George
Ciemniowski,
Prze-zwodniczący Rady
Miejskiej w Kabotynowie,
palił papierocha w
oficjalnym, nielegalnym
palenisku położonym na
zapleczu Sali Lusterkowej.
Było to typowe, oficjalne
nielegalne palenisko, czyli
palarnia publiczna, jakich
pełno po rozmaitych
urzędach. Nieprzestrzeganie
przepisów, których nie
sposób przestrzegać – także
przez tych, którzy tych
przepisów mają pilnować,
stało się w ostatnim czasie
nie tylko wyborem życiowym,
ale wręcz zdroworozsądkową
koniecznością milionów
obywateli – szczególnie
odkąd po przystąpieniu do
Eurokołchozu liczba
absurdalnych, często
sprzecznych ze sobą
regulacji lawinowo rosła,
dodatkowo psuta przez
rodzimych ustawodawców.
Podobną koniecznością
stawało się unikanie
płacenia podatków i
kupowanie towarów z
przemytu, na co wskazywał z
kolei spadek wpływów
podatkowych państwa wszędzie
tam, gdzie podatki i akcyzy
rosły ponad zdroworozsądkową
miarę. Ot, normalny,
społeczny odruch oparty na
instynkcie samozachowawczym;
nie dziwota więc że rosnąca
“szara strefa” (od
Kowalskiego – po np.
pobudzaną w ten sposób do
rozwoju paliwową mafię)
stała się gwarantem
przetrwania tysięcy polskich
rodzin i jeżeli cokolwiek
się jeszcze jakoś w
Lechistanie kręciło – to
tylko dzięki niej. Ucieczka
w szarą strefę stała się
czymś na podobieństwo
ratującego życie oddechu,
złapanego przez tonącego,
któremu udało się zerwać
kajdany wiążące go do
“betonowych butów” i
wypłynąć na powierzchnię;
ucieczka w szarą strefę
stała się niby ucieczka z
Alcatras niewinnie
osadzonego skazańca – tyle
tylko, że tych skazańców
było bez liku, a z dróg
ucieczki pod tym więzieniem
zrobiło się, grożące mu
zawaleniem, poważne
kretowisko. Ci zaś, którzy z
tej ucieczki uczynili innym
konieczność i uprzykrzali
ludziom życie - zachowywali
się tak, jakby nie zdawali
sobie sprawy z faktu, iż
właśnie piłują gałąź, na
której sami siedzą, że
podpalają lont pod beczką
prochu, znajdującą się pod
ich siedzeniem; że
przekreślają przyszłość
kolejnych pokoleń, milionów
ludzi – także tych, którzy
jeszcze się nie narodzili...
Nie dziwota
więc, że wobec takich oparów
absurdu, nawet pomysły
MinFinu, by do Produktu
Krajowego Brutto doliczać
“szarą strefę”, której
wielkość obliczałby Główny
Urząd Statystyczny podczas
zwyczajowej ceremonii
rzucania fałszywymi kośćmi,
a to celem sztucznego
zmniejszenia długu
publicznego, w ramach
kreatywnej księgowości –
tego rodzaju koncepcje
przestawały już powoli
dziwić kogokolwiek. Jedyna
różnica między ministrem
finansów a szarym obywatelem
polegała tu więc na tym, że
za takie coś szary Kowalski
poszedły siedzieć – a
minister nie. Szara strefa,
unikanie podatków, kreatywna
księgowość i omijanie
przepisów – to wszystko było
w tej sytuacji wręcz
koniecznością i obowiązkiem
każdego zdrowo myślącego
obywatela, na własne
życzenie tresowanego na
wytrzymałość przez Pogardę
Obywatelską. Przykład szedł
w końcu z góry. Tym, że w
ten sposób kompletnie
zniszczono propaństwowe
myślenie, postawy i
zachowania, poprzez
stworzenie sytuacji, w
której “państwo” traktowane
jest jako okupant, publiczna
własność – jako obiekt do
wydojenia, a cwaniactwo
staje się cnotą, co w
dalszej perspektywie musi
doprowadzić do państwa tego
upadku – tym wszystkim nie
martwił się nikt, a już na
pewno myśl o tym nie
zaprzątała głowy ćmiącego
właśnie papierosy Georga
Ciemniowskiego, któremu
towarzyszył zaradny miejski
mecenas Szemrawski i jeszcze
parę innych osób. Obrady w
Sali Lusterkowej właśnie
trwały, jednak pobierający
dietę Prze-zwodniczący
Ciemniowski, aż do ich końca
nie miał zamiaru pojawić się
na sali; ukrywając się o
parę kroków dalej, w
oficjalnym nielegalnym
palenisku, wolał wymieniać
uwagi i ploteczki z tymi
spośród zaradnych, którym
znudziło się siedzenie i
zabawa nowym tabletem.
