Kurier NieKulturalny

 Świat wg. Poświatowskiego

Słońce zachodzi nad Kabotynowem – odc. 1

“Działo się Roku Pańskiego 2013, w miesiącu kwietnie deszczem umajonym, w mieście Kabotynowie. A (p)rezydentem owego grodu podówczas był Żbik Śmigły, gwarant interesów “waszych i naszych”, otoczony licznym dworem, którego trzon stanowiła, rosnąca w drugiej kadencji coraz bardziej w siłę, świta klakierów i kolegów od paletki; otoczenie to dawało (p)rezydentowi samopoczucie i poczucie, dobre i bezpieczeństwa, oddalając przy tem przykre obawy, że kabotynowianie mogliby się wreszcie zbiesić i wzorem innych miast, Śmigłemu podziękować za cały ten “festiwal inwestycji”, w drodze referendum haniebnie pozbawiając go (p)rezydenckiego stolca. I to nawet jeśli dzięki temu, tym razem Kabotynów nie byłby znów “Pierwszym Niepodległym”...” Zapraszamy do przeczytania pierwszej części pisanej na bieżąco mini-powieści Mirosława Poświatowskiego, penetrującego nie-kulturalne zakamarki Kabotynowa, z jego za-radnymi, nie-rządcami i innymi barwnymi postaciami tego “światka”, w którym zbieżność osób i wydarzeń z osobami i wydarzeniami prawdziwymi, jest jak najbardziej nieprzypadkowa i zamierzona. W pierwszych odcinkach przeczytamy m.in. o wydarzeniach towarzyszących ostatniej sesji zdRady Miejskiej Kabotynowa... Ps. Redakcja tkk nie bierze nijakiej odpowiedzialności za treści prezentowane w tekstach red. Poświatowskiego, będących rodzajem literackiego Hayde Parku  co nie oznacza, iż się z nimi nie utożsamia, przynajmniej częściowo…

 

Oczywiście, dwór Żbika, szczelnie otaczający go przy każdej okazji, dosłownie i w przenośni, na podobieństwo kordonu ochroniarzy otaczającego co bardziej “umiłowanych przywódców”, albo – jak kto woli – kordonu sanitarnego otaczającego osobników mogących stanowić potencjalne zagrożenie – otóż ów kordon siłą rzeczy jednocześnie ograniczał (P)rezydentowi horyzont i kontakt z rzeczywistością; a był ów kontakt, jak przystało na XXI wiek – coraz bardziej wirtualny, a coraz mniej realny, przeto Śmigłemu nie pozostawało już nic innego, jak od wielkiego dzwonu “Putinując” na czacie z podstawionymi poddanymi, lewitować w samozachwycie, mężnie wpadając w pułapki wynikające z faktu bycia zakładnikiem partyjnego koalicjanta, którego wyczyny nieustannie trzeba żyrować, w nadziei na przyszłą lukratywną “dożywotkę” oraz mężnie omijając pułapki wynikające ze zdradzieckiego, a i tak coraz bardziej ograniczanego kontaktu z pospólstwem, radnymi i dziennikarzami, gotowymi bezczelnie zadać jakieś pytanie, zamiast karnego przeklejenia propagandy, nadesłanej przez magistracki Wydział Kontroli Prasy.

Dzień był jak co dzień – na kabotynowskim rynku, niebu i coraz bardziej nielicznym przechodniom, którzy bohatersko jeszcze stąd nie wyemigrowali, mimo nie znalezienia posady w jedynym poważnym zakładzie pracy, a więc w magistracie – niebu i wszystkim tym ludziom urągały i złorzeczyły na rynku popękane, ruchome płyty, podstępnie podcinające nogi, a pamiętające samego jeszcze marszała Ciemielę, co to (p)rezydentem będąc, tak je spartaczył, że teraz jak wieść niesie, przez jakichś pismaków na ten temat przyciśnięty, fukał, że rynek to nie miejsce na żadne festyny i koncerty, podczas których głośniki, klaskanie i tupot stóp kabotynowskich miłośników muzyki, naruszają delikatną strukturę położonych płytek, przekształcając je systematycznie w przestrzeń do uprawiania sportów ekstremalnych. I słusznie Ciemiela tym pismakom powiedział – jeszcze by tego brakowało, by pospólstwo płytę rynku masowo deptało! Przykład innych miast pokazuje, że na rynkach żadnych imprez się nie robi, poza wyborczymi; a najlepiej to by było cały kabotynowski rynek przemianować na wszelki wypadek na skansen, którego żywą ozdobą byłyby: pozornie były dyrektor Mauzoleum Odkrywkowego Tate Barozs, specjalnie zrekonstruowane na te potrzeby antysemickie napisy – oraz szereg barierek okalających popękane płyty, opatrzonych napisem: “nie deptać trawników!”.

A że niedaleko pada przegniła gruszka od schnącej jabłoni, ku podtrzymaniu, a nawet twórczemu rozwinięciu tradycji partactwa, niebu i przechodniom urągała również ulica, co do której kabotynowianie spierali się, czy winna nosić imię byłego szefa byłego Kabotynowskiego Nierządu Dróg Miejskich, zlikwidowanego dla zamaskowania tego nierządu, czy też winna upamiętniać swym imieniem samego Żbika Śmigłego – a to ku przestrodze potomnych. Ulica ta, po niekończącej się “Barei” modernizacyjnej, właśnie miała być poprawiana po raz piąty, zwiastując kolejną falę bankructw właścicieli okolicznych biznesów i biznesików. Z każdym dniem rosły więc szanse na to, że Śmigły dzięki niej zapisze się w historii, na kartach Księgi Rekordów Biznesa – gdzie ulica owa byłaby zapisana jako najdłużej modernizowana ulica świata... Tymczasem nieprawidłowości w tej “inwestycji” nie dopatrzyła się pono nawet tutejsza Prr-rokuratura, orzekając, że wykonawca jest bez winy, albowiem Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia przygotowana przez urzędników, zawierała wprawdzie kolor płytki, ale nie wspominała o płytki tej parametrach technicznych. Orzeczenie owo (o ile jest prawdziwe i pismaki czegoś znowu nie “przekręciły”) pozwalało domniemywać, że gdy kabotynowscy nierządnicy ogłaszają przetarg na zakup samochodu, łacniej określą jego kolor, niż to, do czego ma służyć.

“Jak tam było, tak tam było, ale nigdy to jakoś nie było, żeby jakoś nie było” - tak czy “jakoś tak” o podobnych sprawkach zwykł mówić Dobry Wojak Szwejk, poddany Austro-Węgier, choć zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Kabotynowa, o takich samych sprawkach można było mówić “bardak”, a i to przez grzeczność i z obawy o własne bezpieczeństwo: zatem, skoro wykonawca był bezwinny – to i tym bardziej bezwinny musi być urzędnik – bo jakże by to wyglądało, gdyby oskarżyć urzędnika, a już zwłaszcza takiego bogatego nie tylko doświadczeniem, ale przede wszystkim bogatego bogatą wiedzą! Tak więc Prrrrokuratura postępowanie umorzyła, winnych nie znalazłszy, narażając gawiedź na potężny dysonans poznawczy i pozwalając pospólstwu snuć kolejne “spiskowe teorie dziejów”, z kategorii tych spiskowych teorii, które niekiedy z czasem lubią przeradzać się w “spiskową praktykę”; poza tym kabotynowianie musieli szykować się na piąty remont świeżo wyremontowanej, głównej arterii miasta. Musieli się też przy tym wreszcie przyzwyczaić do faktu, że każdą inwestycję kabotynowskiego magistratu należy traktować w kategoriach zwykłego zjawiska przyrodniczego, takiego jak powódź czy gradobicie – słowem: jako dopust Boży. Zadanie to było o tyle łatwiejsze, że w sąsiednich uliczkach także co i rusz rwano dopiero co położoną kostkę lub asfalt, było więc pod dostatkiem miejsc i czasu, żeby do tego “bardaku” przywyknąć.

