|
Jeszcze jako młodszy
nastolatek z zapartym tchem
słuchałem nagrań tego niezwykłego
muzyka. Nienaganna technika, wręcz
wirtuozeria, do tego ostre,
wyraziste, bardzo charakterystyczne
frazowanie musiało się podobać
każdemu, kto lubił mocne
blues-rockowe brzmienia.
Niegdyś zbierałem
jego płyty. Tattoo, Blueprint
wciąż należą do moich ulubionych
krążków z tamtej dekady. Dziś,
dzięki wydawnictwom DVD, mam wiele
godzin koncertowych nagrań
Gallaghera. Lubię je wszystkie, choć
te najlepsze znalazły się na płycie
z filmem Tony’ego Palmera - Irish
Tour. To świetny dokument z
trasy muzyka po rodzinnym kraju w
1974 roku. Gallagher był wtedy
uwielbianym artystą, a film Palmera
świetnie to oddaje. Szalejące tłumy
nadawały jego koncertom dodatkowej
temperatury. W świecie wówczas też
było o Gallagherze głośno. Od kilku
lat w rankingach na najlepszego
gitarzystę plasował się bardzo
wysoko, lub po prostu zwyciężał.
Mniejsza jednak o to, kiedy Rory był
najlepszy, bo nawet zmęczony i
zmagający się z niewydolnością serca
brzmiał jak należy.
William Rory
Gallagher urodził się 2 marca 1949
roku w Ballyshannon. Swoje pierwsze
doświadczenia estradowe zdobywał
grając w zespole The Fontana
Showband, a następnie w The Impact
Showband. Jako szesnastolatek
założył własną grupę Taste. Grupa
istniała pięć lat i zapisała się w
historii bluesrocka jako znakomite,
ekscytujące trio, które z
zaściankowej anonimowości doszło do
międzynarodowej sławy. Płyty zespołu
są do dziś poszukiwane przez fanów
dobrego, soczystego bluesa z
rockowym pazurem, szkoda jednak, że
nagrań filmowych z tamtego okresu
działalności Gallaghera pozostało
tak niewiele. Szkoda, bo kiedy
patrzy się na występ formacji
zarejestrowany podczas legendarnego
festiwalu na wyspie Wight w 1970
roku (na płycie DVD przedstawiono
zaledwie dwa kawałki), to chciałoby
się tego zespołu naprawdę więcej.
Po debiucie z 1971
roku (krążek zatytułowany po prostu
Rory Gallagher) przyszły
wspomniane wyżej albumy. Smakować
muzykę Gallaghera można jednak
sięgając po płyty pochodzące z
każdego okresu jego twórczości. Nie
bez znaczenia jest przy tym fakt, że
już na początku lat
siedemdziesiątych Gallagher był
uznawany wśród czarnych bluesmanów
za najlepszego białego gitarzystę
(sic!). Muddy Waters i Albert King
zaprosili go do udziału w nagraniach
swoich płyt.
Rory od początku
czerpał inspirację z muzyki Lonniego
Donegana, Woody’ego Guthrie, Chucka
Berry’ego i wspomnianych już
czarnych bluesmanów. Szukał też
inspiracji w innych gatunkach.
W 2003 roku, dzięki
staraniom brata Rory’ego, wydana
został płyta
Wheels Within Wheels,
która przedstawia Gallaghera jako
muzyka grającego
znakomicie tak odmienne od
jego zasadniczego nurtu klimaty, jak
choćby flamenco. W
dokonaniach artysty obok rocka i
bluesa zawsze poczesne miejsce
zajmowała muzyka irlandzka, z którą
wiązał też specjalne, jak się
okazało, ostatnie plany. To, co
chcę zrobić, byłoby z jednej strony
bluesem, a z drugiej półceltycką,
ludową irlandzką muzyką
eksperymentalną. Niestety nie
udało mu się tego zrealizować.
Trzeba przyznać, że
ten niezwykły Irlandczyk był nie
tylko prawdziwym artystą, ale też
szalenie pracowitym człowiekiem.
Ktoś kiedyś, bodaj w latach
siedemdziesiątych, zapytał go:
jaką muzykę będziesz grał za
dziesięć lat? Gallagher
odpowiedział, że ciągle tę samą,
tylko zdecydowanie lepiej. I
rzeczywiście miał rację, bo swoją
wyborną technikę szlifował do końca.
Gallagher potrafił
zręcznie zachować podstawowe
przesłanie bluesa, nie wynosząc go
jednocześnie na piedestał. Śmiało
korzystał z tradycji boogie i
twórczo sięgał po stricte rockowe
rozwiązania. Był przy tym bardzo
nowoczesnym interpretatorem, a jego
gra wzbudzała po prostu podziw.
Potrafił grać fenomenalnie, zarówno
na swoim steranym Stratocasterze,
jak na i mandolinie, a przy tym od
czasu do czasu sięgał po harmonijkę
ustną. Posiadł znakomite
umiejętności posługiwania się
techniką bottlneck, którą twórczo i
atrakcyjnie potrafił wykorzystać.
Trzeba przyznać, że
Gallagher nigdy nie zabiegał o
względy tzw. showbiznesu, nie dbał
też specjalnie o swój wizerunek
sceniczny. Organicznie nie znosił
kiczu, a mimo to, a raczej dzięki
temu potrafił sprzedać miliony
swoich płyt, udowadniając, że
autentyczna muzyka broni się sama.
Krzysztof Borowiec |