Gdy w grudniu 1980
roku (trzy miesiące po śmierci Johna
Bonhama) zespół Led Zeppelin
przestał istnieć, Robert Plant miał
zaledwie 32 lata. Bagaż doświadczeń
z tym największym hardrockowym
bandem w historii był czymś
niewątpliwie ważnym, z drugiej
jednak strony było też zmęczenie i
psychiczny dołek. Po latach Plant
wyznał, że w tamtym czasie
zastanawiał się, czy nie wycofać się
z tego wszystkiego. Pozostał jednak
w branży i już wkrótce okazało się,
że dobrze zrobił..
W 1981
roku sformował The Honeydrippers –
zespół za sprawą nazwy nawiązujący
do twórczości bluesowego pianisty
Roosvelta Sykesa oraz do tradycji
amerykańskiej muzyki rozrywkowej z
przełomu lat 40. i 50. Z formacją
artysta dał kilkanaście koncertów w
angielskich klubach, a okres ten tak
wspominał: Graliśmy w klubach i
było w tym wiele zabawy. Pomogło mi
to odzyskać pewność siebie. Wróciłem
tam, skąd się wywodzę, ale tez te
koncerty pokazały, co będzie jeśli
nie nagram dobrej płyty. Wtedy
mógłbym zostać w tych klubach na
zawsze. Nie trudno zatem
stwierdzić, że poprzez występy z The
Honeydrippers Plant po prostu
szlifował formę. Zyskał również przy
tym cennego współpracownika w osobie
gitarzysty Robbie’go Blunta, znanego
m.in. z zespołu Chicken Shack.
Solowy
debiut Planta stał się zdecydowanie
ciekawszą propozycją od pożegnalnej
płyty Led Zeppelin – In Through
The Out Door, a już na pewno od
złożonego z sesyjnych odpadów krążka
Coda.
Pierwsze
kompozycje wydane na Pictures At
Eleven powstawały na początku
1982 roku i był rejestrowane podczas
sesji w Rockfield Studios. Do nagrań
Plant pozyskał znakomitych muzyków,
oprócz wspomnianego już Blunta byli
to: basista Paul Martinez,
klawiszowiec Jezz Woodroffe, a
przede wszystkim wybitni pałkerzy,
czyli Phil Collins i Cozy Powell.
Mimo że
Pictures At Eleven jest
krążkiem naprawdę solidnym, to
jednak nie trudno usłyszeć, że
Planta dręczyły pewne rozterki. Z
jednej strony chciał udowodnić, że
potrafi przekonująco podejmować, a
nawet rozwijać niektóre elementy
stylistyki Led Zeppelin, z drugiej
zaś jawił się jako artysta
poszukujący własnego stylu, chwilami
nawet odcinający się od Zeppów.
Płytę
otwierał wydany również na singlu
numer Burning Down One Side -
niby zeppelinowski w klimacie, ale
jednak odmienny, choćby za sprawą
bębnów Collinsa. Numerem dwa na
krążku stała się nastrojowa ballada
Moonlight In Samosa. O tej
kompozycji Paweł Brzykcy napisał, że
zawartego w niej poziomu liryki
próżno szukać na płytach Led
Zeppelin. Moonlight In Samosa
była szczególnie popularna w Polsce,
gdzie jesienią 1982 roku przez 15
tygodni plasowała się w pierwszej
dziesiątce Listy Przebojów Programu
III PR.
Trzecim
na płycie kawałkiem (wydanym także
na singlu) był żwawy Pledge Pin,
jedyny w którym pojawiła się solówka
na saksofonie (Raphael Ravenscroft).
Na koniec pierwszej
strony winylowego krążka zaserwowano
wspaniały, niemal ośmiominutowy,
monumentalnie brzmiący Slow
Dancer. W numerze tym, w którym
Cozy Powell bębni znakomicie, Plant
intrygująco nawiązał do dokonań Led
Zeppelin, zwłaszcza do utworu
Kashmir, który uważał za
kwintesencję stylu grupy.
Drugą
stronę analogowej płyty otwierał
utwór Worse Than Detroit,
lekko zakręcony, zagrany na modlę
zeppelinowską całkiem udany numer.
Spotkałem w internecie opinie, że to
jeden z najlepszych utworów Planta.
Potem następował Fat Lip,
taki niby przeciętny kawałek, ale
jednak sympatycznie zaśpiewany, z
ciekawymi partiami gitary.
Z kolei Like I’ve
Never Been Gone, to po
Moonlight In Samosa kolejny
balladowy nostalgiczny numer, w
którym nawet tekst (poczułem smak
wiosny na twych ustach / widziałem
blask słońca w twoich oczach)
nie czyni go ani trochę kiczowatym.
Całość zamykał Mystery Title
z charakterystycznym riffowaniem i
rytmiką przypominającą słynny
Trampled Underfoot Zeppów.
W
utworach Burning Down One Side,
Fat Lip oraz Far Post
(bonus na zremasterowanym krążku z
2007 roku) współkompozytorami z
Plantem byli Blunt i Woodroffe,
wszystkie pozostałe były autorstwa
samego Planta.
Płyta
Pictures At Eleven wzbudziła
olbrzymie zainteresowanie, a to
szybko przełożyło się na wyniki
sprzedaży. Album dotarł do pozycji
drugiej angielskiej listy
bestsellerów, w Ameryce natomiast,
według zestawienia tygodnika
Billboard, znalazł się na miejscu
piątym. Stanowiło to solidny
początek solowej kariery tego
jednego z najwybitniejszych
wokalistów w dziejach rocka.
Krzysztof Borowiec |