Piękna Lucynda

To tytuł kolejnej premiery w tarnowskim teatrze, której wystawienie zaplanowano nietypowo, bo w pełni urlopowego sezonu, 5 lipca na dużej scenie Solskiego, zaś 7 lipca odbędzie się jej wersja plenerowa na tarnowskim Rynku. „Piękna Lucynda” w reżyserii dyrektor teatru Eweliny Pietrowiak, która przygotowuje także scenografię spektaklu, to komedia muzyczna. Tryskający komizmem i dowcipem pastisz błahej i naszpikowanej morałami komedyjki obyczajowej "Natręci" Józefa Bielawskiego. Autor tekstu Marian Hemar, obdarzony wyjątkowym talentem językowym satyryk, tłumacz i poeta, zaprasza widzów do arystokratycznego świata XVIII-wiecznej Warszawy. Młoda wdowa Lucynda ma dwóch adoratorów- podupadającego finansowo Hrabiego Adama oraz bogatego Magnata Faforskiego. Mężczyźni starają się o rękę Lucyndy, prześcigają się w uwodzeniu jej i obdarzają licznymi podarunkami. Którego z panów poślubi Lucynda? Błyskotliwe piosenki i pełna humoru fabuła, wyraziste postaci i nowoczesna oprawa muzyczna oraz wizualna pomogą widzom w podróży z XXI wieku w rzeczywistość arystokratycznych intryg. A w bohaterów „Pięknej Luizy” w tarnowskim teatrze wcielają się: Monika Wenta – Hudziak (Tespsychora, Wawrzonek), Piotr Hudziak (Poufalski, przyjaciel Adama), Jerzy Pal (skarbnik), Ireneusz Pastuszak ( Podkomorzy Hilary Faworski, stryj Adama), Tomasz Piasecki (Wietrznikowski), Kamil Urban (Hrabia Adam Faworski), Ewa Sąsiadek (Talia), Kinga Piąty (ciotka Utciszewska), Zofia Zoń (Lucynda Wahadłowska, wdówka, Melpomena). Poniżej wywiad z dyrektor Eweliną Pietrowiak.

Piękna Lucynda - jaka będzie? / wywiad z Eweliną Pietrowiak, reżyserką i scenografką spektaklu

- Lucynda udaje tekst niewspółczesny, oparty na XVIII-wiecznym. Czy tarnowska inscenizacja będzie współczesna?
Nie będę nic uwspółcześniać. Choć wspólnie z autorką kostiumów będziemy bawić się tą epoką. Także projektując scenografię nie zamierzam jej osadzać w realiach sztuki, czyli 1765 rok, ale poflirtować z formą. Chcę zrobić spektakl absolutnie kostiumowy. Nigdy nie robiłam historycznej sztuki kostiumowej, dlatego cieszę się na nią.

- Tekst jest bardzo prosty, nie ma żadnych dramatycznych momentów. Jakie są zatem jego zalety?
Jest to też pastisz francuskiej komedii salonowej, takie qui pro quo, ktoś za kogoś, gdzieś się ktoś pomylił. Myślę, że nie o to Hemarowi chodziło, żeby napisać utwór z drugim dnem. Jego główną zaletą jest bezpretensjonalność, nie musimy się psychologicznie napinać. Oczywiście autor mógł napisać sztukę o ciężkim życiu emigranta w Londynie w latach 60-tych, ale na uczczenie 200-lecia polskiego teatru wybrał właśnie taką. Może tego mu brakowało: śpiewu, polskiego wiersza. Nie wiem. Ja wybrałam dlatego, że sztuka ma niesamowity wdzięk i może bawić.

- Wróćmy jeszcze do scenografii. Jaka będzie? 
Tak jak zwykle u mnie, będzie bardziej architektoniczna niż malarska i bardziej prosta niż skomplikowana. Zważywszy na to, jak bardzo będą rozbudowane kostiumy, będzie bardzo prosta, nawiązująca do stylu klasycystycznego w Warszawie, do kamienic, do pierzei ulic, które każdy ma w głowie. Jednym z miejsc akcji będzie m.in. Park Łazienkowski zimą (miejsce spaceru głównych kochanków – red.)

- Może przynajmniej kostiumy będą oparte na tej epoce?
Na pewno nie będą to cytaty wprost. Będą wysokie peruki, krynoliny i jakby charakter XVIII-wiecznego stroju, pomieszane z elementami współczesnymi. Po moich rozmowach z autorką kostiumów myślę, że to będzie coś bardzo fajnego.

- Brzmi to bardzo imponująco, bajecznie.
Mam nadzieję. Pierwszy raz w życiu chcę zrobić bezpretensjonalną komedię, czyli coś, czym jest ten tekst i ta muzyka. Nie szukam szóstego dna ani psychologicznych uwarunkowań wszystkich postaci. Chcę wydobyć z tekstu dowcip i wdzięk.

- Muzyka, jakie jest jej miejsce, obok scenografii i kostiumów?
Można powiedzieć, że jest to komedia muzyczna. Właściwie każda postać śpiewa, główne nawet po dwa, trzy numery. Do współpracy zaprosiłam tarnowskiego aranżera, Bartka Szułakiewicza, który ma pracować z aktorami. Jestem niezwykle ciekawa tego doświadczenia, jak się zmierzą z rolami śpiewanymi. Już dawno chciałam, żeby w Tarnowie było muzyczne przedstawienie.

- Wynika z tego, że nie ma tu miejsca na improwizację. Wizja postaci jest już ustalona?
Zawsze jest miejsce na to, czym aktorzy wypełnią moją wizję, jaka by ona nie była dokładna. Tutaj, zważywszy na oczywistość tego tekstu, nie będziemy go grać wbrew, ani jakoś na smutno, ani według jakiegoś dziwnego pomysłu. Raczej aktorzy wszystkiego się domyślają. Myślę, że praca będzie polegała na wydobyciu dowcipu i puent, na pilnowaniu rytmu i na bawieniu się postaciami.

- Na trzymaniu się schematu…
Schematy amanta, amantki, ciotki-swatki, gdzieś się tam cały czas powtarzają. Już po pierwszych próbach widzę, że aktorzy chętnie w to wchodzą i że bardzo ich ten tekst śmieszy.

- Jeszcze pytanie o prolog, a dokładnie o pojawiające się w nim Muzy.
Prolog stanowi jakby odrębny byt. Tłumaczy jednak sens powstania tej sztuki, czyli z okazji dwustulecia istnienia polskiego teatru. 1765 rok to umowna data wystawienia pierwszej sztuki po polsku. Wcześniej na dworach grały głównie teatry włoskie. Jeśli dobrze pamiętam „Natręci”, na postawie których powstała „Lucynda” byli pierwszą sztuką wystawioną po polsku. Ta data w każdym razie jest dość symboliczna i prolog Lucyndy być może nie do końca zrozumiały dzisiaj. Te trzy Muzy śpiewają o tym, jaka była historia teatru i jak to dobrze, że on właśnie się zaczyna w Polsce. Zachowuję ten prolog, bo to po pierwsze jest ładna rzecz do zaśpiewania, a po drugie daje jakąś klamrę całemu spektaklowi.

Z Eweliną Pietrowiak, reżyserką i scenografką „Pięknej Lucyndy” rozmawiała Anna Łabuz (miesięcznik "Kulisy Solskiego")

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny