felieton nr 100

 
 

 

 
 
 
 

40 LAT MADE IN JAPAN

Płyta Made In Japan wydana została w grudniu 1972 roku, ale o jej powstaniu zadecydowały trzy dni sierpnia 1972 roku. Koncerty zarejestrowane 15. i 16. w Osace oraz 17. sierpnia w Tokio dały światu jeden z najwspanialszych „albumów live” w historii rocka.

To był dla mnie bardzo ważny podwójny krążek. Zgrany na taśmę szpulową - odtwarzany był na mojej ZT-ce dziesiątki razy. Choć w tamtych latach moim ulubionym albumem koncertowym był późniejszy o rok Live Dates - zespołu Wishbone Ash, to jednak upływ czasu zweryfikował opinię ówczesnego nastolatka. Z kolei w niekończącej się akademickiej dyskusji, który zespół jest ważniejszy w dziejach rocka - Led Zeppelin czy Deep Purple - twierdzę, że Zeppelin, ale w rankingu płyt koncertowych to Deep Purple dzierży laur zwycięzcy.
    Kiedy latem 1972 roku „Purpurowi” wylatywali do Japonii, nic nie wskazywało na to, że właśnie tam zostaną zarejestrowane ich najlepszy występy. Roger Glover, basista grupy i późniejszy wzięty producent, tak wspominał tamte dni: Kiedy przyjechaliśmy do Japonii (było to pierwsze tournee zespołu po tym kraju), powitano nas kwiatami, prezentami i transparentami. To było fantastyczne. Podczas koncertu w Budokan trzynaście tysięcy japońskich dzieciaków śpiewało razem z nami „Child In Time”. Niesamowite, że przejechaliśmy pół świata i przekonaliśmy się, iż Japończycy znają teksty naszych utworów na pamięć, nawet jeśli nie wiedzą, co one znaczą. Jeśli kiedykolwiek był taki moment, że czułem się dumny z bycia cząstką Deep Purple, było to właśnie wtedy.
    Entuzjastyczna reakcja młodych Japończyków dodała zespołowi poweru i pewności siebie. Należy przy tym przypomnieć, że strona japońska nalegała również na wydanie płyty, planowanej jako wydawnictwo przeznaczone dla miejscowych fanów. Kiedy wyrażono na to zgodę, postawiono warunek, że inżynierem dźwięku przy nagraniach ma być sprawdzony fachowiec – Martin Birch. Tak też się stało. Płytę wydano bez dogrywania czegokolwiek w studiu, a jak pisał niegdyś Tim Jones (magazyn Record Collector): pokazała ona surową majestatyczność Deep Purple u szczytu sił.
    Ciekawe, że przy przesłuchiwaniu zarejestrowanego materiału Ian Gillan, który miał chore gardło, był „zawstydzony” swoimi wokalami, ale było w tym, jak należy sądzić, więcej kokieterii, niż stanu faktycznego. 
    Dlaczego płyta z koncertów z Japonii jest tak świetna? Odpowiedź jest właściwie prosta, właśnie wtedy Deep Purple brzmiał jak wielki, idealnie zgrany, jednomyślny Z-E-S-P-Ó-Ł. Stad też wzięły się brawurowe dialogi, jakie zaserwowali Ritchie Blackmore (gitara) – Jon Lord (klawisze) w Smoke On The Water, czy duet Gillan - Blackmore w Strange Kind Of Woman. 
    Zgodnie z ówczesnymi trendami utwory, w porównaniu do studyjnych pierwowzorów, zabrzmiały w wersjach wydłużonych. Dla przykładu Space Truckin’ rozrósł się do niemal dwudziestu minut. Na płycie sporo jest indywidualnych popisów, ot, jak choćby powalająca solówka na perkusji Iana Paice’a w The Mule, co także było znakiem tamtych czasów.
    Wracając do Gillana, śpiewał jak natchniony. W Child In Time, jako człowiek, który już wcześniej uczynił z krzyku sztukę, przeszedł samego siebie. Paweł Brzykcy tak to ujął: w jego wokalizie mieści się przerażenie, strach i wszystko to, co dołujące, a nie możliwe do zwerbalizowania. Zresztą już w otwierającym album Highway Star frontman Deep Purple dopełnia szaloną, dźwiękową burzę pierwotnymi krzykami.
    Każde nagranie wydane na Made In Japan było potężną, monumentalną wersją studyjnego odpowiednika, w każdym było coś zadziwiającego, a też i każdy z muzyków potrafił wspiąć się na wyżyny rockowej sztuki. Sztuki, a nie tylko rzemiosła.
    W Wielkiej Brytanii album pojawił się przede wszystkim po to, żeby powstrzymać handel bootlegami. W Stanach Zjednoczonych wydano go wiosną roku 1973, szybko tam wskoczył na szóste miejsce listy bestsellerów i stał się najlepiej sprzedawanym wydawnictwem zespołu.
    Zmarły miesiąc temu Jon Lord tak wypowiedział się w końcu ubiegłego stulecia: Nie sądzę, aby w jednym życiu można było wymyślić wiele takich riffów jak te ze „Smoke On The Water” czy „Woman From Tokyo”. Poszedłbym dalej w tym stwierdzeniu. Sądzę, że takie numery, jak: Highway Star, Speed King, Strange Kind Of Woman czy Space Truckin’ - skomponowane w jednym życiu - są objawem zespołowego geniuszu. Jeśli tak spojrzy się na te utwory, a do tego uwzględni się słowa Iana Paice’a: Te numery nigdy nie były zagrane lepiej - staje się jasne, że to koncertowe arcydzieło jest - dla kogoś, komu rock jest bliski, a kto nigdy tego dzieła nie słyszał (jeśli to możliwe) -  „lekcją” absolutnie obowiązkową.

Krzysztof Borowiec

foto by Google Search

 
 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny