Płyta ujrzała świat w
czasie ofensywy glam rocka. Na nieco
„wiochmenską” poetykę tego gatunku
wskazywała nie tyle okładka,
zaprojektowana przez lidera - Bryana
Ferry’ego, ile jej wnętrze. Warto
jednak podkreślić, że oprócz
strojów, o czym poniżej, związki
Roxy Music z glam rockiem były
niewielkie. Na stronie frontowej
okładki, w jasnoróżowej kolorystyce,
roznegliżowana i wystylizowana na
gwiazdę lat 50. znalazła się modelka
Kari Ann Mueller.
Fotografia dziewczyny
była wysmakowanym zaproszeniem do
galerii znajdującej się wewnątrz.
Galeria natomiast zawierała zdjęcia
muzyków ubranych i
ucharakteryzowanych z
quasi-burdelową estetyką. Czego tam
nie było. Złocista kurtka Ferry’ego,
utapirowana fryzura saksofonisty
Andy’ego Mackaya, efektowne gogle
gitarzysty Phila Manzanery,
krzykliwa koszula Briana Eno,
wzorzysty sweter basisty Grahama
Simpsona i wreszcie czerwony
kotylion perkusisty Paula Thompsona.
Można było dostać mdłości. Wszystko
to jednak było plastyczną
prowokacją. Zresztą, po wysłuchaniu
płyty, trudno było oprzeć się
wrażeniu, że muzyka, a przynajmniej
liczne jej fragmenty mają również
prowokować.
Płyta
wydana przez wytwórnię Island,
powstawała w londyńskich studiach
nagraniowych zaledwie przez 16 dni
marca 1972 roku. Jej producentem był
Peter Sinfield, związany z King
Crimson poeta i autor tekstów.
Chris
Shade (muzyk, pisarz i projektant) w
recenzji płyty - zamieszczonej w
książce wydanej u nas jako1001
albumów muzycznych – pisał:
krążek stanowił innowacyjną
mieszankę rocka lat pięćdziesiątych,
rechotliwego saksofonu i kosmicznej
elektroniki, a wszystko było
inspirowane pop-artem, którym
interesował się lider.
Andrzej Dorobek na
łamach Magazynu Muzycznego
(marzec 1986) rzecz ujmował tak:
Najbardziej
bodaj widoczną cechą nagranej muzyki
jest różnorodność stylistyczna. Pod
tym względem można wyróżnić trzy
podstawowe czynniki: dynamiczny,
ostro rytmizowany rock and roll,
eksperymentalną muzykę z taśmy i
tzw. doo-wop - sentymentalną
odmianę amerykańskiej piosenki lat
30-tych i 40-tych.
Płytę
otwierały dźwięki cocktail party.
Tak zaczynał się utwór
Re-Make/Re-Model zainspirowany
obrazem Dereka Boshiera Re-Think/Re-Entry.
To niby glam rock, ale słychać tu
dziwną melorecytację brytyjskiej
rejestracji samochodowej CPLS 93H i
wyrafinowany śpiew Ferry’ego.
W intro
kompozycji Ladytron
rekonstrukcja dźwięków lądowania na
księżycu - autorstwa Briana Eno -
jest zadziwiającym tłem dla
kombinacji nowoczesnych i
klasycznych instrumentów. W dalszej
części sentymentalny zaśpiew
Ferry’ego kontrastuje z gitarowym
atakiem w instrumentalnym refrenie.
Z kolei If There Is
Something - jakby futurystyczne
country.
W tekście Ferry
wskrzesza wyświechtane słowa
piosenek o miłości i natychmiast
ironicznie je unieszkodliwia: Dla
ciebie udałbym się wszędzie /
Zdobywałbym góry /... lub
siedziałbym w ogrodzie / uprawiając
całe zagony ziemniaków. W
utworze tym, podobnie jak w Would
You Belive?, moog i melotrony
Eno zmagają się z prowokacyjnymi
gitarami Manzanery.
Artystowska ironia płyty przejawia
się również w wokalnych popisach
lidera, który potrafi swoiście
„beczeć” (If There Is Something),
albo też rwać frazy z kabaretową
manierą (środkowa część See
Breezes). Muzycznie krążek
intrygował od początku do końca, a
choć żonglowanie stylistykami z
różnych nurtów muzycznych rodziło
niebezpieczeństwo pospolitego
eklektyzmu, to jednak muzycy wyszli
z tego obronna ręką, osiągając
wrażenie estetycznego dysonansu.
Dziś ktoś
może pomyśleć, że ten „zakurzony”
krążek to tylko ciekawostka sprzed
lat. Jednak można się dzięki niemu
przekonać na ile twórcze, na ile
odważne i inspirujące były niegdyś
poszukiwania w obrębie szeroko
pojętej muzyki rockowej.
Czterdzieści lat temu Bryan Ferry
powiedział: większość zespołu ma
podejście natchnionych amatorów i
jak długo uda nam się to utrzymać,
wszystko będzie dobrze. Muzycy
szybko stali się natchnionymi
zawodowcami, a kolejne płyty
udowodniły, że Roxy Music to jedna z
najbardziej twórczych kapel tamtej
dekady. Dziesięć lat po debiucie
zespół wydał jeden z
najpiękniejszych krążków lat
osiemdziesiątych – Avalon,
ale to już zupełnie inna historia.
Krzysztof Borowiec
|