Obrady
prowadził samotnie,
pozostawiony sam jak palec,
zaradny Glazur, zastępca
przezwodniczącego Rady
Miejskiej, którego
pozostawiono tak w nadziei,
że sobie nie poradzi.
Pogardzie Obywatelskiej
zrobiono jednak psikusa, i
tego dnia niektórzy zaradni
opozycyjni, między innymi z
tego właśnie powodu umówili
się, że nie będą przedłużać
i komplikować obrad swoimi
wystąpieniami; jeden tylko
Bubuś Przaśny z LSD,
najwyraźniej nie
wtajemniczony, wychylił się
zdziwionym pytaniem o to,
dlaczego nikt nie zadaje
pytań w sprawie sprawozdania
Urzędu Bezpracy – a to w
sprawie lawinowego wzrostu
liczby osób bezrobotnych w
Kabotynowie, zwłaszcza wśród
tej części młodzieży, która
zakończywszy bezużyteczną
edukację, nie zdążyła
jeszcze kupić biletu na
samolot do któregoś z
krajów, w którym wykonując
choćby najpodlejsze prace da
się żyć – głównie dlatego,
że tam o Pogardzie
Obywatelskiej nikt nigdy nie
słyszał.
Tymczasem
zauważalna nieobecność
Georga Ciemniowskiego,
przezwodniczącego zdRady
Miejskiej w Kabotynowie,
podobnie jak postępująca
absencja innych zaradnych,
miała wiele aspektów, a
nawet zalet...
Po pierwsze,
bezwiednie, choć jedynie
przejściowo uniknął on w ten
sposób stresu związanego z
pojawieniem się na sali
byłego nadredaktora
Ściemniatowskiego.
Nadredaktor ów popełnił
bowiem niewyobrażalne
chamstwo, na salonach
niedopuszczalne – mianowicie
złożył oficjalne pismo,
adresowane do Pana
Przezwodniczącego, z
powiadomieniem wszystkich
zaradnych - pismo sypiące
piach w tryby dobrze
naoliwionej maszynerii
koalicyjnej dosiębiorczości.
W piśmie tym,
nadredaktor ów pytał, jakie
kroki ma zamiar podjąć
Przezwodniczący wobec faktu,
że mecenas Szemrawski być
może łamie ustawę o
samorządzie gminnym, która
zakazuje czerpania korzyści
majątkowych z mienia
komunalnego, pod rygorem
utraty mandatu; rzecz
wymagała zbadania, albowiem
mecenas ten, będąc zaradnym,
takie korzyści
prawdopodobnie czerpał, a to
świadcząc usługi prawne na
rzecz Miejskiego
Dosiębiorstwa
Korumpnikacyjnego, spółka z
bardzo ograniczoną
odpowiedzialnością. Sprawa
miała też wymiar etyczny –
oto zaradny, który ma stać
na straży prawidłowości
funkcjonowania spółek
miejskich, robi coś wręcz
odwrotnego: jako adwokat
stoi na straży interesów
swoich, przyniesionych do
MDK w teczce kolegów,
reprezentując miejską spółkę
w procesie karnym wytoczonym
Ściemniatowskiemu, za
publikację o... licznych
nieprawidłowościach w tymże
MDK. W publikacji tej można
było poczytać m.in. o takich
sprawkach jak fałszowanie
dokumentów w spółce. Rzecz z
biegiem czasu się
potwierdziła, zapadły nawet
wyroki skazujące diagnostów,
poświadczających nieprawdę,
którzy dobrowolnie poddali
się karze – jednak w tej
sytuacji zaradny, zamiast
interweniować, domagać się
kontroli itp. - dokłada
wszelkich starań, by
dziennikarzynę za
nagłośnienie tych
przestępstw ukarać – co póki
co, mimo upływu czterech lat
i kilku procesów – jeszcze
mu się nie udało. Sytuacja
była o tyle wieloznaczna, że
ten sam zaradny, mecenas,
jednocześnie bronił w sądzie
kierownika w MDK,
oskarżonego przez
Prokuraturę o “sprawstwo”
polecające wobec skazanych
już pracowników – a więc o
działanie na szkodę spółki,
nad którą zaradny powinien
sprawować nadzór. Kierownik
ten został właśnie skazany
nieprawomocnym jeszcze
wyrokiem.
