|
a
wciskająca
się
w
każdą
bez
mała
dziedzinę
naszego
życia
pseudo
kulturalna
patologia
od
jakiegoś
czasu
obecna
jest
także
w
naszym
teatrze,
by
tylko
przywołać
ostatnie
premiery:
„Walkę
czarnucha
z
psami”,
„Tlen”
i
„Proces
2.0”.
Dominują
w
nich
nihilizm
i
negacja,
prymitywizm
i
dewiacja.
A
wszystko
to
obowiązkowo
przyprawione
pornograficznym
sosem,
erotyką
rodem
z
sex
shopu
i
multimedialną
„scenografią”.
Wpisując
się
w
szerszy
kontekst
polityczno-obyczajowo-kulturalnej
poprawności,
której
dominantą
jest
antychrześcijańska
rewolucja
niczym
walec
tratująca
po
drodze
wszystko
co
dobre,
normalne,
zgodne
z
prawem
naturalnym.
Nowa
lewica
i
neoliberalne
środowiska
polityczno-medialne
wbijają
nam
do
głów,
że
bycie
katolikiem
i
Polakiem
to
dzisiaj
wstyd
i
obciach.
Obserwując
uważnie
od
lat
życie
teatralne
i w
ogóle
kulturalne
coraz
bardziej
utwierdzam
się
w
przekonaniu,
że
istnieje
bardzo
precyzyjny
scenariusz
przygotowany
i
realizowany
przez
w/w
środowiska,
według
którego
dokonuje
się
systematycznego
niszczenia
polskiej,
narodowej
kultury.
Poprzez
całkowite
jej
przeformatowanie,
diametralną
zmianę
hierarchii
wartości,
w
miejsce
kultury
wprowadzając
antykulturę
–
antysztukę,
antyliteraturę,
antyteatr…
. Ta
groźna
wynaturzona
ideologia,
jaką
środowiska
genderowskie
pasują
dziś
na
dyscyplinę
naukową,
niszczy
niezbywalne
dla
każdego
człowieka
prawo
naturalne,
jego
godność,
ingeruje
w
istotę
człowieczeństwa.
Za
pomocą
wyrafinowanych
perfidnych
metod
odbierając
współczesnemu
człowiekowi
sferę
najczulszą
i
najgłębszą
–
jego
życie
duchowe.
Niszcząc
transcendentalny
wymiar
człowieka.
Lansując
styl
życia
singli
oraz
par
jednopłciowych,
odciąga
człowieka
od
życia
rodzinnego
i
podstawowych
tradycyjnych
wartości.
Wprowadzając
w
relacjach
międzyludzkich
zamęt
i
fałszywe
postrzeganie
świata
realnego.
Przez
co
gubi
on
swą
tożsamość,
traci
orientację,
kim
jest
naprawdę.
Przestaje
odróżniać
świat
realny
od
wirtualnego.
W
wyniku
całej
tej
manipulacji
staje
się
słaby
i
bezradny.
I o
to
chodzi,
bo
wtedy
łatwiej
nim
manipulować
i
podporządkować
nowej
genderowej
ideologii.
W
teatrze
jest
to
tym
bardziej
groźne,
że
ubrane
w
kostium,
uzbrojone
w
rekwizyt,
choćby
był
nim
sztuczny
penis
przytroczony
do
podbrzusza
młodej
aktorki,
serwującej
nam
widzom
całą
gamę
zachowań
typowych
dla
klubów
Go
Go,
jak
to
ma
miejsce
w
tarnowskim
„Procesie
2.0”.
Już
choćby
za
to
należałoby
„reżyserowi”
tego
dzieła
wytoczyć
prawdziwy
proces.
-
Warto
robić
teatr
w
oparciu
o
dobrą
literaturę
i
„Proces”
na
pewno
taką
jest,
ale
jest
także
pozycją,
która
moim
zdaniem,
obrosła
złymi
interpretacjami,
tzn.
przylgnęła
do
niej
łatka
lektury
szkolnej
i
proste
hasła
„to
jest
jak
u
Kafki”,
co
jest
krzywdzące
–
tłumaczył
się
w
mediach
Jarosław
Tumidajski.
–
Zastanowiliśmy
się
jak
tę
przypowieść
przedstawić
dzisiaj
i
jakimi
narzędziami
powinna
być
opowiedziana
–
dodawał.
Wyjaśnił
też,
że
dzięki
współczesnym
narzędziom
proces
osądzania
jest
intensywniejszy
i
bardziej
bolesny
dla
bohatera.
-
Widz
przez
cały
spektakl,
dzięki
kamerom
rozmieszczonym
w
teatrze,
może
śledzić
to,
co
dzieje
się
poza
sceną.
–
Cały
system
monitoringu
buduje
strukturę
spektaklu,
a
jednocześnie
nastrój
osaczenia
–
wyjaśniał
scenograf
Mirek
Kaczmarek.
Spektakl
dzięki
streamingowi
dostępny
jest
także
w
Internecie,
by
jak
mówił,
dołożyć
kolejny
poziom
inwigilacji.
Podobny
klimat
tworzy
muzyka,
autorstwa
Stefana
Wesołowskiego.
–
Rola
muzyki
to
podkreślenie
atmosfery
osaczenia,
jak
i
oddanie
cyfrowości,
brudu
współczesnej
multimedialnej
estetyki,
w
jakiej
funkcjonujemy
na
co
dzień
–
przekonywał.
A
wszystko
to
po
to,
aby
ukształtować
„nowego
człowieka”,
przeformatować
go
tak,
aby
móc
z
nim
zrobić
wszystko.
Człowiek
ma
być
przede
wszystkim
konsumentem
i
odruchowo,
podświadomie,
posłusznie
reagować
na
wszelkiego
rodzaju
reklamy
i
propagandowe
kampanie.
Ma
żyć
–
jeść
i
pić,
tak
jak
każe
w
telewizji
i
internecie
Wielki
Brat.
Ma
płacić
podatki
i
siedzieć
cicho.
Ma
mieć
to
co
mu
dadzą,
a
nie
być
kim
chciałby.
Współczesny
homo
sapiens
ma
być
także
posłusznym
elektorem,
stadnie
głosującym
i
nie
zdającym
sobie
sprawy,
że
żyje
w
demokratycznym
matriksie.
Ma
być
wolny
i
bezwolny
zarazem.
To
tylko
zaledwie
dotknięcie,
zasygnalizowanie
tematu
wywołującego
ogromne
emocje
i
generującego
falę
narastającego
oddolnie
sprzeciwu
wobec
oficjalnie
lansowango
modelu
życia,
w
tym
uczestnictwa
w
kulturze.
Nie
tylko
tej
tzw.
wysokiej
dla
elit
ale
i
tej
masowej
dla
tzw.
zwykłych
zjadaczy
chleba.
A
tacy
przeważają
i
coraz
wyraźniej
domagają
się
poszanowania
ich
systemu
wartości
i
powrotu
do
normalności.
Bo
to
oni
są
najbardziej
bezpośrednim
nośnikiem
wartości,
które
przez
wieki
budowały
naszą
tradycję
i
tożsamość
opartą
na
judeo-chrześcijańskich
fundamentach.
Szkoda,
że
ta
oczywista
oczywistość
ciągle
jest
nie
dostrzegana
i
wręcz
ignorowana
przez
lokalne
układy
i
koterie
oraz
rządzące
naszą
prowincją
polityczne
i
rodzinne
kamaryle.
A
już
prawdziwym
horrendum
jest
powielanie
i
przenoszenie
na
takie
sceny,
jak
nasza
pseudo
wzorów
warszawsko-krakowskich
przesiąkniętych
genderyzmem
i
pozwalanie
na
ich
realizację
domorosłym
homofobom.
To
co
wolno
w
Warszawie
panu
Lupie,
a w
Krakowie
panu
Klacie,
winno
być
kategorycznie
zabronione
w
Tarnowie
panu
Tumidajskiemu.
I
jemu
podobnym.
Żeby
było
jasne,
w
teatrze
od
zawsze
byli
rewolucjoniści,
by
wymienić
choćby
tylko
Grotowskiego
czy
Swinarskiego.
Twórcy
ich
miary
od
zarania
byli
forpocztą
postępu
i
rozwoju
sztuki
w
każdej
dziedzinie.
I
jeszcze
jedno.
To
wszystko
dzieje
się
za
nasze
podatników
pieniądze,
z
których
nikt
nikogo
nie
rozlicza.
Niechby
wyznawcy
nowej
religii
realizowali
swoje
chore
wizje
aliści
za
swoje
własne
pieniądze
w
swoich
prywatnych
teatrach,
w
oparciu
o
swoje
autorskie
teksty,
a
nie
zawłaszczali
cudze…
.
Zastanawiające
jest
także
i
to,
dlaczego
godzą
się
na
to
aktorzy
i
widzowie.
Chociaż
ostatnio
to
się
zmienia…
przynajmniej
w
Krakowie.
I
pozostaje
tylko
kwestią
czasu,
kiedy
i w
Tarnowie
widzowie
przerwą
spektakl
i
powiedzą non
possumus.
A w
tarnowskim
klubie
Go
Go,
w
jaki
zamieniono
teatr
na
potrzeby
„Procesu
2.0”
dobrowolnie
wystąpili:
Aleksander
Fiałek
w
roli
Józefa
K.
oraz
Matylda
Baczyńska,
Tomasz
Piasecki,
Mariusz
Szaforz,
Kamil
Urban
oraz
Piotr
Hudziak.
Walnie
udowadniając,
że
król
jest
nagi.
Odrębna
sprawą
są
tzw.
recenzje
z
tego
typu
premier,
pisane
przez
zwasalizowanych
przez
dyrekcje
teatrów
lokalnych
dziennikarzy.
Piszą
oni
w
swoich
panegirykach
ewidentną
nieprawdę,
za
nic
mając
kodeks
dziennikarski
i
etos
tego
zawodu.
Wystarczy
poczytać
to,
co
wypisują
o
najnowszej
premierze
w
Solskim.
Ps.
Teatr
od
samego
początku
był
świątynią
sztuki,
a
słowa
tam
wypowiadane
swoistym
wzorcem,
poprawności
językowej
i
kultury
w
ogóle.
Szkoda,
że
współcześni
młodzi-gniewni
teatralni
rewolucjoniści
coraz
częściej
o
tym
zapominają.
Ryszard
Zaprzałka |