Oskarżona o zabicie
swojego nowo narodzonego dziecka,
niejaka Marianna Pankiewiczówna, nie
zaprzeczała zarzutom przez trzy
miesiące. Siedziała spokojnie w
więzieniu i pokornie przytakiwała,
zadającym pytania prokuratorom. Na
każde pytanie dotyczące tej krwawej
historii odpowiadała bardzo
filozoficznie - "Nie jest mi źle" i
spokojnie oczekiwała na finał
sprawy.
7 września roku
pańskiego 1886, przed tarnowskim
sądem stała się rzecz niebywała, bo
oskarżona została puszczona wolno do
domu i urzędowo oczyszczona z
wszelkich podejrzeń.
Pankiewiczówna
została aresztowana, gdy dwie idące
brzegiem małej rzeki Jasiołki
kobiety, odkryły zatopione w
szuwarach ciało noworodka. Nie
wiadomo dlaczego pierwsze
podejrzenia padły na Mariannę.
Być może na ślad
naprowadziło policję zbyt lekkie
prowadzenie się Pankiewiczównej,
albo tajne doniesienie wysłane przez
faktyczną morderczynię.
Tego nikt nie
wyjaśnił, a zbrodnia pozostała bez
wykrycia sprawcy. Po aresztowaniu
Marianny policjanci długo zbierali
dowody, rozpytując w okolicy,
zbierając opinie o kobiecie.
Marianna
Pankiewiczów-na była sierotą, miała
zaledwie 23 lata i pracowała jako
wyrobnica po okolicznych
gospodarzach. Miała też niebywałą
zdolność do ulegania każdemu
mężczyźnie, jaki tylko pojawił się w
jej otoczeniu. Ponadto stwierdzono,
że na kilka miesięcy przed odkryciem
zbrodni, Marianna chodziła bardzo
osowiała i skarżyła się na złe
samopoczucie. Znaleziono też w
kuferku niebogi dziecięce ubranka,
co całkowicie przeważyło w
postawieniu zarzutu zamordowania
własnego dziecka. Marianna, jak
katarynka, powtarzała swoją
sentencję –„ nie jest mi źle”- i
cierpliwie czekała zakończenia
sprawy.
W dniu rozprawy
pierwszy zabrał głos pan prokurator
i w długim przemówieniu wskazywał na
zwyrodnienie oskarżonej, na jej
zbrodniczy charakter i całkowite
zdziczenie obyczajów. Zażądał
najwyższej kary.
Adwokat, przyznany
oskarżonej z urzędu, początkowo
zamierzał coś powiedzieć, ale w
ferworze walki na słowa, wdał się w
kłótnię z prokuratorem i sędzia
prowadzący wyprosił mecenasa z sali,
tym samym pozbawiając Mariannę
obrony.
Gdy już wszystko było
udowodnione i do wysokiego sądu
należało wymierzenie kary, pozwolono
nieszczęsnej Mariannie na ostatnie
słowo.
Pankiewiczówna
początkowo stwierdziła, że ona nie
może być matką noworodka, bo dziecko
było rude, a ona jest brunetką i
nigdy nie wchodziła z rudymi w
romanse, bo od dziecka ma wstręt do
tego koloru. Następnie stwierdziła,
że zbyt często chodzi do kościoła,
by mogła targnąć się na życie
niewinnego dziecka. Pan sędzia
najwyraźniej gdzieś się spieszył, bo
co raz ponaglał Mariannę do
zakończenia wywodów.
W końcu, gdy już
wszyscy stracili cierpliwość,
Marianna Pankiewiczówna oświadczyła
coś, co zupełnie oczyściło ją z
zarzutów. Stwierdziła, że nie mogła
urodzić zabitego dziecka, bo jest w
szóstym miesiącu ciąży, a dziecko
urodziło się cztery miesiące temu.
Ogłupiały sędzia
nakazał przeprowadzenie obdukcji w
pokoju obok i po uwiarygodnieniu
słów Marianny przez sprowadzonego
lekarza, zwolnił kobietę do domu.
Jerzy Reuter
|