Minęło pół wieku,
jedno pokolenie, czas zbyt krótki,
by zatarły się obrazy okrutnych
morderstw i grabieży, które w ciągu
kilkunastu dni spustoszyły
Tarnowskie, Sanockie, Nowosądeckie i
część Jasielskiego.
„Znaczniejsze
pomiędzy miastami galicyjskimi co do
liczby mieszkańców, siedziba
biskupstwa i władz rządowych, stał
się głośnym w roku 1846, bo
przypadkowo dostał jako starostę, w
czasach kiedy obcokrajowcami
wszystkie prawie obsadzane były
urzędy, człowieka bez serca,
sumienia i poczucia ludzkiego,
Breinla von Wallerstern, który
przesadzając w gorliwości,
wyobrażając sobie, że rządowi wielką
odda usługę, posługiwał się
niedojrzałem politycznie i za mało
umoralnionem chłopstwem, przeciw
ruchowi, o którym bardzo dobrze rząd
we Lwowie jak i pan starosta
tarnowski byli poinformowani”–pisał
ksiądz Stefan Dembiński o Tarnowie
roku1846. W tym czasie Tarnów, jedno
z większych miast Galicji wchodzącej
w skład zaboru austriackiego,
mieścił siedzibę starostwa, którego
urzędnicy odegrali niechlubną rolę w
podburzeniu chłopów okolicznych wsi
i de facto wzniecając to, co później
nazwano „galicyjską rzezią”,
skierowaną przeciwko, mówiąc
ogólnie, posiadaczom ziemskim.
Dopuścili się zresztą znacznie
gorszych czynów...
Dlaczego austriackim
urzędnikom zależało na wywołaniu
rozruchów pośród mieszkańców
galicyjskich wsi? Począwszy od
schyłku roku 1845, w kręgach
galicyjskich działaczy
niepodległościowych kiełkowała myśl
o wznieceniu kolejnego,
antyaustriackiego powstania. Z
końcem lutego 1846 roku w Krakowie
powołano nawet Rząd Narodowy
Rzeczypospolitej Polskiej. Ideolodzy
ruchu planowali poprzeć swoje plany
siłą chłopów–ich udział miałby
wymiar powszechny i oznaczałby
zaangażowanie wszystkich warstw
narodu w walce o wolność. Pomoc
chłopów nie miała- by zresztą być
zupełnie bezinteresowna. Rząd
Narodowy RP obiecywał bowiem
uwłaszczenie, podział ziemi oraz
utworzenie warsztatów narodowych.
O nastrojach
przedpowstańczych pisał Antoni
Tessarczyk: „Już na samym początku
1846 r. tak opowiada P. Lesiecki,
brzemienne chmury politycznej burzy
zbierały się w obwodzie tarnowskim,
szczególniej od północnej strony.
Mówiono nawet o komunistycznych
dążnościach, mających na celu całą
masę polskiej ludności rozjątrzyć, a
pogłoski niespokoiły umysły. Nikt
nie wiedział co rzeczywiście się
dzieje, wszyscy oczekiwali
powstania, a każdy do jego tajemnic
był przypuszczony, wyjąwszy osoby
nie myślące o niczem więcej jak o
gospodarstwie lub rozrywkach
polowania.”
Wszelkie plany
spaliły jednak na panewce. Ziemianin
Henryk Poniński, wtajemniczony w
prace przygotowawcze powstania,
sporządził 40-stronicowy donos, w
którym zawarł nazwiska wszystkich
przywódców, w tym członków Rządu
Narodowego, których ujęła pruska
policja. Podobne sytuacje miały
miejsce w Galicji. Na domiar złego,
prawie nikt z organizatorów
powstania nie podjął na szeroką
skalę akcji informującej chłopów o
planach rezurekcji, o potrzebie w
niej ich udziału, o obietnicy
uwłaszczenia i zniesienia
pańszczyźnianych obciążeń. Sytuację
postanowiły sprytnie wykorzystać
austriackie władze. Podawane
informacje padały na podatny grunt
nie- zadowolenia chłopów związanego
z obciążeniami na rzecz „panów”.
