. Jego
założycielka chciała, by
Watykan zaakceptował treść
jej objawień. Stało się
jednak inaczej. W 1904 r.
papież Pius X skasował
zgromadzenia mariawitów,
aw1906r.–obłożył jego
przywódców – Feliksę
Kozłowską i ks. Jana
Kowalskiego tzw. ekskomuniką
większą. Oznaczała ona, że z
takimi osobami katolik nie
mógł nawet rozmawiać.
Kościół mariawicki uznał
natomiast „mateczkę” za
świętą. – Nieszczęśliwie się
złożyło, bo objawienia
siostry Kozłowskiej mogły
być autentyczne, a postulaty
mariawitów – kult
Najświętszego Sakramentu,
Boże Miłosierdzie,
naśladowanie życia Maryi,
rzeczywiście mogły służyć
reformie duchowieństwa,
która by się wtedy bardzo
przydała – mówi dr Marek
Kita z Instytutu Ekumenii i
Dialogu Uniwersytetu Jana
Pawła II w Krakowie. Może
dlatego do mariawitów lgnęli
nie tylko inteligenci, ale
też duchowni, ba–całe
parafie. – Odeszli od
Kościoła i chyba
hierarchowie katoliccy nie
byli tu bez winy – mówi dr
Kita.
Po śmierci
„mateczki” ruch mariawicki
zaczął się rozwijać i
jednocześnie schodzić z
katolickiej drogi. Mateczka
otaczana była prawdziwym
kultem. Jak pisze Józef
Maciejowski: „O. Honorat
Koźmiński, przez wiele lat
pełniący funkcję duchowego
przewodnika m. Kozłowskiej,
niepokoił się, że mariawici
są zbyt łatwowierni i
fanatycznie w swojej
kierowniczce zaślepieni,
uważają ją za świętą, czczą
ją i wszystko, co od niej
pochodzi, przyjmują jakby od
Boga samego było objawione”.
– Faktycznie, spotkałem się
kiedyś z kwestią niemal
boskiej czci oddawanej
Feliksie Kozłowskiej.
Chodziło o udzielanie chrztu
„W imię Ojca, Syna, Ducha
Św. I mateczki” – mówi dr
Kita. Czy jednak można
nazwać ich heretykami? –
Moim zdaniem, nie. Heretyk,
według prawa kanonicznego,
to ten, który jest
ochrzczony i uparcie podważa
dogmaty własnej wiary. A
mariawici mają swój kościół,
więc swojej wierze się nie
sprzeniewierzają. Nie można
też powiedzieć, że żyją w
grzechu – tłumaczy dr Kita.
– Można jedynie stwierdzić,
że niektóre ich poglądy, jak
np. kwestia domniemanej
boskości „mateczki”
Kozłowskiej, mogą być uznane
przez katolików za herezje –
dodaje.
To również
pośrednia odpowiedź na
pytanie, dlaczego objawienia
św. Faustyny zostały uznane,
a Feliksy Kozłowskiej – nie.
Między obiema mistyczkami są
różnice, jednak idea Bożego
Miłosierdzia jest podobna. –
Objawienia mateczki
Kozłowskiej są ogólne. Każdy
może według nich żyć.
Natomiast siostra Faustyna
miała objawienia bardziej
osobowe, kierowane
konkretnie do niej –
wyjaśnia Konrad Rudnicki.
Faustyna nie myślała o
oderwaniu się od Kościoła.
Siostra Kozłowska po
wyklęciu przez Watykan,
poszła swoją drogą. A
Kościół katolicki można
reformować tylko od
środka...
Do dziś
ekskomunika Watykanu wobec
mariawitów nie została
(podobnie jak w przypadku
Marcina Lutra),odwołana.
