 |
|
|
|
|
|
121 - Jerzy Mazgaj |
|
|
|
O tym i owym 121 czyli nasz
człowiek na liście najbogatszych… |
|
|
|
Wpadł na pomysł,
by do kraju, gdzie za średnią
krajową można z trudem kupić
najtańszą torebkę Louis Vuitton,
sprowadzać luksusowe marki. Otwierał
butiki z logo Burberry, Armani,
Kenzo, Ermenegildo Zegna czy Hugo
Boss. Jest też współwłaścicielem
sieci delikatesów Alma i
Krakowskiego Kredensu z produktami
premium. Jak wyglądała podróż
Jerzego Mazgaja z tarnowskiego
blokowiska do miejsca w pierwszej
setce najbogatszych Polaków?
Dorastał na jednym z tarnowskich
osiedli. Jak sam wspomina, w sennym,
galicyjskim miasteczku nic się nie
działo. – Każdy, kto chciał zrobić
jakąkolwiek karierę, marzył, by
uciec stamtąd, choćby na studia do
Krakowa – mówi. On, gdy zdał maturę,
uciekł jeszcze dalej – do Wiednia.
Paszport, rzecz wówczas bezcenną,
dostał na rok. Ale to wystarczyło,
by przekonać się, że życie może
wyglądać inaczej niż rzeczywistość
za oknem robotniczego bloku.
Roznosząc ulotki i sprzedając
gazety, zarabiał więcej niż nie
jeden rodak w kraju, a do tego
szlifował język przed studiami
germanistycznymi na UJ. Wierzył, jak
mówi, że biegłość w językach obcych
daje więcej możliwości i nadzieję na
lepszą przyszłość. Do stolicy
Austrii wrócił już jako student a
zarazem pilot wycieczek
zagranicznych dla Polaków. Ale ci
nie chcieli ani zwiedzać, ani
słuchać o historii miasta. –
Wycieczki były czysto biznesowe, a
nie krajoznawcze. Jechało się na
Mexico Platz i tam kupowało
deficytowy w naszym kraju towar. Na
jednym takim wyjeździe można było
zarobić nawet 200 dolarów, podczas
gdy w Polsce zaledwie kilkanaście
miesięcznie – wspomina. U boku
przedsiębiorczych rodaków szybko
nauczył się handlować. – Z czasem to
ja organizowałem dla wszystkich
zakupy, ja negocjowałem ceny. A
wszystko przez dobrą znajomość
języka niemieckiego.
|
|
Smak du żych
pieniędzy poznał jednak dopiero w
Indiach, dokąd trafił jako rezydent
Orbisu. Był rok 1982, niemal sam
początek stanu wojennego. Tymczasem
on jeździł po całej Azji
Południowo-Wschodniej. – Dla
mieszkańca zza żelaznej kurtyny to
był wielki świat – mówi z
ożywieniem. Zwiedzał Indie,
Singapur, Nepal, Bangkok i
handlował. Hindusom sprzedawał
kryształy i aparaty fotograficzne
Zenith made in USSR. Kupował zaś
magnetowidy, kamery oraz telewizory
i wysyłał do Polski. – W tydzień
można było zarobić nawet 10 tys.
dol. Wtedy przepiękne mieszkanie w
starej kamienicy czy willa w
najlepszym miejscu Krakowa
kosztowała niewiele więcej –
tłumaczy. Nie dziwi więc, że wkrótce
sam zainwestował w krakowskie
nieruchomości. Kupił kamienicę przy
ul. Floriańskiej, potem przy
Grodzkiej, tuż przy rynku – dziś
warte po kilka milionów i to
dolarów.
Ledwie miesi ąc
temu wrócił z RPA, gdzie przez
dziesięć dni intensywnie wizytował
kapsztadzkie winnice. To stamtąd na
półki jego delikatesów trafi wkrótce
ponad 100 tys. butelek win. Chwilę
wcześniej był we włoskim Piemoncie,
gdzie raz do roku przez kilka
tygodni zbiera się najlepsze, a
zarazem najdroższe na świecie
tartufo bianco, czyli białe trufle.
– Dużo jeżdżę. Sprawdzam sery,
wędliny, degustuję wina. Z reguły
sam wybieram dostawców – przyznaje
Jerzy Mazgaj.
Zasada ta obowi ązuje
również w jego modowym biznesie.
Dlatego nosi garnitury ze swoich
salonów – od Ermenegildo Zegny,
Burberry’ego czy Vistuli. – Zawsze
jest to wysmaczone, bardzo dobrze
dobrane i wygląda na nim świetnie,
wręcz żurnalowo. Co powiedzmy, jest
pewnym wyzwaniem ze względu na
sylwetkę Jurka – mówi, uśmiechając
się, Mariusz Grendowicz, były prezes
BRE Banku, a prywatnie jego bardzo
dobry znajomy. Bo w rzeczy samej,
Jerzy Mazgaj jest dość postawnym
mężczyzną o charakterystycznej
fizjonomii przywodzącej na myśl
czasy Ala Capone. – Przez to u
niektórych osób budzę respekt –
przyznaje z rozbawieniem.
– Nie robi wra żenia
biznesmena salonowca. Faceta, który
– jak to się czasami żartobliwie
mówi w Krakowie – mógłby kupić pół
miasta. Wręcz przeciwnie, bliżej mu
do sybaryty, takiego brata łaty –
opisuje z kolei swojego
wieloletniego przyjaciela ksiądz
Kazimierz Sowa.
Ale w
środowisku biznesowym panuje opinia,
że to absolutny rekin. – Twardy
gracz biznesowy, który działa z
determinacją i zdecydowanie. Dzięki
tym cechom zbudował całą swoją firmę
– mówi
Grzegorz
Hajdarowicz,
który poznał
Jerzego Mazgaja w latach 90. w
środowisku krakowskich biznesmenów.
On sam postrzega siebie jednak nieco
inaczej: – Wydaje mi się, że czasami
jestem wręcz zbyt pobłażliwy i może
trochę mało zdyscyplinowany.
Wojciech Tymi ński
(Biznes.pl)
|
|
|
|
|
|
|
|
|
tarnowski
kurier kulturalny
tarnowski kurier kulturalny
tarnowski kurier kulturalny
tarnowski kurier kulturalny
tarnowski kurier kulturalny
tarnowski
kurier kulturalny
tarnowski
kurier kulturalny
|
|
|
|