Wieści donosiły, że owi „panowie”
szykują się zbrojnie, aby „wybić”
chłopów! Że wyzysk i krzywdę trzeba
wreszcie skończyć. Zdawać by się
mogło, że nikt nie uwierzy w chęć
„wybijania” chłopów, bo – mówiąc
brutalnie – kto by wówczas tę
pańszczyznę odrabiał?
Fakty pozostają
jednak faktami – niespodziewanie
sprawnie i szybko zorganizowały się
we wsiach galicyjskich grupy chłopów
gotowych do działania. Pojawili się
samozwańczy przywódcy (takim był
Jakub Szela),którzy poprowadzili
wzburzone tłumy: „Czerniawa należąca
do rabacji szła od wsi do wsi i
wszędzie zabierała chłopów ze sobą i
w ten sposób tworzyła się coraz
większa banda, a jakby nie chciał
kto z nimi iść, to bili i zabijali.
Ale w każdej wsi było dosyć takich,
co chętnie do nich przystawali:
jedni dla rabunku, inni chowali
różne zemsty za pańszczyznę, a z
resztą zrobiła swoje wódka.”
Powstanie, które
przeszło do historii pod nazwą
krakowskiego, wybuchło pomimo
marnego przygotowania, aresztowań i
braku poparcia chłopów. Kiedy 21
lutego 1846 roku na ulicach Krakowa
padły pierwsze strzały,
kilkadziesiąt kilometrów na wschód,
od kilkunastu godzin trwało piekło.
Powstańcy nie mieli początkowo
świadomości, co dzieje się w
tarnowskim i okolicach. A chyba
nikt, łącznie z inspiratorami
wydarzeń, austriackimi urzędnikami,
nie podejrzewał, że sprawy zajdą tak
daleko, że jedynym adekwatnym
określeniem na to, co działo się od
18 lutego 1846 roku w Galicji,
będzie rzeź.
Jako jedno z
pierwszych na ziemi tarnowskiej
zostało zaatakowane domostwo państwa
Wolskich. „Zdarto z niej suknię i
obnażoną, powrozami pokrępowaną,
rzucono na ziemię. W tym stanie
zostawała znaczny przeciąg czasu,
wystawiana na najohydniejsze
naigrywania, śmiechy i szyderstwa.
Poczem kłuli jej ciało widłami i
osękami, póki wśród takich męczarni
życia nie zakończyła”– opisuje A.
Tessarczyk los pani Wolskiej, po
czym dodaje, co spotkało jej męża:
„Było to pod lasem na przeciw kuźni
kowala, między Tarnowem i Pilznem,
gdzie bity pięściami, tłuczony
cepami, kłuty widłami, splwany,
spoliczkowany wśród okropnych
męczarni życie zakończył.”
W ciągu kilku dni
uzbrojone w gospodarskie narzędzia
bandy zniszczyły i ograbiły ponad
pół tysiąca dworów. Nie szczędzono
ich mieszkańców. W samym cyrkule
tarnowskim unicestwione zostało 90
proc. domostw ziemiańskich.
Wróćmy na koniec do
tarnowskiego starosty, Breinla von
Wallerstern. Pośród podburzonych
chłopów rozniosła się wieść, że
starosta płaci 5 złotych reńskich za
pojmanego szlachcica, a 10 złotych –
za zabitego. „W jeden dzień
zwieziono przed tarnowski urząd 146
trupów, zmasakrowanych tak
straszliwie, że zidentyfikowano
tylko 30 ciał. Starosta zaprzeczał
później, jakoby płacił za
morderstwa, choć przyznał, że rozdał
chłopom 4000 zł „w nagrodę za
wierność cesarzowi”.
Kiedy powstanie
krakowskie upadło, „wierni
cesarzowi” chłopi zostali
spacyfikowani przez siły
austriackie. Pańszczyzna wróciła.
Zniesiono ją dwa lata później – po
„Wiośnie Ludów”.
Agata Żak
(Gazeta Krakowska)
|