Rzeź galicyjska 1846 roku

Ofiary mordów zwożono do Tarnowa, gdzie starosta wypłacał pieniądze za zabitych – 10 złotych za głowę szlachcica.

Trwa wesele. Pośród zabawy, śmiechów i rozmów, gdzieś na boku Pan Młody zwraca się do Gospodarza: „Myśmy wszystko zapomnieli; mego dziadka piłą rżnęli… Myśmy wszystko zapomnieli.” Gospodarz, wydobywając zatarte przeszłe obrazy, odpowiada półszeptem: „Mego ojca gdzieś zadźgali, gdzieś zatłukli, spopychali, kijakami, motykami; krwawiącego przez lód gnali… Myśmy wszystko zapomnieli.” Wesele to odbyło się rzeczywiście, ale czy Gospodarz z Panem Młodym wracali wspomnieniami do straszliwych wydarzeń z 1846 roku? Stanisław Wyspiański, pisząc „Wesele” ponad pół wieku po wydarzeniach rabacji chłopskiej, jedną z postaci swego dramatu uczynił Jakuba Szelę – pamięć o rzezi galicyjskiej była wciąż żywa, tak dla autora, jak i jego bohaterów. 18 lutego minęła 167 rocznica tamtej ludowej hekatomby…

 

Minęło pół wieku, jedno pokolenie, czas zbyt krótki, by zatarły się obrazy okrutnych morderstw i grabieży, które w ciągu kilkunastu dni spustoszyły Tarnowskie, Sanockie, Nowosądeckie i część Jasielskiego.

 „Znaczniejsze pomiędzy miastami galicyjskimi co do liczby mieszkańców, siedziba biskupstwa i władz rządowych, stał się głośnym w roku 1846, bo przypadkowo dostał jako starostę, w czasach kiedy obcokrajowcami wszystkie prawie obsadzane były urzędy, człowieka bez serca, sumienia i poczucia ludzkiego, Breinla von Wallerstern, który przesadzając w gorliwości, wyobrażając sobie, że rządowi wielką odda usługę, posługiwał się niedojrzałem politycznie i za mało umoralnionem chłopstwem, przeciw ruchowi, o którym bardzo dobrze rząd we Lwowie jak i pan starosta tarnowski byli poinformowani”–pisał ksiądz Stefan Dembiński o Tarnowie roku1846. W tym czasie Tarnów, jedno z większych miast Galicji wchodzącej w skład zaboru austriackiego, mieścił siedzibę starostwa, którego urzędnicy odegrali niechlubną rolę w podburzeniu chłopów okolicznych wsi i de facto wzniecając to, co później nazwano „galicyjską rzezią”, skierowaną przeciwko, mówiąc ogólnie, posiadaczom ziemskim. Dopuścili się zresztą znacznie gorszych czynów...

 Dlaczego austriackim urzędnikom zależało na wywołaniu rozruchów pośród mieszkańców galicyjskich wsi? Począwszy od schyłku roku 1845, w kręgach galicyjskich działaczy niepodległościowych kiełkowała myśl o wznieceniu kolejnego, antyaustriackiego powstania. Z końcem lutego 1846 roku w Krakowie powołano nawet Rząd Narodowy Rzeczypospolitej Polskiej. Ideolodzy ruchu planowali poprzeć swoje plany siłą chłopów–ich udział miałby wymiar powszechny i oznaczałby zaangażowanie wszystkich warstw narodu w walce o wolność. Pomoc chłopów nie miała- by zresztą być zupełnie bezinteresowna. Rząd Narodowy RP obiecywał bowiem uwłaszczenie, podział ziemi oraz utworzenie warsztatów narodowych.

O nastrojach przedpowstańczych pisał Antoni Tessarczyk: „Już na samym początku 1846 r. tak opowiada P. Lesiecki, brzemienne chmury politycznej burzy zbierały się w obwodzie tarnowskim, szczególniej od północnej strony. Mówiono nawet o komunistycznych  dążnościach, mających na celu całą masę polskiej ludności rozjątrzyć, a pogłoski niespokoiły umysły. Nikt nie wiedział co rzeczywiście się dzieje, wszyscy oczekiwali powstania, a każdy do jego tajemnic był przypuszczony, wyjąwszy osoby nie myślące o niczem  więcej jak o gospodarstwie lub  rozrywkach polowania.”