Innymi słowy:
gdyby ten standard udało się
rozpowszechnić, zaradny
Szemrawski, występujący tu w
dwóch, a nawet trzech
przeciwstawnych rolach,
mógłby być sędzią we własnej
sprawie, albo np. (p)rezydentem
– i jednocześnie,
nadzorującą (p)rezydenta
jednoosobową radą miejską,
prezesem spółki – i jej radą
nadzorczą. Słowem: żyć nie
umierać!
W dodatku,
owo pismo Ściemniatowskiego
przypominało też treść
niegdysiejszej publikacji,
jak też i jej konsekwencje,
na czele których błyszczała
wypowiedź medialna skarbnika
miejskiego, pana
Skulasińskiego, który
zapytany o to, dlaczego
audyt w miejskiej spółce, w
charakterze podwykonawcy
wykonywał kolega prezesa tej
spółki, z rozbrajającą
szczerością stwierdził, iż
wybór tego akurat
podwykonawcy był wyborem
naturalnym, albowiem ten pan
restrukturyzował wcześniej
tę spółkę.
Czy zatem
przetarg na audyt był
ustawiony? Co to za konkurs,
przetarg, w którym wybiera
się podwykonawcę? Co to za
audyt, w którym oceniający
ocenia własne działania? I w
dodatku jest kolegą prezesa?
Gdzie jest Prrrokuratura –
pytał retorycznie
Ściemniatowski.
W tle tego
wszystkiego pobrzmiewały zaś
echa publikacji różnych
mediów, informacji o
płonących autobusach, na
czele z głośnym zdjęciem
autobusu zaparkowanego w
kościele pełnym ludzi...
Redaktor
Ściemniatowski złożył też na
ręce Żbika Śmigłego – z
powiadomieniem wszystkich
zaradnych – zapytanie o to,
jaki jest koszt obsługi
prawnej Miejskiego
Dosiębiorstwa
Korumpnikacyjnego i ile
kancelarii prawnych je
reprezentuje. W pewnym
oficjalnym piśmie, prezes
MDK wymienia bowiem jedną
kancelarię – i nie jest to
bynajmniej kancelaria jego
dobrego znajomego, mecenasa
i zaradnego, Pacieja
Szemrawskiego. Prezes
miejskiej spółki zasłania
się przy tym, w zakresie
kosztów “tajemnicą
handlową”, bo jak wiadomo
tajną i podstawową
działalnością miejskiej
spółki wożącej ludzi, jest
wytaczanie procesów.
Poza tym
jeszcze inne dokumenty
wskazują, że MDK korzysta z
usług trzeciej już
kancelarii, jednej z
najdroższych kancelarii
gwarszawskich, a to z tego
powodu, że bezprawnie
zwolniony pięć lat temu z
pracy związkowiec, wygrał
przed Sądem Najwyższym
skargę kasacyjną o
przywrócenie do pracy i
proces rozpoczyna się od
początku. A przecież
wydawałoby się, że Miejskiej
Dosiębiorstwo
Korumpnikacyjne służy do
czegoś innego, niż do
finansowania prywatnych
wojen panów prezesów,
naprawiania ich błędów i
zastraszania tych, którzy
ośmielą się mniejsze i
całkiem duże
nieprawidłowości wytykać.
Tak więc cała
sytuacja z MDK i
zaradnym-mecenasem
Szemrawskim na pierwszym
planie pokazywała, że
również i w Kabotynowie, pod
względem standardów
obowiązujących w
demokratycznym państwie
prawa – cofnęliśmy się do
standardów rodem z PRL,
rodem z łUkrainy, rodem z
gRosji, Białej Rusi i
reżimów totalitarnych.
Słowem: Pogarda Obywatelska
w pełnym rozkwicie...
Co gorsza,
wynikła z tych dwóch pism
checa stała się tym bardziej
“krępująca”, że problem
świadczenia usług prawnych
na rzecz jednostek
komunalnych, dotyczył nie
tylko pana mecenasa, ale
jeszcze jednego zaradnego,
tym razem z ugrupowania
Kabotynowian. Gdyby tych
ewidentnych konfliktów
interesów i nieetycznych
zachowań nie udało się
ładnie prawnie wytłumaczyć,
mandat radnego mógłby
stracić i mecenas Włebda z
Kabotynowian, i mecenas
Szemrawski z Pogardy
Obywatelskiej, a gdyby
sprawa oświadczeń
majątkowych radnego Buśki
wróciła – mandat mógłby
stracić również i ten kolega
i partner biznesowy
zaradnego Szemrawskiego. Co
się stanie wówczas z ich
kolegą, prezesem Wicherkiem
z MDK? Dyrektor Rola już się
stamtąd wyniósł, by zasiąść
w zarządzie rakowskiej
spółki zajmującej się
konserwacją zabytków, gdzie
prezesem jest zaradny Buśka.
No i jeszcze sprawa tego
Skulasińskiego, skarbnika
miejskiego, co się jakiś
czas temu tak brzydko do
kamery wysypał, ech...
“Co tu z
tym MDK, audytem i
skarbnikiem zrobić –
powiadomić Prokuraturę – nie
powiadomić? Nie, oskarżą za
brak reakcji. To bez mała
współudział... Zwrócić się
do wojewody z prośbą o
zbadanie zgodności z ustawą
o samorządzie gminnym, nie
zwrócić? Czy przypudrować
jedynie opinią rodzimych
prawników? Że też redaktor
Ściemniatowski, przybłęda
jeden, musiał z tej Wyspy do
kraju powrócić! A może znowu
podać go do sądu?”
– kołatały w czyichś głowach
powracające wciąż pytania.
Ale to potem.
Na razie Ściemniatowski
siedzi na sali obrad i
obserwuje nagłe przebudzenie
ze strony kancelarii rady,
która dopiero na jego
spóźniony widok przypomniała
sobie o rzeczonej
korespondencji, złożonej w
tej kancelarii kilka dni
wcześniej – i rozpoczął się
proces wręczania zaradnym
szarych kopert...
Póki co,
temat został starannie
przemilczany. Także przez
kabotynowskie media. Jednak
czas biegł dalej, odmierzany
zegarem Kodeksu Postępowania
Administracyjnego...
Tymczasem na
sesji zbliżała się
wiekopomna chwila, będąca
niechybnie powodem
nieobecności części radnych,
jak i samotności
wiceprzezwodniczącego
Glazury. Miano głosować nad
tym punktem porządku obrad,
którego w tym porządku dotąd
nie było – nad odwołaniem z
funkcji drugiego
wiceprzezwodniczącego Rady,
Gienia Pisklawskiego. Na
Sali Lusterkowej czuć było
pierwsze powiewy
zmieniającego kierunek
“wiatru historii”...
A wszystko to
działo się Roku Pańskiego
2013. Był to kolejny rok
rządów, za których, jak
nigdy dotąd, od 1989 roku –
zwykła ludzka uczciwość –
stała się czymś
nieprzyzwoitym...
CDN
Mirosław
Poświatowski
UWAGA: Treści
prezentowane w niniejszym
cyklu zastrzeżone są
licencją poeticą (r); nie
roszczą sobie pretensji do
bycia prawdziwymi i mogą
okazywać się czczymi
spekulacjami – stąd każdy
zapoznaje się z nimi na
własne ryzyko. Jednakże
wszelka zbieżność opisanych
tu wydarzeń oraz osób z
wydarzeniami oraz osobami
prawdziwymi, jest jak
najbardziej nieprzypadkowa i
zamierzona.
Redakcja
Tarnowskiego Kuriera
Kulturalnego nie ręczy za
zamieszczone tu treści, co
wcale nie znaczy, że się z
nimi nie zgadza.
Jeżeli
czytasz niniejszy tekst, to
znaczy że cenzura go jeszcze
nie zdjęła – skopiuj go
więc, a link prześlij
znajomym.
|