Właściwie to
miałem o tym nie pisać. Chodzi o
kolejną edycję szopki tarnowskiej,
którą w tym roku przygotowali
Tarnowscy Obywatele Kultury pod
wodzą Krystyny Drozd i Jerzego Pala
nazywając ją przekornie Shopką
literacką. Przedsięwzięcie udało
się szczęśliwie zrealizować w
poniedziałek 11 lutego w klubie
studenckim „Przepraszam” m.in.
dzięki naszemu portalowi. Sądząc po
obecności na premierze shopki
licznych przedstawicieli lokalnych,
głównie elektronicznych mediów,
można było się spodziewać całej
lawiny relacji z owego zdarzenia,
boć chyba jednak nie wydarzenia.
Aliści mija właśnie kolejny tydzień
a wokół obywatelskiej shopki cisza
medialna, jak makiem zasiał. W tej
sytuacji postanowiłem wtrącić swoje
pegazowe trzy grosze. Tym bardziej,
że już sama jej tzw. warstwa
literacka okazała się być mocno
podejrzanej konduity. A
pieczętowanie tego zlepku różnych
gatunków i fragmentów oraz cytatów i
przeróbek (czytaj: podróbek)
literackością, jest zwykłym
nadużyciem. Stąd być może
asekuracyjne określenie tego pseudo
literackiego tworu shopką. Dodatkowo
dziwi mnie fakt, że tak wytrawny
aktor i kabareciarz jak Jurek Pal,
od lat związany z kultowym
krakowskim kabaretem „Jama
Michalika”, firmuje to swoim
nazwiskiem. Zawiodło go przysłowiowe
mędrca szkiełko i oko, czy raczej
zdrowy rozsądek Szwejka… A sama
tegoroczna „Shopka literacka”
Tarnowskich Obywateli Kultury to nie
typowy kabaret, tylko raczej wodewil
zagrany i wykonany(!) na zasadzie
„ratuj się kto, i jak może”. Zamiast
zapowiadanego smakowitego
satyrycznego podsumowania minionego
roku w tarnowskiej kulturze
zaserwowano zakalec w postaci
akademii ku czci samych wykonawców.
Czyżby dlatego zbojkotowała go
publika i anonsowane lokalne „grube
ryby” …?
Wiadomo, że szopka
noworoczna to kabaret, satyra,
prześmiewczy żart. To twór z natury
obrazoburczy, szargający świętości
(szczególnie te miejscowe:
magistracko - biznesowe), targający
po politycznych szczękach i z istoty
swej anty salonowy. To wpisany w tę
konwencję artystyczny nieład,
organizacyjny bałagan i sceniczna
improwizacja. Tyle, że ludzie
teatru, a tych na shopkowej scenie
nie brakowało, dobrze wiedzą o
starej teatralnej zasadzie
głoszącej, że każda sceniczna
improwizacja winna być dokładnie
przygotowana… Szopka musi być gorąca
i prowokująca, aktualna i lokalna –
nigdy letnia, nijaka i nudna…
Zdecydowanie brakowało też
wyrazistego wodzireja –
konferansjera animującego i
porządkującego ten sceniczny
Armagedon. To co w tej materii
zaprezentowali Krysia i Jurek to
ledwie erzac tego, co powinno było
się wydarzyć na studenckiej scenie.
A pojawili się na niej w
zdecydowanej większości prominentni
ludzie tarnowskiej kultury, na co
dzień postrzegani, jako kulturalny
Dyrektoriat Tarnowa. I tak żeńską
grupę aktorów stanowiły: Matylda
Baczyńska (aktorka), Dorota Bernacka
(artysta malarz), Krystyna Drozd
(autorka tekstów i animatorka
kultury), Marta Komorowska (dyrektor
Pałacu Młodzieży), Wioletta Rękas
(Galeria Miejska BWA), Ewa Stańczyk
(dyrektor MBP) , Krystyna Szymańska
(dyrektor Centrum Paderewskiego) ,
Anna Śliwińska-Kukla (artysta
malarz), Zofia Zoń (aktorka) oraz
Aleksandra Zuba-Benn (artysta
malarz). Natomiast męskie grono
tworzyli: Rafał Balawejder
(dyrektor tarnowskiego teatru), Adam
Bartosz (były dyrektor Muzeum
Okręgowego), Andrzej Hebda
(przedsiębiorca, radny miejski),
Bogusław Kornaś, Jakub Kwaśny
(radny), Jerzy Pal (aktor), Michał
Poręba (artysta rzeźbiarz), Grzegorz
Stokłosa, Andrzej Szpunar (obecny
dyrektor Muzeum Okręgowego) i Marek
Zięba (poeta, dziennikarz).
Ten dyrektorsko –
aktorski gwiazdozbiór pokazał
różnorodny, co zupełnie zrozumiałe,
wachlarz możliwości wokalnych i
scenicznych. W powszechnej opinii
nielicznych widzów (absolutnie
zawiódł marketing i promocja),
niekwestionowaną gwiazdą wieczoru
była dyrektor Centrum Paderewskiego
i absolwentka wokalistyki bydgoskiej
Akademii Muzycznej Krysia Szymańska,
brawurowo produkująca się solo i w
chórkach. W niczym nie ustępowała
jej galerianaka z BWA Wioletka
Rękas, dysponująca wyjątkową formą
wokalną. Równie dobrze wokalnie
dysponowane były tego wieczoru
pozostałe nasze diwy. Za to na całej
linii zawiedli panowie, tak ruchowo
jak i wokalnie. Nie pomogły kostiumy
i charakteryzacje, rekwizyty i „luzactwo”,
którym próbowali zakryć oczywistą
prawdę, że król jest nagi. Nawet
jeśli wciela się w niego sam
dyrektor teatru, któremu nie pomogła
świetnie dobrana peruka z koroną.
Podobne, jak młodopolska peleryna i
cylinder żurnalisty Marka Z.
absolutnie najsłabszego ogniwa tego
shopkowego łańcucha. Całość
zwieńczyły „gromkie” brawa „samych
swoich” i nieco wymuszony bis… oraz
szampan zaserwowany przez gospodarzy
klubu „Przepraszam” Ewę i Ryszarda
Korczyków. I tylko żal, że w
finałowym rozgardiaszu „zapomniano”
podziękować im za bezpłatne
udostepnienie lokalu, sprzętu i
garderób. Chociaż w ten sposób
rekompensując im straty finansowe
wynikające z konieczność zamknięcia
lokalu na czas prób i samego
spektaklu. Reszta jest milczeniem.
Ps. A zszarganej
opinii Pegaza, który wiecznie się
czepia i nie wiedzieć czego chce i
tak nic już nie uratuje, więc niech
tam…
|