Dziś jednak standardy
współpracy między wyznaniami
są inne – dlatego katolicy
współpracują zarówno z
jednymi i z drugimi. Centrum
ruchu mariawitów jest w
Płocku (mają tam swoją
katedrę, w podziemiach jest
grób „mateczki”), swoje
oddziały mają w całej Polsce
i na świecie (ok.30 tys.
osób). Duchowni mariawiccy
żyją w wielu polskich
miastach, m.in. w Krakowie.
Jak
wygląda ich życie na co
dzień?
Krakowska
kaplica - Konrad Rudnicki,
minister generalny
ekumenicznego Zgromadzenia
Mariawitów, mieszka w
centrum Krakowa. Odprawia
msze gościnnie w
ewangelickim kościele św.
Marcina przy Grodzkiej lub u
siebie w mieszkaniu. W
gabinecie rozkładany segment
tworzy ołtarz, nad nim stoją
grube białe świece i wiszą
ikony. W szafie –
kilkanaście ornatów. Tak jak
u katolików, każdy kolor
jest na inną okazję – np.
fioletowy na Wielki Post. –
Odprawiam msze, bo jest taka
potrzeba, choć formalnie od
pięciu lat jestem na
emeryturze – uśmiecha się
brat Rudnicki (imiona
zakonne Maria Paweł). Ma też
szary habit z wyhaftowanym
Najświętszym Sakramentem na
piersiach – swoje za- konne
ubranie. Wkłada je tylko na
specjalne okazje. Jego
historia jest niezwykła.
–Pochodzę z ateistycznej
rodziny i długo sam byłem
ateistą – przyznaje
Rudnicki. Jego ojciec Lucjan
Rudnicki był
współzałożycielem
Komunistycznej Partii
Robotniczej Polski i
pisarzem, wierzył w idee
równości dla wszystkich. W
uznaniu dla jego pióra – w
Sulejowie, Piotrkowie i
Warszawie jego imieniem
nazwali ulice. – Był dobrym
człowiekiem, nawet z
proboszczem się przyjaźnił.
Jako dziecko był nawet
ministrantem, ale potem
przestał wierzyć – wspomina
Konrad Rudnicki. Jego
ojciec uniknął tragicznego
losu innych KPP- owców
dzięki żonie, która
zawróciła go z drogi do
ZSRR. Żona to Maria
Szukiewicz –mama Konrada
Rudnickiego. Była bliską
współpracowniczką Józefa
Piłsudskiego w PPS.
–Konstruowała bomby, które
potem rzucano w carskich
dygnitarzy. Miała pseudonim
Frania i fałszywe nazwisko
Franciszka Koza – opowiada
Konrad Rudnicki. Gdy potem
wstąpiła do partii
komunistycznej, nielegalnej
w II RP, kilka razy ją
aresztowano. – Piłsudski
zawsze ją wyciągał –mówi
jej syn. Po wojnie pozostała
komunistką, ale krótko. „Ten
wózek wjeżdża w gnój i ja
z niego wysiadam” –
stwierdziła pod koniec lat
40. I rzuciła partyjną
legitymacją. O dziwo, nie
spotkały jej za to represje.
Nic dziwnego,
że syn tej pary wierzył w
komunizm. Konrad Rudnicki
walczył w Gwardii Ludowej
(komunistyczna partyzantka z
czasów II wojny). Do dziś
wyblakły zielony mundur z
tamtych czasów przechowuje w
szafie. Za partyzantkę,
pracę naukową i działalność
społeczną dostał order
„Polonia Restituta” i wiele
innych odznaczeń. Za
najcenniejsze uważa medal
Yad Vashem za ratowanie
życia Żydom. Był członkiem
PZPR. Zrezygnował w 1950
roku. Przeżył coś, dzięki
czemu się nawrócił. – To
było ponadzmysłowe
przeżycie. Miałem wtedy
dwadzieścia parę lat – mówi
Konrad Rudnicki.–Podobne
miewałem dużo wcześniej, ale
uważałem je za złudzenia –
dodaje.
Dowiedział
się o zgromadzeniu
mariawitów i chciał wiedzieć
więcej. Wkrótce do nich
przystąpił. Wtedy warszawska
parafia liczyła ok. tysiąca
osób. W 1969r. był docentem
na Wydziale
Matematyczno-Fizycznym
Uniwersytetu Warszawskiego.
Z UJ wyszła propozycja, by
objął katedrę astronomii
obserwacyjnej w Krakowie. –
Zapytałem przełożonego –
biskupa mariawitów o zgodę i
przyjechałem – wspomina
Rudnicki. Miał zbudować
filię parafialną. Nie było
nawet kaplicy. – Jeździłem
do Sosnowca, do tamtej
parafii, pomagać. Potem w
Krakowie powoli utworzyła
się grupa mariawitów –
wspomina Rudnicki.
Jest ich
21 w Krakowie
W latach
80.krakowscy mariawici
spotykali się w kaplicy
katechetycznej u baptystów,
brat Paweł odprawiał też już
wtedy msze w domu – wówczas
nie legalne. Teraz już może
to robić bez obaw. Choć
wspólnota jest niewielka –
mariawitów(wyznawców
Kościoła Katolickiego
Mariawitów oraz Kościoła
Starokatolickiego
Mariawitów)jest w Krakowie
21 i nie wszyscy pojawiają
się systematycznie na
mszach. Brat Rudnicki jest
żonaty. – Członkowie
Zgromadzenia Mariawitów mogą
się żenić. W naszych
wspólnotach dopuszczone są
też rozwody i śluby
kościelne rozwiedzionych,
podobnie jak u ewangelików –
tłumaczy Konrad Rudnicki.
Ksiądz dodaje, że
sakramenty, których udziela,
są niemal podobne jak w
Kościele katolickim. Choć są
różnice. – Spowiedź wiernych
na ucho, jest zalecana jako
konsultacja w przypadkach
zawiłych moralnie. Normą
jest spowiedź osobista przed
Bogiem w obecności
Przenajświętszego
Sakramentu. Do takiej
spowiedzi może grupowo
przygotować kapłan.
Najczęściej dzieje się to
podczas mszy – tłumaczy
duchowny. Również komunia
jest trochę inna. Pierwszą
podaje się dziecku przy
chrzcie – jest to kropelka
wina. Drugą dziecko
przyjmuje po pierwszej
spowiedzi. Mariawiccy
kapłani mogą gościnnie
udzielać wszystkich
sakramentów, również chrzcić
ludzi innego wyznania. Nie
znaczy to jednak, że
ochrzczony staje się
automatycznie członkiem
Kościoła mariawitów.
Starokatoliccy mariawici
różnią się od rzymskich
katolików, ale nie na tyle,
by nie współpracować.
Podczas tygodnia
ekumenicznego odprawione
zostały wspólne msze.
Mariawici do dziś
podkreślają, że do
ekskomuniki w 1906 roku
mogło nie dojść. – Wtedy
jeden z biskupów złożył
własną wersję objawień
mateczki Kozłowskiej, mocno
przekłamaną. Tą wersją
zajęła się Kongregacja Wiary
i ją odrzuciła – tłumaczy
Konrad Rudnicki, minister
generalny ekumenicznego
Zgromadzenia Mariawitów. –
Podobnie było z naukami
Lutra na soborze trydenckim.
Nikt go nie pytał o zdanie,
słuchano tylko jego
przeciwników. Dlatego
mariawici często podnoszą,
że zostali potępieni za to,
czego w zasadzie nie głoszą
– tłumaczy dr Kita. Dodaje
jednak, że teraz nie ma już
między tymi wyznaniami
„bitwy na procesyjne
krzyże”. – Trwa dialog i
pokojowe współistnienie.
Zawsze to lepiej niż walka,
z którą mieliśmy do
czynienia na początku XX
wieku–mówi dr Kita.
Marta Paluc
(Gazeta
Krakowska)
|