W niedzielę, 4 lipca
1943 r., samolot z premierem Rządu
RP na Uchodźstwie i Naczelnym Wodzem
Polskich Sił Zbrojnych gen.
Władysławem Sikorskim spadł do morza
krótko po starcie z lotniska na
Gibraltarze. Zginął człowiek, w
którym cała okupowana Polska
pokładała nadzieje na wyprowadzenie
nas z wojennej opresji. Nadzieje
wyrażone w rymowance z wiosny 1940
r.: „Im słoneczko wyżej, tym
Sikorski bliżej”…
Można generałowi
wiele zarzucić, na przykład
„rozprawę z sanacją” w najmniej
odpowiednim do tego miejscu i
czasie, odsuwanie od służby oficerów
„piłsudczyków”. Jednego jesteśmy
jednak pewni: był rzecznikiem Polski
suwerennej i integralnej
terytorialnie, a w polityce
uwzględniał nie tylko chłodną
kalkulację, ale i uczucia ludzi,
którzy mu zawierzyli. To właśnie te
uczucia kazały mu postawić Sowietom
„nierozsądne” politycznie pytanie:
Co się stało w Lesie Katyńskim…
Żądał, aby Międzynarodowy Czerwony
Krzyż zbadał okoliczności i czas
zbrodni. Tego Sowietom było za
wiele, zerwali stosunki
dyplomatyczne – z sojusznikiem!
Niestety, także
naszym „aliantom” nie podobała się
dociekliwość polskiego premiera.
Narastał w Ameryce i na Wyspach kult
wujka Joe, który właśnie pokonał
Niemców pod Stalingradem. Alianci
szykowali mu prezent w postaci
zatwierdzenia stalinowskiego
rozbioru Polski z września 1939
roku. Miało to nastąpić na
konferencji w Teheranie, o czym
Polaków nie informowano! Drugim
prezentem będzie przekształcenie
Europy Środkowej i Wschodniej w
dominium sowieckie.
Generał Sikorski
byłby tym planom przeciwny i nie
pojechałby do Moskwy, jak jego
następca Stanisław Mikołajczyk, z
workiem pokutnym na głowie…
I to wszystko, co
dziś można powiedzieć o przyczynach
tzw. katastrofy gibraltarskiej.
Reszty dowiedzą się nasi wnukowie po
odtajnieniu dokumentów z archiwów
brytyjskich.
Za następne 70 lat?
Piotr Szubarczyk
|