Przykład
szedł z góry - tym samym
więc, będąca tu oczywiście
pewnym uproszczeniem
biblijna zasada “jako na
górze – tak i na dole”,
okazywała się obowiązywać
równie mocno, jak prawo
ciążenia, na złość wszelkim
ideologicznym
zacietrzewieniom. I podobnie
jak w Sejmie – tak i w
kabotynowskiej zdRadzie,
tutejszy przykład zdRadnego
Pisklawskiego i Rębacza
pokazywał, że można
przechodzi z ugrupowania do
ugrupowania “nawet nie
zmieniając poglądów”. W
takich sytuacjach wyborcom
pozostawało jedynie
dywagowanie nad dwoma
alternatywami: czy w istocie
dane ugrupowania nie różnią
się niczym, a cała reszta
jest tylko pełnym pozorów
teatrem, czy też może “nawet
nie zmieniający poglądów”
reprezentant wyborców, w
rzeczywistości poglądów
żadnych nigdy nie miał, lubo
też służyły mu one do
wynajęcia? I tylko
nielicznym wydawało się, że
tak naprawdę “do wynajęcia”
to jest i owszem – ale całe
ugrupowanie Pogardy
Obywatelskiej, w warstwie
ideologiczno-obyczajowej,
edukacyjnej i kulturowej, ze
swymi totalniackimi i
antykatolickimi ciągotami
dryfujące na lewo tam, gdzie
jeszcze przed chwilą
znajdowała się ściana, gdzie
jeszcze przed chwilą
znajdowali się Lennin,
Stal-in, Kiściak z
Musznikiem i
aborcyjno-eugeniczno-feministyczne
protoplastczynie rozmaitych
Środzin, Szczuczek i innych
zakutych łbów płci A, B i
LGBT. A przecież na takie
jawne ekstrawagancje za
swych nierządów nie pozwalał
sobie nawet pre-mier Milej i
p-rezydent Kwaśnica, choć i
ten jak wiadomo, pluł na
Kościół w kuluarach. I tu
znów sprawdzała się biblijna
zasada “po owocach ich
poznacie”; w przypadku
Pogardy Obywatelskiej na
szczeblu ogólnopaństwowym,
jednym z takich owoców był
oseł Gasiknot.
Ale do
rzeczy, wszak w Kabotynowie
jesteśmy – i choć i tu
dzieją się różne
hocki-klocki, to przecie
jedynie na miarę
małomocarstwowych ambicji
podupadającego, coraz
bardziej sennego
golicyjskiego miasteczka, na
którym nawet sam (p)rezydent
Żbik Śmigły, wydawał się
“kłaść lachę”, obrażony, że
nikt nie chce doceniać jego
osiągnięć i tęsknie
spoglądający w stronę zgoła
innych, porezydenckich
konfitur.
Otóż będący
przezwodniczącym Gienio
Pisklawski, dawno już z
opozycjonistami z Prawie
Sprawiedliwych nic wspólnego
nie miał – a mimo to
wszelkie dotychczasowe próby
jego odwołania, okazywały
się bezskuteczne. Tym samym,
członkom Prawie
Sprawiedliwych, członkowie
Kabotynowian okazywali swoją
Pogardę Obywatelską – co od
pewnego czasu nikogo wszak
nie dziwiło, zważywszy na
fakt, iż oba te ugrupowania
różniły się tylko nazwą. Cóż
więc takiego się stało, że
teraz nagle oto, Gienio
Pisklawski miał zostać
odwołany, a nie mógł być
odwołany wcześniej?
-Jam jest
przyczyną
– szeptał wiatr historii,
szeleszczący cicho po Sali
Lusterkowej. Niektórzy owe
szepty tłumaczyli sobie
spekulacjami, że to Żbik
Śmigły poczuł, że nadchodzi
nowa bryza, że po kolejnych
wyborach, zarówno butni
Kabotynowanie, jak i pewna
swego Pogarda Obywatelska,
zredukowani mogą zostać do
rozmiarów dwuosobowego koła
LSD – i tej redukcji mogłyby
nie zapobiec propagandowe
chwyty w rodzaju
symbolicznego “budżetu
obywatelskiego”, obliczonego
przy okazji na
zmarginalizowanie
dokuczliwych zdRad
Osiedlowych, co trochę się o
coś czepiających; zaś do
bycia gwoździem do wyborczej
trumny niewątpliwie
pretendowała tu ulica
Rakowska, inwestycyjna
porażka godna filmowego
uwiecznienia, jeżeli tylko
kultowy serial Alternatywy 4
miałby swoją kontynuację.