 Wszelkie plany spaliły jednak na panewce. Ziemianin Henryk Poniński, wtajemniczony w prace przygotowawcze powstania, sporządził 40-stronicowy donos, w którym zawarł nazwiska wszystkich przywódców, w tym członków Rządu Narodowego, których ujęła pruska policja. Podobne sytuacje miały miejsce w Galicji. Na domiar złego, prawie nikt z organizatorów powstania nie podjął na szeroką skalę akcji informującej chłopów o planach rezurekcji, o potrzebie w niej ich udziału, o obietnicy uwłaszczenia i zniesienia pańszczyźnianych obciążeń. Sytuację postanowiły sprytnie wykorzystać austriackie władze. Podawane informacje padały na podatny grunt nie- zadowolenia chłopów związanego z obciążeniami na rzecz „panów”. Wieści donosiły, że owi „panowie” szykują się zbrojnie, aby „wybić” chłopów! Że wyzysk i krzywdę trzeba wreszcie skończyć. Zdawać by się mogło, że nikt nie uwierzy w chęć „wybijania” chłopów, bo – mówiąc brutalnie – kto by wówczas tę pańszczyznę odrabiał?

Fakty pozostają jednak faktami – niespodziewanie sprawnie i szybko zorganizowały się we wsiach galicyjskich grupy chłopów gotowych do działania. Pojawili się samozwańczy przywódcy (takim był Jakub Szela),którzy poprowadzili wzburzone tłumy: „Czerniawa należąca do rabacji szła od wsi do wsi i wszędzie zabierała chłopów ze sobą i w ten sposób tworzyła się coraz większa banda, a jakby nie chciał kto z nimi iść, to bili i zabijali. Ale w każdej wsi było dosyć takich, co chętnie do nich przystawali: jedni dla rabunku, inni chowali różne zemsty za pańszczyznę, a z resztą zrobiła swoje wódka.”

Powstanie, które przeszło do historii pod nazwą krakowskiego, wybuchło pomimo marnego przygotowania, aresztowań i braku poparcia chłopów. Kiedy 21 lutego 1846 roku na ulicach Krakowa padły pierwsze strzały, kilkadziesiąt kilometrów na wschód, od kilkunastu godzin trwało piekło. Powstańcy nie mieli początkowo świadomości, co dzieje się w tarnowskim i okolicach. A chyba nikt, łącznie z inspiratorami wydarzeń, austriackimi urzędnikami, nie podejrzewał, że sprawy zajdą tak daleko, że jedynym adekwatnym określeniem na to, co działo się od 18 lutego 1846 roku w Galicji, będzie rzeź.

Jako jedno z pierwszych na ziemi tarnowskiej zostało zaatakowane domostwo państwa Wolskich. „Zdarto z niej suknię i obnażoną, powrozami pokrępowaną, rzucono na ziemię. W tym stanie zostawała znaczny przeciąg czasu, wystawiana na najohydniejsze naigrywania, śmiechy i szyderstwa. Poczem kłuli jej ciało widłami i osękami, póki wśród takich męczarni życia nie zakończyła”– opisuje A. Tessarczyk los pani Wolskiej, po czym dodaje, co spotkało jej męża: „Było to pod lasem na przeciw kuźni kowala, między Tarnowem i Pilznem, gdzie bity pięściami, tłuczony cepami, kłuty widłami, splwany, spoliczkowany wśród okropnych męczarni życie zakończył.”

W ciągu kilku dni uzbrojone w gospodarskie narzędzia bandy zniszczyły i ograbiły ponad pół tysiąca dworów. Nie szczędzono ich mieszkańców. W samym cyrkule tarnowskim unicestwione zostało 90 proc. domostw ziemiańskich.

Wróćmy na koniec do tarnowskiego starosty, Breinla von Wallerstern. Pośród podburzonych chłopów rozniosła się wieść, że starosta płaci 5 złotych reńskich za pojmanego szlachcica, a 10 złotych – za zabitego. „W jeden dzień zwieziono przed tarnowski urząd 146 trupów, zmasakrowanych tak straszliwie, że zidentyfikowano tylko 30 ciał. Starosta zaprzeczał później, jakoby płacił za morderstwa, choć przyznał, że rozdał chłopom 4000 zł „w nagrodę za wierność cesarzowi”.

Kiedy powstanie krakowskie upadło, „wierni cesarzowi” chłopi zostali spacyfikowani przez siły austriackie. Pańszczyzna wróciła. Zniesiono ją dwa lata później – po „Wiośnie Ludów”.

Agata Żak  (Gazeta Krakowska)

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny