Uderzali nocą. Od
wspólników kolejarzy otrzymywali
wiadomości o przejeżdżających
pociągach i w umówionym miejscu, gdy
skład zwalniał, wskakiwali do
upatrzonego wcześniej wagonu.
Żelaznymi łomami urywali kłódki i
wszelkie zabezpieczenia, po czym
dostawali się do środka.
Nie mieli zbyt wiele czasu, bo po
kilku minutach pociąg wjeżdżał na
tarnowską stację, więc na ślepo
wyrzucali towary na teren kolejowych
plant, skąd inna grupa odbierała
"przesyłkę" i odwoziła na meliny.
Nie ulega
wątpliwości, że najsprawniejszą
częścią w tej maszynie występku byli
paserzy, którzy potrafili sprzedać
wszystko na pniu, zaopatrując
tarnowskich handlarzy i
przedsiębiorców w trefny, ale
przynoszący zadowalające zyski
towar.
"Na złodzieju czapka gore" - tak
mówi mądre przysłowie, a jednak
najczęściej sami złodzieje
zapominają o tym palącym się
nakryciu głowy i tracąc czujność
popełniają błędy. Kolejowi bandyci
stracili rozum, gdy za brudne
pieniądze zaczęli bawić się w
tarnowskich szynkach, a swoim życiem
ponad stan skupili na sobie uważny
wzrok stróżów prawa. Dochodziło przy
podziale łupów, do krwawych bójek na
noże, po których ofiary trafiały do
miejskiego szpitala, a wielkie
alkoholowe libacje trwały nawet po
kilka dni.
Zuchwałość rabusiów
była tak wielka, że z braku
pieniędzy na zabawę napadali w biały
dzień spokojnych obywateli i pod
groźbą użycia noża okradali ofiary.
W końcu popadli w duże długi i po
całonocnej, zakrapianej obwicie
wódką naradzie, postanowili dokonać
zmasowanej kradzieży i złupić kilka
pociągów w bardzo krótkim czasie. Do
bezpośredniej akcji, czyli włamania,
wyznaczono trzech starych
złodziejaszków, zaprawionych w fachu
i doświadczonych w okradaniu
pociągów. Inna grupa z wynajętymi
furmankami ulokowała się obok plant
- zadaniem ich było szybkie
"sprzątnięcie" i przetransportowanie
łupu do paserów.
Skok był dobrze
zaplanowany, ale zabrakło jednego i
najważniejszego elementu - bandytom
nie dopisało szczęście. Z pierwszego
wagonu ukradli kilka skrzynek, w
których znajdowało się kilkadziesiąt
kilogramów... jajek! Oczywiście,
nawet tak drobny towar został szybko
sprzedany. W następną noc, zgodnie z
planem, złodzieje ogołocili kolejny
wagon i ku ich rozpatrzy okazało
się, że skradli kilka beczek
czerwonej farby. Mało tego, jedna z
beczek przy wyrzucaniu z pociągu
rozbiła się i farba wyciekła.
"Sprzątacze" nie zauważyli
ciągnącego się za furmanką
czerwonego śladu i spokojnie
odwieźli towar do jednego z
gospodarzy na Rzędzinie, znacząc
jednocześnie na czerwono drogę.
Policjanci nie mieli żadnych
trudności w ujęciu sprawców,
ponieważ szli po śladzie, który
zostawili w swojej niefrasobliwości
sami sprawcy.
Ujęcie kolejowych
złodziei nie położyło kresu tego
groźnego procederu. Coraz to
powstawały nowe, groźne bandy
rabusiów, a najczęściej w
miejscowościach leżących przy linii
kolejowej Kraków - Lwów.
Jerzy Reuter
/za S. Potępa "Z życia półświatka"/
|