190 - święte bryki
 

 O tym i owym 190 czyli duchowne luksusy

 

Właściwie to miałem o tym nie pisać, bo temat to zgrany i ograny do cna w ostatnich dniach. Chodzi dokładnie o fortunną lub nie, jak kto woli, wypowiedz rzecznika polskiego episkopatu ks. dr Józefa Klocha na temat definicji luksusu, którym według w/w nie jest posiadanie przez szeregowego biskupa samochodu za 150 tysięcy złotych polskich. Palnąl, walnął, nie nabił, zdarza się. Tym bardziej byłem skłonny odpuścić, że to nasz tarnowski rodak i wielu ludzi doskonale go pamięta i dobrze wspomina (za abp J. Życińskiego był głównym informatykiem diecezji, specem od komputeryzacji i komunikacji społecznej). Poza tym byłem przekonany, że natychmiast ktoś wyżej (przewodniczący konferencji episkopatu lub jakiś kardynał) sprostuje i odpowiednio skomentuje wypowiedz  rzecznika oraz przywoła do porządku nieco rozbrykane ego naszego celebryty w sutannie. Aliści, ponieważ władze kościelne nabrały wody w usta i udają, że nic się nie stało, a przysłowiowe mleko rozlało się za sprawą niechętnych hierarchii mediów, postanowiłem wtrącić swoje dziennikarskie trzy grosze.

Otóż, dla bardzo wielu wierzących obywateli naszego pięknego kraju posiadanie jakiegokolwiek samochodu jest luksusem, a dla tzw. klasy średniej używającej na potrzeby swoich małych smol biznesów aut liczących średnio powyżej 10 lat i kosztujących od kilku do kilkunastu tysięcy złotych – bryka kosztująca powyżej 50 tysięcy to finansowy kosmos. Stąd powszechne oburzenie na arogancję i butę kościelnej wierchuszki, za nic mającej swoje stada owieczek czy też baranów (niepotrzebne skreślić), nie do końca świadomych fundatorów owych cywilizacyjnych fruktów.

Jako wierny syn kościoła, szczególnie tego definiowanego ostatnio przez papieża Franciszka, chodzę po tym łez padole i widzę np. najważniejszy kościelny parking w mieście przy ulicy Legionów, który jako żywo przypomina salon samochodowy lub ekspozycję na targach motoryzacyjnych. Nie inaczej jest też za zamkniętymi bramami kompleksu budynków przy ulicy Piłsudskiego, szczególnie w dniach różnego rodzaju odpraw i konferencji dla średniego szczebla funkcjonariuszy kościelnych, np. proboszczów i dziekanów.

Ale zejdźmy jeszcze niżej, na poziom przeciętnej podmiejskiej parafii, której proboszcz jeździ np. skodą octawią, ale już nie z posługą do chorego, czy też po kolędzie. Wtedy oczekuje stosownych świadczeń ze strony swoich parafian. Żyję już na tym świecie czas jakiś alem jeszcze nie spotkał, poza serialowym ks. Mateuszem,  kapłana jeżdżącego po swojej parafii rowerem. (W dodatku w sutannie, którą nagminnie zrzucają z siebie nasi księża po wyjściu z kościoła, udając poza nim cywili, jakby się wstydzili, brzydzili, bali…kogo…czego…) I nie chodzi rzecz jasna o jazdę rekreacyjną czy też sportową.

Chociaż ostatnio pojawiła się w nieodległym od Tarnowa miasteczku jaskółka franciszkańskiej nadziei. Otóż proboszcz tamtejszej parafii ponoć jeździ… motorem. No ale jak się okazuje nie dawno wrócił on z placówki misyjnej na Ukrainie, a tam posiadanie jakiegokolwiek jednośladu może uchodzić za przejaw luksusu. Za to na pewno powinny dać do myślenia kościelnym ważniakom z Warszawy wyniki najnowszego plebiscytu na najlepszego proboszcza małopolski, który wygrał ksiądz z Jurkowa, na co dzień jeżdżący 14. letnim volkswagenem golfem…

Ryszard Zaprzałka  (także w tygodniku Miasto i ludzie)

 

 
 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny