To
godne
ukoronowanie
bogatego
w
wydarzenia
kończącego
się
sezonu
teatralnego
w
tarnowskim
teatrze.
Kiedy
prawie
dokładnie
dwa
miesiące
temu
oglądałem
na
małej
scenie
premierę
„Konstelacji”
w
reżyserii
Natalii
Sołtysik
ogłosiłem
wszem
i
wobec,
że
to
bodajże
najlepsza
premiera
sezonu,
aliści
po
tym,
com
zobaczył
w
ostatni
piątek,
5
lipca,
na
dużej
scenie
Solskiego
zmusza
mnie
do
zweryfikowania
tamtego,
jak
się
okazuje,
przedwczesnego
rankingu.
Otóż,
jako
zagorzały
od
kilku
dziesięcioleci
teatrał
czegoś
podobnego
na
scenie
przy
ul.
Mickiewicza
nie
widziałem.
„Piękna
Lucynda”
dwojga
autorów
Józefa
Bielawskiego
i
Mariana
Hemara
to
reżyserski
majstersztyk
dyrektor
artystycznej
teatru
Eweliny
Pietrowiak,
która
bardzo
udanie
zadebiutowała
w
Tarnowie,
jako
reżyser
operowy.
Przygotowany
przez
nią
spektakl
to
sceniczny
żart,
teatralna
miniatura,
rokokowe
cacko,
klasyka
rodem
z
epoki
stanisławowskiej
–
stanowiące
razem
zgrabne
połączenie
pastiszu
francuskiej
komedii
salonowej
z
nowoczesnym
XXI
–
wiecznym
teatrem
muzycznym.
Tarnowska
premiera
jest
dobrą
okazja
do
przypomnienia
nieobecnego
w
tzw.
oficjalnym
obiegu
przez
cały
okres
PRL
autora
sztuki
Mariana
Hemara,
legendy
polskiej
emigracji
w
Anglii.
Ten
polski
Żyd,
blisko
spokrewniony
z
pisarzem
S.
Lemem
studiował
medycynę
i
filozofię
na
Uniwersytecie
Jana
Kazimierza
we
Lwowie.
Już
w
czasie
studiów
parał
się
satyrą.
Po
studiach
wyjechał
na
trzy
miesiące
do
Włoch,
skąd
pisał
korespondencje
do
„Gazety
Porannej”.
Brał
udział
w
walkach
o
Lwów
(po
polskiej
stronie)
w
latach
1918-1920.
W
1925
przeprowadził
się
do
Warszawy,
pracował
wraz
z
Julianem
Tuwimem
w
kabarecie
literackim
„Qui
Pro
Quo”,
„Banda”
i „Cyruliku
Warszawskim”.
Wraz
z
Tuwimem,
Lechoniem
i
Słonimskim
był
autorem
wielu
skeczy,
dowcipów
i
szopek
politycznych.
Jego
dorobek
literacki
jest
ogromny:
ponad
3000
niezwykle
popularnych
piosenek,
do
których
sam
komponował
muzykę,
Któż
nie
zna
do
dziś
jeszcze
śpiewanych
takich
jego
szlagierów
jak
Kiedy
znów
zakwitną
białe
bzy,
Czy
pani
Marta
jest
grzechu
warta,
Ten
wąsik,
Nikt,
tylko
ty,
Może
kiedyś
innym
razem,
Upić
się
warto,
Jest
jedna,
jedyna.
Napisał
setki
wierszy,
kilkanaście
sztuk
i
słuchowisk
radiowych.
Był
również
współpracownikiem
„Wiadomości
Literackich”
i
„Wiadomości”,
oraz
dyrektorem
teatru
Nowa
Komedia.
Po
wybuchu
II
wojny
światowej,
we
wrześniu
1939,
przedostał
się
do
Rumunii.
Walczył
w
Samodzielnej
Brygadzie
Strzelców
Karpackich
w
Palestynie
i w
Egipcie
(m.in.
pod
Tobrukiem).
Rozkazem
naczelnego
wodza
gen.
Sikorskiego
na
początku
1942
został
przeniesiony
do
Londynu.
I
tam
już
pozostał.
Prowadził
teatrzyk
polski
w
klubie
emigrantów
polskich.
Współpracował
m.in.
z
muzą
„Wesołej
Lwowskiej
Fali”
–
Władą
Majewską.
Prowadził
także
jednoosobowy
„Teatr
Hemara”
–
cotygodniowy
kabaret
radiowy
na
antenie
Rozgłośni
Polskiej
Radia
Wolna
Europa,
którego
pomimo
regularnego
zagłuszania
słuchała
prawie
cała
Polska.
Wygłaszał
w
nim
wierszowane
komentarze
satyryczne,
nierzadko
bardzo
zjadliwe
pod
adresem
Rządu
Warszawskiego,
celnie
ripostując
bieżące
wydarzenia
w
Polsce,
odciętej
od
świata
tzw.
Żelazną
Kurtyną.
Nic
też
dziwnego,
że
jego
utwory
były
objęte
ścisłą
cenzurą
PRL.
W
tym
polityczno
–
emigracyjnym
kontekście
trochę
dziwi
fakt,
że
taki
autor
wziął
na
warsztat
taki
właśnie
tekst.
Mógł
przecież
napisać
sztukę
o
ciężkim
życiu
polskiego
emigranta
w
Londynie
w
latach
60 –
tych
ubiegłego
stulecia.
Mógł
napisać
kolejną
rzecz
ku
pokrzepieniu
serc.
Może
po
prostu
chciał
odreagować
tamtą
traumatyczną
rzeczywistość
poprzez
zabawę,
śpiew
i
żart.
Pierwowzorem
„Pięknej
Lucyndy”
Mariana
Hemara
są
„Natręci”
Józefa
Bielawskiego
–
fligel
adiutanta,
a
następnie
generała
–
adiutanta
buławy
wielkiej
litewskiej,
autora
komedii
i
poety.
To
właśnie
tą
sztuką
wygrał
on
rozpisany
przez
króla
Stanisława
Augusta
konkurs
(nagrodą
było
200
dukatów),
na
komedię
inaugurującą
działalność
sceny
polskiej
Teatru
Narodowego
w
Warszawie,
co
miało
miejsce
19
listopada
1765
roku.
To
także
umowna
data
wystawienia
pierwszej
sztuki
po
polsku,
wcześniej
po
dworach
grywały
głównie
teatry
włoskie.
Jak
podają
źródła
ta
naszpikowana
morałami
komedyjka
obyczajowa
nie
zyskała
zbyt
dużej
popularności
i
dopiero
Marian
Hemar
przetworzył
to
dziełko
w
lekką
i
niezwykle
efektowną
farsową
sztukę
teatralną.
Napisana
w
Londynie
z
okazji
dwustolecia
istnienia
polskiego
teatru,
została
wystawiona
po
raz
pierwszy
na
deskach
działającego
przy
Ognisku
Polskim
londyńskiego
Teatru
Polskiego
ZASP
w
1967
roku.
W
Polsce,
ze
względu
na
panujący
wówczas
reżim
komunistyczny,
jej
premiera
odbyła
się
dopiero
w
1992
roku.
W
teatrze
Nowym
w
Poznaniu
„Piękną
Lucyndę”
wyreżyserował
Eugeniusz
Korin,
a
rolę
TALII
zagrała
legendarna
Krystyna
Feldman.
A
tak
smakowicie
o
londyńskiej
premierze
napisano
wówczas
w
programie
sztuki:
„Dzisiaj
przemówią
sędziwi
„Natręci”,
w
nowej,
powiewnej
szacie,
utkanej
przez
Mariana
Hemara.
Niczym
Wenus
z
pian
morskich
–
wyjął
Hemar
„Piękną
Lucyndę”
z
muszli
zwietrzałych
wierszy
Bielawskiego
i
opowiedział
jej
historię
–
własnym
słowem
zdobnym
w
dowcip,
finezyjny
żart
i
lekką
jak
piana
piosenkę”
(-).
I
teraz,
46
lat
później,
podobnego
zabiegu
dokonała
tarnowska
reżyserka
i
scenografka
Ewelina
Pietrowiak,
tworząc
dzieło
błyskotliwe
i
pełne
humoru,
proponując
rodzaj
współczesnej
komedii
del’
arte,
z
brawurowo
wykonywanymi
operetkowymi
pop
ariami
Duża
w
tym
zasługa
tarnowianin
Bartka
Szułakiewicza,
w
którego
rękach
po
raz
pierwszy
spoczywało
kierownictwo
muzyczne
spektaklu.
Brawa
także
za
architektoniczną,
klasycystyczną
scenografię,
i
takież,
będące
kolażem
XVIII
i
XXI
wieku,
kostiumy
(Anna
Nykowska),
których
nieskazitelna
biel
gra
wszystkimi
kolorami…
.
Wprawdzie
akcja
sztuki
–
mówiła
podczas
przed
premierowej
konferencji
prasowej
reżyser
E.
Pietrowiak
-
dzieje
się
w
XVIII-wiecznej
Warszawie,
ale
język,
którym
mówią
bohaterowie,
ilość
genialnych
puent,
wpadające
w
ucho,
zabawne
piosenki,
które
stworzył
Hemar
-
wszystko
to
składa
się
na
całość
inteligentną
i
zabawną,
czytelną
również
dziś,
w
XXI
wieku.
W
pewnym
sensie
jest
to
historia
o
eleganckim
wyrażaniu
uczuć-
ciekawe,
czy
dziś
moglibyśmy
składać
zdania
o
takim
poziomie
złożoności,
jak
czyni
to
hrabia
Adam
ze
sztuki?
Czy
skazani
jesteśmy
już
wyłącznie
na
wysyłanie
serduszka
w
esemesie?
-
Młoda
wdowa
Lucynda
(Zofia
Zoń
– to
aktualnie
nr 1
w
trupie
E.
Pietrowiak)
ma
dwóch
adoratorów-
młodego
podupadającego
finansowo
Hrabiego
Adama
Faworskiego
(Kamil
Urban
–
trzyma
wysoką
formę
z
„Konstelacji”)
oraz
starego
bogatego
stryja,
podkomorzego
Hilarego
Faworskiego
(Ireneusz
Pastuszak
–
wielki
szacun
za
to,
jak
i co
mówi).
Obaj
mężczyźni
nic
o
sobie
nie
wiedząc,
równolegle
starają
się
o
rękę
tytułowej
młodej
wdówki
Lucyndy
Wahadłowskiej
-
Melpomeny,
prześcigając
się
w
uwodzeniu
jej
i
otaczając
ją
siecią
misternych
intryg.
W
różny
sposób
i z
różnym
skutkiem
pomagają
im:
służący
Wawrzonek
–
Tespsychora
(Monika
Wenta
–
Hudziak:
jej
wejścia
to
aktorskie
perełki),
Poufalski,
przyjaciel
Adama
(Piotr
Hudziak
–
bardzo
sprawny
acz
nieco
manieryczny),
Skarbnik
(Jerzy
Pal
–
trzeba
zobaczyć
z
jaką
lekkością
tańczy!),
Wietrznikowski
(Tomasz
Piasecki
–
mikst
Dyndalskiego
i
starego
wiarusa),
Talia
(Ewa
Sąsiadek
–
pomimo,
że
grała
na
leżąco
nie
położyła
roli)
i
Ciotka
Utciszewska
(Kinga
Piąty
–
świetny
duet
z
Lucyndą
).
Zgodnie
z
regułą
gatunku
rozwiązanie
wszystkich
problemów
przychodzi
wraz
z
finałem,
którego
nie
zdradzimy.
I tu
recenzent
ma
kłopot,
bowiem
wszyscy
bez
wyjątku
grają,
a
raczej
śpiewają
jak
z
nut.
Wokalna,
wręcz
koncertowa
dyspozycja
całego
zespołu
„Pięknej
Lucyndy”
zdumiewa
i
budzi
szacunek.
To
efekt
wielotygodniowej
pracy,
o
czym
mówią
sami
aktorzy,
Elżbiety
Kuzemko
–
Rausz,
wieloletniej
korepetytor
muzycznej
teatru.
Brawura
i
finezja
partii
wokalnych
wykonywanych
na
żywo
(bardzo
sprawdziły
się
mikroporyty),
w
połączeniu
z
profesjonalnym
aktorstwem
sprawia,
że
nie
sposób
szczegółowo
wartościować
i
recenzować
poszczególnych
postaci
tej
absolutnie
wyjątkowej
pozycji
w
repertuarze
tarnowskiego
teatru.
Wielokrotne
oklaski
w
trakcie,
nie
milknące
brawa
w
antrakcie
i
owacja
na
stojąco
na
koniec,
najlepiej
świadczą
o
tym,
jak
bardzo
potrzeba
takiego
właśnie
repertuaru
teatrowi
i
Tarnowowi.
Tekst
-
Ryszard
Zaprzałka
(także
w
tygodniku
Miasto
i
Ludzie)
Zdjęcia
–
Paweł
Topolski |