Nie jest
to wprawdzie pierwsza rzecz,
którą Pan reżyseruje, ale
chyba tak naprawdę pierwsza
w pełni „poważna sprawa.”
No tak, żarty
się skończyły (śmiech). Do
tej pory realizowałem
projekty poniekąd offowe,
przy których zawsze były
problemy z pieniędzmi,
miejscem i czasem na próby.
Praca w tutejszym teatrze to
dla mnie pierwsza okazja do
wpasowania się w zasady
funkcjonowania tak potężnej
instytucji. Wprawdzie jestem
do nich na co dzień
przyzwyczajony jako aktor
Teatru Narodowego w
Warszawie, jednak jako
reżyser pierwszy raz
uczestniczę w machinie
produkcyjnej tej miary. I to
jest duży komfort – to, że
na przykład dość wcześnie
oczekiwano od nas projektów
scenografii czy kostiumów,
pozwala nam teraz na
systematyczną, symultaniczną
pracę nad różnymi elementami
spektaklu. To dużo większy
komfort, niż kiedy wszystko
się robi na ostatnią chwilę,
bo wiecznie brakuje czasu i
pieniędzy.
Co
przyciągnęło Pana do Krakowa
i zadecydowało o tym, że
spektakl powstanie dla
Teatru im. Juliusza
Słowackiego?
Pochodzę z
Tarnowa, więc Kraków zawsze
był mi bliski, mam tutaj
część rodziny i wielu
znajomych. Zresztą przez
dłuższy czas myślałem, że to
tutaj będę studiował w
szkole teatralnej,
ostatecznie właściwie
przypadek zadecydował o tym,
że znalazłem się w
Warszawie. Po prostu
tamtejsze egzaminy odbywały
się wcześniej, więc jak już
dowiedziałem się, że mnie
przyjęli to postanowiłem nie
dokładać sobie więcej
stresów. (śmiech) Zawsze
lubiłem Kraków, uważam że to
miasto ma w sobie nutkę
magii, roztacza pewną aurę
tajemniczości, o które w
Warszawie zdecydowanie
trudniej. Tutaj każdy wie
gdzie pójść, żeby kogoś
spotkać, zawsze można „w
ciemno” wyjść na ulice i na
pewno zdarzy się coś
interesującego. Cieszę się,
że jestem w Krakowie, od
pierwszego momentu pracy nad
spektaklem czuję, że mam
tutaj swobodę oddychania i
mogę skupić się tylko i
wyłącznie na swojej robocie.
Jeśli chodzi o Teatr im.
Juliusza Słowackiego to tak
się szczęśliwie złożyło, że
na pierwszym roku Akademii
Teatralnej, której wciąż
jeszcze jestem studentem,
miałem zajęcia z Panem
Dyrektorem Krzysztofem
Orzechowskim. Już wtedy
zaczęliśmy rozmawiać o
ewentualnej realizacji na
scenie Teatru. Po dwóch
latach udało się wszystko
sprecyzować - tekst, obsadę,
termin, więc jestem bardzo
szczęśliwy.
Co
skłoniło Pana do tego, żeby
wyreżyserować akurat tę
sztukę?
Reżyserię
pojmuję jako sztukę
opowiadania historii, a „W
mrocznym mrocznym domu” jest
moim zdaniem po prostu
ciekawie wymyśloną,
trzymającą w napięciu
fabułą. Jako aktor stykam
się na co dzień z widzami i
mam osobiste wrażenie, że
ludzie tęsknią za
opowiadaniem historii. W tak
zwanym "współczesnym
teatrze" (choć to spore
uogólnienie) komunikatywność
z widzem przestała być
wyznacznikiem jakości.
Twórca może zrobić wszystko,
a widz wcale nie musi
rozumieć sztuki. Co więcej,
jeśli jej nie rozumie to
winę zrzuca się na odbiorcę
właśnie, a nie na twórcę,
który tak naprawdę okazał
się niekomunikatywny. Myślę,
że to wynika z pewnej pychy,
niektórzy artyści wychodzą z
niesłusznego założenia,
narcystycznego myślenia o
sobie. A przecież widzowie
tak naprawdę najczęściej
przychodzą do teatru po
prostu po to, żeby się
rozerwać czy wzruszyć.
A z
jakiego założenia Pan
wychodzi jako reżyser?
Takiego, że
teatr jest pewną umową z
widzem, który kupując bilet
chce uwierzyć w to, co
robimy na scenie, pomimo że
to w gruncie rzeczy
nieprawda. W tym według mnie
tkwi magia teatru, więc jako
reżyser będę się starał aby
„W mrocznym mrocznym domu”
wciągnęło widza w historię.
Aby z wypiekami na twarzy,
łzami w oczach lub też
uśmiechem na ustach śledził
poczynania bohaterów. Tekst
pozwala spojrzeć na różne
problemy (bardzo aktualne
dla naszej rzeczywistości) w
niestereotypowy sposób.
Dotychczasowe wystawienia
tego tytułu dowodzą, że
sztuka ta powoduje szeroki
rezonans wśród publiczności.
Sprawy w niej poruszane
bardzo oddziałują na ludzi i
nie pozostawiają ich
obojętnym - a to jest moim
zdaniem główne zadanie
sztuki, a w szczególności
teatru – aby nie pozostawić
widza obojętnym.
Jakich
aktorów wybrał Pan do obsady
spektaklu?
W rolę
głównego bohatera –
Terry'ego wcieli się
Grzegorz Mielczarek. Jego
brata, Drew, zagra Marcin
Sianko. Natomiast w roli
tajemniczej dziewczyny –
Jennifer, zobaczymy Karolinę
Kamińską, nowy "nabytek"
teatru. Obsada
skrystalizowała się po
rozmowach z Dyrekcją i
jestem bardzo zadowolony ze
składu aktorskiego, który
mam. Już po pierwszych
próbach widziałem jak
świetni są to aktorzy. "W
mrocznym mrocznym domu" to
współczesna sztuka
amerykańska, a jak wiemy
Amerykanie to naród, który
mówi za dużo i za szybko.
Ale LaBute oparł tę sztukę
nie tylko na wartkim
dialogu, ale i na niuansach
ukrytych pod nim. Dialog
jest tutaj tylko pretekstem,
słów jest celowo zbyt dużo,
a najważniejsze jest to, co
ukryte między nimi i do tego
właśnie próbujemy się z
aktorami "dokopać". Każdy z
bohaterów jest właściwie
równoprawnym partnerem w
opowiadaniu tej historii,
każda z ról jest tutaj
równorzędnym wyzwaniem –
przed każdym z aktorów stoi
bardzo trudne zadanie, z
którym zmaganie przynieść
może sporo frajdy - myślę
tak również jako aktor.
Myśli Pan
nad skierowaniem swoich
kroków na ścieżkę reżyserii,
czy będzie Pan próbował
pogodzić ją z aktorstwem?
Mój pomysł na
studiowanie reżyserii nie
wynika z tego, że się
obraziłem na aktorstwo i
powiedziałem, że już nie
będę więcej grał. Jeśli nikt
mnie do tego nie zmusi to
wolałbym nie wybierać między
jednym a drugim. Na razie
udaje się wszystko pogodzić.
Reżyserią zająłem się w
ramach - jak ja to mówię -
poszerzania pola walki. Od
dawna mnie to interesowało i
po paru latach w zawodzie
aktora stwierdziłem, że stać
mnie na wzięcie
odpowiedzialności za całość.
Poczułem, że chciałbym
opowiadać ludziom historie,
które mnie interesują, a nie
tylko być cząstką historii,
które opowiada ktoś inny.
Nie kusiło
Pana żeby przy okazji „W
mrocznym mrocznym domu”
powalczyć na dwa fronty i
obsadzić siebie samego w
jednej z ról?
(śmiech) To
już jest wyższa szkoła
jazdy, wyobrażam sobie, że
to musi być dopiero
skomplikowane! Przy moim
aktualnym grafiku nie sądzę,
żebym się na to szybko
odważył. Na razie wolę się
skupić na siedzeniu po
drugiej stronie rampy. Ale
nie mówię „nie” – może
kiedyś się na to zdecyduję,
na razie jednak nie czuję
się jeszcze na tyle pewny i
gotowy.
Nie możemy
Widzów Teatru zostawić bez
chociażby strzępka
informacji na temat tego o
czym opowiada sztuka...
Wszystko
zaczyna się od spotkania
dwóch braci, których
relacje, delikatnie mówiąc,
są dość napięte, a powody do
szorstkich odzywek i
zachowań wobec siebie tkwią
gdzieś w przeszłości obu
mężczyzn. Nie jest im łatwo
nawiązać dialog, ale są do
tego zmuszeni przez sytuację
i właściwie pierwszy raz w
życiu mają okazję całkiem
szczerze ze sobą
porozmawiać. Do tego zestawu
dochodzi jeszcze tajemnicza
dziewczyna, której rola w
tej układance będzie dla
widza zaskoczeniem. Więcej
nie chcę mówić, żeby nie
zdradzać fabuły i nie
odbierać widzom przyjemności
oglądania. Autor zrobił
wiele, żeby zaskoczyć
czytelnika w trakcie lektury
tekstu. Chcemy więc, żeby
także i widz poczuł w
trakcie spektaklu
satysfakcję z tego, że
mylimy tropy i burzymy jego
przyzwyczajenia, sprawiając,
że to, co jeszcze przed
chwilą uważał za pewnik,
okazało się nieprawdą. To
sztuka o tym, jak
dzieciństwo każdego z nas
wpływa na to jakimi jesteśmy
ludźmi w dorosłym życiu. O
tym, jak (czasem) dalecy są
nam ludzie, zdawać by się
mogło najbliżsi. Jak okazuje
się że jedyne co nas ze sobą
łączy to - jak mówi jeden z
bohaterów – to, że
„wyszliśmy z tego samego
brzucha”, podczas gdy
różnimy się od siebie tak
bardzo, że na ulicy nie
odezwalibyśmy się do siebie
słowem. W końcu jest to
także sztuka o najprostszej
potrzebie człowieka –
potrzebie miłości, którą
każdy z nas ma i która jest
zaspokajana w bardzo różny
sposób.
Rozmawiał
Damian Słowioczek .
(Źródło: Gazeta Krakowska)
Neil LaBute,
„W mrocznym mrocznym domu”.
Przekład: Grażyna Kania.
Scenografia i kostiumy:
Julia Skrzynecka. Reżyseria:
Marcin Hycnar. Obsada: Terry
– Grzegorz Mielaczarek, Drew
– Marcin Sianko, Jennifer –
Karolina Kamińska. Premiera
na Scenie Miniatura Teatru
im. Juliusza Słowackiego w
Krakowie 28 września 2013.
Kolejne spektakle: 29
września, 2 - 3 i 26 - 27
października oraz 15 – 17
listopada, zawsze o godz.
19:00. Bilety dostępne w
sprzedaży i rezerwacji w
Kasie Teatru im. Juliusza
Słowackiego w Krakowie (Plac
Św. Ducha 1), pod numerami
telefonów: 12 42 44 525, 12
42 44 526 oraz na
www.slowacki.krakow.pl. |