Nie inaczej było zresztą z niesławnym przejściem podziemnym i wieloma innymi inwestycjami, a zwłaszcza z kabotynowskim teatrem, słynnym na świat cały samym tylko przejściem dla publiczności, usytuowanym w miejscu, w którym we wszystkich teatrach świata publiczność siedzi, a nie “chodzi”, bo z środka przecie najlepiej widać. Gdyby tę logikę odrobinę tylko rozwinąć i gdyby wówczas, pod okiem kabotynowskiego (p)rezydenta w podobny sposób budowano takie, dajmy na to, zakłady karne, których w Kabotynowie dostatek – rychło mogłoby się okazać, że to wszyscy mieszkańcy Kabotynowa stali się uwięzionymi przestępcami, a przepastny mur z drutem kolczastym ma za zadanie chronić przed tą tłuszczą pozostających w środku ludzi “normalnych” i “cywilizowanych”. Ale to może później, gdy sytuacja dojrzeje do tego, by (p)rezydent Kabotynowa, wzorem włodarzy całego państwa, swój własny, magistracki teatr przy ul. Mickiewiczcza otoczył zasiekami, by ostatecznie uwięziwszy w ten sposób sam siebie, zagwarantować sobie niczym nie zmącony błogostan.

Póki co zatem, jeżeli chodzi o “właściwy” teoretycznie teatr i jego widownię, to pozostałe “wyróżniki” zmodernizowanego gmaszyska, choć znane wąskiemu gronu wtajemniczonych, czekały dopiero na oficjalne odkrycie, na podobieństwo dokumentacji technicznej tej “modernizacji”, ku przerażeniu magistrackich nierządników, zabranej dwa lata temu przez radnego Niepojadło. O dokumentację tę przez cały ten czas na wszelki wypadek nikt się nie dopytywał. Dokumentacja owa oczekiwała “lepszych czasów”, które niezawodnie można rozpoznać zawsze po tym, że “wiatr historii” zmienia kierunek oraz po tym, że różni ludzie na wyścigi wówczas wyciągają z szaf i szuflad różne kwity, by dowodnie wykazać, że oni czuwali, oni o wszystkim wiedzieli, ale się nie odzywali w oczekiwaniu właśnie na ów “wiatr historii”. I o ile Niepojadło, z racji emerytury – podążał sobie tam, gdzie sam chce, o tyle owi “różni ludzie” zbierali “różne kwity” po to, by wyciągnąwszy je gdy “zmieni się wiatr historii” - jednym susem wskoczyć, niby Wał-ęsa motorówką przez płot – do panteonu bohaterów...

Tak tedy Kabotynów rósł w siłę, mierzoną kolejnymi powstającymi obiektami wielkopowierzchniowymi. O ile bowiem siła krajów rozwijających się i rozwiniętych mierzona jest chociażby najnowszymi technologiami, o tyle siłę i potencjał krajów, a więc i miast zwijających się, mierzyć można liczbą powstających hipermarketów, które po paru latach zmieniają nazwę, by móc cały zysk wyprowadzić za granicę. Takie hipermarkety, zamiast rzeczywistych centrów produkcyjnych czy usługodawczych, były cechą charakterystyczną państw i miast postkolonialnych, właściwą dla ludów podbitych.

Drugą cechą charakterystyczną dla takich obszarów podbitych, było organizowanie wszelakich “forów”, najchętniej “gospodarczych”, czy “przedsiębiorstw”, których głównymi uczestnikami byli “samorządowcy”, radni i urzędnicy, a które to gospodarcze “fora” symulować miały rzeczywisty gospodarczy rozwój, w sytuacji, gdy rozwój ten zmienił się w niedorozwój.

A skoro już o ludach podbitych i podbojach mowa; mądrość etapu, owego roku 2013 polegała i na tym, że nie trzeba już było zwieszać z balkonów ani żadnych flag z wroną, ni flag z sierpem i młotem - w sytuacji, w której nawet na kabotynowskich gAzotach zaczynali gnieździć się “strategiczni partnerzy” i “przyjaciele” ze Wschodu. Tymczasem, podczas gdy kabotynowianie czekali na wyprowadzenie, likwidację, czy upadłość kolejnych spółek, gAzoty – podobnie jak większość spółek skarbu państwa, spółek komunalnych, a nawet ministerstw – czekały na kolejnego prezesa, czyli kolejnego polonistę, pedagoga, psychiatrę etc. itp., których to fachowców jedynymi zaletami była umiejętność odpowiedniego ustawienia się w odpowiednim miejscu i czasie i zajęcia odpowiedniej pozycji – a która to zdolność dawno już, pod rządami Pogardy Obywatelskiej, zastąpiła jakiekolwiek kompetencje.

