25 kwietnia, rok
temu, zmarł Jerzy Reuter, nasz
Przyjaciel i Kolega. Skonał dwa dni
po swoich imieninach. To było tak
niespodziewanie. Każda śmierć
zaskakuje przyjaciół i rodzinę, ale
ta była czymś zupełnie
nieoczekiwanym. W niedzielę, dwa dni
wcześniej, telefonował do mnie, jak
zwykł był czynić od kilku lat.
Kończył swój artykuł i prosił o
przeczytanie i ewentualne uwagi.
Denerwowały mnie początkowo te
niedzielne telefony około 13-tej
godziny. Ja szykowałem niedzielny
rodzinny obiad, rosół dochodził i
zbierali się goście. Zastanawiałem
się, czy mu się godziny
poprzestawiały, czy po prostu nie
zasiadał do obiadu. Wydawał się
bardzo samotny. Kiedy kogoś polubił
lgnął do niego i się otwierał. Jego
smutna twarz zaciekawiała, jeszcze
smutniejsze oczy były takie smutne
na pozór, Jurek potrafił się tymi
oczami także śmiać…
Nasza paroletnia
bliższa znajomość pozwoliła mi
poznać jego życie fragmentarycznie.
Nie wiem dlaczego, ale przypominał
mi urodą, poplątanym życiorysem
wielkiego Vincenta. Tak samo jak i
on samotny, bez grosza, tak samo
odrzucany, odsuwany, bez przyjaciół,
bez domu. Jerzy był bardzo
uzdolniony. Tak się ułożyło, że nie
kończył żadnych uniwersytetów, na
szczęście. Miał dar pisania. Można
przypominać w tym miejscu Tyrmanda,
Stachurę, Hłaskę, Wojaczka czy
naszego Jana z Lisiej Góry, ale to
nie ma sensu. Taki był Jurek. Pisarz
i poeta z bożej łaski.
Nie mógł się
przebić, może z własnej winy. Wóda,
balangi, odpływania w nicość, nie
mogły w tym cholernym PRL-u pozwolić
mu na bycie zauważonym. Tym bardziej
w postkomunie, w czasach
współczesnych. Na ten czas należało
być hieną, należało walczyć o swoje
okrutnie, należało zdradzać ideały i
zapominać o wszelkich zasadach. To
nie był czas dla niego. Jurek pisał
wspaniałe opowiadania, do szuflady
najczęściej. Nie umiał, nie chciał
chodzić koło swoich spraw, był
ambitny i jak każdy nałogowiec
straszliwe dumny. Myślę o nałogowcu,
który nigdy się nie poddał i nie
spadł całkowicie na dno.
Wielką
radością ostatniego etapu jego życia
było pisanie do „Gazety
Krakowskiej”. Trafił tam chyba
dzięki mojej sugestii. Pisał o
Tarnowie, udawał historyka, co mnie
tak bardzo czasem denerwowało,
bowiem jego historyczne eseje
ocierały się o plagiat. Dlatego
często dodawał, że korzystał z moich
prac, moich lub Staszka Potępy.
Nareszcie choć troszkę został
doceniony, ludzie go poznali i
rozpoznawali. Czy może cos dla
pisarza być bardziej radosne? Muszę
dodać, że niektóre z tych esejów to
perełki prozy historycznej.
Namawiałem, aby szukał wydawcy do
swoich opowiadań o Tarnowie, aby
wydeptywał ścieżki w wydziale
kultury czy na dywanach
prezydenckich. Ktoś z tych ludzi
obiecywał mu jakąś dotację, ale
nigdy się to nie zmaterializowało.
Naser mater z nimi, mówił, ale był
bardzo rozgoryczony.. Wydają różne
badziewie za pieniądze podatnika,
ale nie mogli wydać fantastycznych
tarnowskich opowiadań Jurka. Był
dobrym krytykiem teatralnym, bacznie
obserwował tarnowską scenę, pisał
recenzje do portalu Ryszarda
Zaprzałki, jego Przyjaciela.
Kontestował
nieustannie wydarzenia kulturalne
czy też medialne dotyczące Tarnowa.
Dawał temu wyraz z licznych
artykułach. Narażał się bez przerwy,
nie było hołubiony przez wszelką
władzę. Zrobił kilka wywiadów z
ludźmi kultury, między innymi z
Edwardem Żentarą, dyrektorem
tarnowskiego teatru. To był okres
„czyszczenia” naszego teatru,
Żentara posłużył decydentom za
reformatora. Po tym wywiadzie w
rozmowie ze mną znalazł słowa
usprawiedliwienia dla nieszczęsnego
dyrektora. Niebawem Żentara zmarł
straszliwą, samobójczą śmiercią.
Blisko rok później zmarł Jurek.
Symboliczne jest więc zdjęcie ich
obu.
Jurek był
lojalny i uczciwy. Małomówny, tak
małomówny, że bywanie w jego
towarzystwie było przyjemnością. Nie
udało mu się za bardzo życie, myślę,
że trochę z własnej winy. Pozostawił
po sobie najważniejszą rzecz, pamięć
i żal nas wszystkich, którzy go
znali. Sądzę, ze jego twórczość
będzie odkrywana i Jerzy zaistnieje
w tarnowskiej kulturze jak świecąca
gwiazda na niebie. Żal okrutny, że
go już z nami nie ma.
Pogrzeb
miał skromniutki, koledzy z
„Gazety”, przyjaciele z internetowej
naszej klasy, brat, rodzina, którą
miał. Pochowany na klikowskim
cmentarzu pisze swoje opowiadania o
rodzinnym mieście w niebiosach,
gdzie samotny już nie jest.
Powspominajmy Jurka w tę pierwszą
rocznicę jego śmierci.
Antoni Sypek
|