-Jasny
gwint, a przecież wcale nie
spartaczyliśmy tego
bardziej, niż Pogarda
Obywatelska wszystkie te
autostrady i stadiony
– złościł się Śmigły
zapominając, że przecie
trudno byłoby spartaczyć coś
jeszcze bardziej. Tak więc
grono “ścisłego
kierownictwa” Kabotynowian
doszło do wniosku, że czas
pokazać Prawie Sprawiedliwym
swoją “ludzką twarz”, że
pora zacząć ich oswajać, w
nadziei, że nie będą zbyt
dociekliwi w rozliczaniu
nierządów swoich
poprzedników, a to z kolei
wskutek oczekiwania na to,
że podobnie zbyt dociekliwie
kiedyś ktoś nie będzie
rozliczał i ich. Owa
nadzieja, ugruntowana od
1989 roku wielokadencyjną
praktyką, a sprowadzająca
się do zasady “wy nie
ruszacie naszych, my nie
ruszamy waszych”, była
jednym z fundamentów
ustrojowych całego
Lechistanu, o Kabotynowie
już nie wspominając – i to
pomimo faktu, iż nie była
wpisana do żadnych
konstytucji. Być może zatem
rację miał pewien Michałek
pisząc, że prawdziwa władza
u nas, znajduje sie poza
konstytucyjnymi organami
państwa.
Tak tedy,
dnia tego pamiętnego, w
porządku obrad sesji zdRady
Miejskiej w Kabotynowie
znalazł się punkt, którego
wcześniej tam nie było – i w
wyniku tajnych porozumień
miano właśnie przystąpić do
skutecznego i tajnego
głosowania nad odwołaniem
Gienia Pisklawskiego z
funkcji
wiceprze-zwodniczącego
zdRady. Owo głosowanie
tłumaczyło przyczynę,
dlaczego mimo wczesnej pory,
zagroda zaradnych była tak
mocno przetrzebiona, a
przez-zwodniczący
Ciemniowski ukrywał się
przez cały ten czas w
oficjalnej, nielegalnej
palarni na zapleczu Sali
Lusterkowej.
Tajność
głosowania wymagała
zachowania stosownej
tajności, stąd też opodal
pre-zydium stanęła mównica,
na której zaradni mieli
dokonywać stosownych
skreśleń. Samą mównicę
przesłoniła jeszcze bardziej
stosowna “kotarka”, którą
ciałami własnymi stworzyła
stojąca na baczność dwójka
zaradnych; jeden zaradny był
płci A, drugi płci B; jeden
był ładny, drugi – siłą
rzeczy brzydki, ale summa
summarum – było przecie na
kim oko zawiesić, a
głosowanie owo, za tą
zaimprowizowaną “kotarką” i
tak było bardziej tajne, niż
w przypadku “tajnego”
głosowania w Dziadostwie
Powiatowym, kiedy odwoływano
starostę i kiedy głosujący,
nawzajem sobie oddane głosy
pokazywali, dając tym wyraz
wzajemnemu zaufaniu i
wartości powziętych
wcześniej ustaleń.
Zatem
podstawowa zasada tajności
została zachowana – i tylko
niektórzy fotoreporterzy
wyposażeni w dobre obiektywy
mieli ubaw, fotografując kto
i jak głosuje, a to za
pomocą znajdującego się za
głosującymi lustra, w którym
wszystko się odbijało. W
końcu przecie Sala
Lusterkowa jako miejsce
obrad po to Salą Lusterkową
była, aby nawet poprzez
tajność, dążyć do jawności
poczynań d...kratycznych
wybrańców.
Zrobione w
ten sposób zdjęcia
ilustrujące, kto jak
głosował, trzy dni później
trafić miały na jedną z
internetowych aukcji i wieść
niosła, że anonimowy nabywca
miał zamiar zlicytować je na
najbliższym finale
Śniątecznej Orkiestry
Samopomocy, o ile wcześniej
nie znajdzie się kupiec z
kręgów zajmujących się
układaniem list wyborczych.
Na tą ostatnią możliwość
szanse były jednak raczej
marne – a to ze względu na
fakt rzeczywistej
marginalności całego
głosowania: Gienio
Pisklawskim był bowiem
wiceprze-zwodniczącym zdRady
miejskiej nie tylko z
przyczyn taktycznych – a
więc tych samych, z których
wiceprze-zwodniczącym być
przestał – ale też i z tego
prostego powodu, że w ten
sposób zaradni Kabotynowian
i Pogardy Obywatelskiej,
niby chłopcy w piaskownicy,
mogli grać na nosie i robić
na złość swoim kolegom z
Prawie Sprawiedliwych, co
obok kręcenia się wokół
własnych interesów, było
przecie głównym motorem ich
działania, przydającym
jestestwom zdradnych nie
tylko poczucia własnej
ważności – ale i sensu
życia.
Tak więc po
paru chwilach było “po
ptokach”, czyli (nomen-omen)
“po Pisklawskim” - choć
odwołać go udało się z
trudem. Na nowego
wiceprze-zwodniczącego
wybrano Kadzimierza
Kaprowskiego, szefa Prawie
Sprawiedliwych i wybór ten
potwierdzał spostrzeżenia,
że wiatr historii zawitał na
dobre nie tylko do
kabotynowskiej zdRady
miejskiej, ale też i do
kabotynowskiego magistratu.
I gdy co przytomniejsi
członkowie Kabotynowian
zaklinali ów wiatr, by
okazał się ledwie zefirkiem
– inni ludzie hołubili w
duchu nadzieję, że tym razem
zefirek ów stanie się
zwiastunem burzy, takiej,
która oczyszcza atmosferę i
sprawia, że nawet w
przesiąkniętej zaduchem sali
zdRady miejskiej, że nawet w
dusznych komnatach
kabotynowskiego magistratu,
że wreszcie na ulicach
“najcieplejszego z miast” -
swobodnie będzie można
odetchnąć pełną piersią, a
nawet mówić głośno to, co
się naprawdę myśli...
Nie był to
jednak ostatni interesujący
akord minionej sesji zdRady
Miejskiej. Oto niebawem
głosować miano – po raz
kolejny – nad uchwałą w
sprawie obrony wolności
słowa i Rydzyk-wizji. Komu
ze zdradnych wolność słowa
jest najbliższa, a komu
najbliższe są osobiste fobie
i uprzedzenia? Kto ceni
prawdę i sprawiedliwość – a
kto się jej boi, co innego
mówiąc, a co innego czyniąc?
Komu ze zdradnych
przytrafiła się przykra
przypadłość zwana
“mentalnością Kalego”, co to
światopogląd wypaczając, nie
pozwala dostrzegać rzeczy
takimi, jakimi są? I czy pod
latarnią jest najciemniej?
Kto komu Mordorem i jak
wielka potrafi być belka w
oku mecenasa Szemrawskiego?
O tym
wszystkim, o walce sił
Jasnogrodu z siłami
Ciemnogrodu – już wkrótce, w
następnym, żenująco
wstrząsającym odcinku
Kuriera NieKulturalnego
“Słońce zachodzi nad
Kabotynowem”...
poswiatowski@gmail.com
UWAGA: Treści
prezentowane w niniejszym
cyklu zastrzeżone są
licencją poeticą (r); nie
roszczą sobie pretensji do
bycia prawdziwymi i mogą
okazywać się czczymi
spekulacjami – stąd każdy
zapoznaje się z nimi na
własne ryzyko. Jednakże
wszelka zbieżność opisanych
tu wydarzeń oraz osób z
wydarzeniami oraz osobami
prawdziwymi, jest jak
najbardziej nieprzypadkowa i
zamierzona.
Redakcja
Tarnowskiego Kuriera
Kulturalnego nie ręczy za
zamieszczone tu treści, co
wcale nie znaczy, że się z
nimi nie zgadza.
Jeżeli
czytasz niniejszy tekst, to
znaczy że cenzura go jeszcze
nie zdjęła – skopiuj go
więc, a link prześlij
znajomym. |