Tak więc póki co, żadnych obcych flag w Kabotynowie nie wieszano, tym bardziej że na wszystkich urzędach wisiała już niebieskogwiaździsta flaga okupanta, reprezentująca twór, który oficjalnie nawet w Traktacie Lesbońskim flagi nie posiadał, a któremu dobrowolnie poddał się lud cały; jedna tylko Pogarda Obywatelska na plakatach wzywała, by wraz z nią świętować sztucznie stworzone “święto flagi”, mające jednoczyć tych, którzy nazbyt się wstydzą oficjalnie świętować komunistyczne święto 1 Maja, a przed świętowaniem 3 Maja mają zbyt duże obawy, bo to zapachniałoby niebezpiecznymi, niepodległościowymi ciągotami, czyli nacjonalizmem, faszyzmem i ksenofobią, wzbudzając dodatkowo ciąg skojarzeń z Targowicą, zdradami i linczami. Ów wstyd i owe obawy łączyły się w jedno pod uśmiechniętym logo Pogardy Obywatelskiej, stąd też potrzeba “wspólnego” świętowania zbliżającego się święta flagi 2 Maja, była tym bardziej paląca i uzasadniona, bo przecie wobec tylu porażek i skandali inwestycyjnych, politycznych, gospodarczych i kryminalnych – coś świętować było trzeba, gromko manifestując niezaprzeczalny sukces, w nadziei, iż powstały hałas, jak orkiestra na Titanicu, zagłuszy łoskot tonącego okrętu.

Tak tedy, w roku owym, tak do poprzednich podobnym, w Kabotynowie tętniło życie pulsem przedśmiertnym, a ludek tubylców dwoił sie i troił wokół zajęć przypominających coraz bardziej zasypywanie wykopanych przez siebie (lub częściej przez rządzących) – dziur. Z kolei kabotynowski nierząd zajmował się tym, na czym znał się najlepiej – czyli pi-arem.

Poza tym część kabotynowian, zwłaszcza ta skarana członkostwem w jednej takiej spółdzielni, po drugiej w tym roku podwyżce opłat, zamarła w oczekiwaniu na podwyżkę trzecią – tym razem związaną z “ustawą śmieciową” - będącą wypadkową efektów niekompetencji rządu, parlamentu, ideologicznych szaleństw łunijnych decydentów i krótkowzroczności tych, którzy uległszy namowom rodzimych stręczycieli, zagłosowali za akcesem do Eurokołchozu, w owej chwili utraty rozsądku i zdolności logicznego myślenia wobec mannoniebnych iluzji zapominając, że nigdzie na świecie nie ma nic za darmo, a wręcz przeciwnie.

A może oni po prostu nie umieli już żyć bez jakiegoś Kraju Rad?

Zatem ów Rok Pański 2003 trwał w najlepsze, zaś dnia tego pamiętnego deszcz popadywał, a słońce nie świeciło, bo się czegoś wstydziło. Albowiem jeden z kolejnych nadchodzących dni miał być dniem niezwykłym, ponieważ obradować miała zdRada Miejska Kabotynowa, od długiego już czasu medialnie nie filmowana, a to w trosce o przestrzeganiu paragrafu, zakazującego siania zgorszenia publicznego, do którego w takiej sytuacji niechybnie by doszło – przez co na wszelki wypadek kabotynowianom ograniczono nawet osobisty dostęp do sali obrad, z czego pożytek był podwójny: oto bowiem istnienie broniącej dostępu do sali obrad Straży Miejskiej – znalazło wreszcie swoje uzasadnienie.

O tem jednak, co w owej sali lustrami wypełnionej się podówczas wydarzyło, opowiem w kolejnym odcinku...

Mirosław Poświatowski

UWAGA: Treści prezentowane w niniejszym cyklu zastrzeżone są licencją poeticą (r); nie roszczą sobie pretensji do bycia prawdziwymi i mogą okazywać się czczymi spekulacjami – stąd każdy zapoznaje się z nimi na własne ryzyko. Jednakże wszelka zbieżność opisanych tu wydarzeń oraz osób z wydarzeniami oraz osobami prawdziwymi, jest jak najbardziej nieprzypadkowa i zamierzona.

Jeżeli czytasz niniejszy tekst, to znaczy że cenzura go jeszcze nie zdjęła – skopiuj go więc, a link prześlij znajomym.

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny