Mirosław Hermaszewski
urodził się 15 września 1941 roku
w Lipnikach na Wołyniu w
patriotycznej rodzinie znanej tam
z działalności niepodległościowej,
oświatowej i społecznej. Tam, na
ziemi przodków utracił ojca i wielu
krewnych. Jako niemowlę uniknął
śmierci. Po wojnie w ramach tzw.
repatriacji rodzina została
przesiedlona do Wołowa na Dolnym
Śląsku. Tam Mirosław rozpoczął
naukę. Od najmłodszych lat
przejawiał zainteresowania
lotnictwem. Był zręcznym modelarzem
samoukiem, tej pasji poświęcał każdą
wolną chwilę. W 1960 r. w Aeroklubie
wrocławskim przeszedł kurs pilotażu
szybowcowego. W 1961 r. w
Grudziądzu ukończył kurs pilotażu
samolotowego i jesienią rozpoczął
naukę w wymarzonej Szkole Orląt
w Dęblinie jako kandydat na pilota
myśliwskiego. Szkołę lotniczą
ukończył 22 marca 1964 r., jako
prymus. Otrzymał stopień
podporucznika i zdobył jednocześnie
kwalifikację pilota samolotów
odrzutowych 3 klasy. Już po dwóch
latach służby w pułku lotniczym
w Poznaniu uzupełnił swoje
umiejętności do poziomu 1 klasy na
samolocie MiG-17, wkrótce opanował
pilotowanie naddźwiękowego myśliwca
MiG-21 (o prędkości 2.05 M). W 1971
r. ukończył w Rembertowie Akademię
Sztabu Generalnego, po czym
kontynuował służbę jako dowódca
eskadry w Słupsku, w Gdyni (Babie
Doły) był zastępcą dowódcy pułku. We
Wrocławiu dowodził 11 pułkiem
myśliwców i z tego stanowiska trafił
do grupy kandydatów na kosmonautów.
Po wnikliwej selekcji rozpoczął
przygotowania do lotu kosmicznego
w Gwiezdnym Miasteczku 27 czerwca
1978 r., jako inżynier pokładowy
wystartował wraz z Rosjaninem
Piotrem Klimukiem z kosmodromu
Bajkonur do lotu w kosmos na statku
Sojuz-30. Załoga połączyła się ze
stacją orbitalną Salut-6 i na jej
pokładzie wykonano zaplanowany
program naukowy. Lądowanie nastąpiło
5 lipca w Kazachstanie. Lot trwał 8
dni, dokonano 126 okrążeń ziemi.
Przy okazji ustanowiono kilka
rekordów Polski (zatwierdzonych
przez FAI - Międzynarodową Federację
Lotniczą) m.in. wysokości - 363 km;
prędkości lotu - 28 tyś km/h; tj.,
ok. 8 km/s; długotrwałości lotu -
190 godzin 03 minuty i 04 sekundy;
zasięgu lotu orbitalnego 5.273.257
km i inne. Po locie kosmicznym
Mirosław Hermaszewski podjął służbę
w Sztabie Generalnym WP. Po
ukończeniu kolejnej Akademii (WAGSz
w Moskwie) był zastępcą dowódcy
Korpusu Obrony Powietrznej,
a kolejno komendantem Dęblińskiej
Szkoły Orląt - na tym samym
stanowisku otrzymał nominację
generalską, po czym powierzono mu
obowiązki zastępcy dowódcy Wojsk
Lotniczych i OP. Od 1979 roku jest
Członkiem Komitetu Badań Kosmicznych
i Satelitarnych PAN. Jest także
założycielem i członkiem
Międzynarodowego Stowarzyszenia
Uczestników Lotów Kosmicznych (ASE-Association
of Space Explorers, od 1985r.), a w
latach 1966-2000 i od 2006 roku do
chwili obecnej Członkiem Komitetu
Wykonawczego ASE. Był także prezesem
Polskiego Towarzystwa
Astronautycznego 1986-1990
i przewodniczącym Krajowej Rady
Lotnictwa 1998-2000. W czasie
40-letniej służby w Lotnictwie
Mirosław Hermaszewski latał na wielu
typach szybowców i samolotów
o napędzie tłokowym CSS-13, T3-8
Bies i odrzutowych typu MiG-15,
MiG-17 i MiG-21 różnych wersji i
modyfikacji oraz na TS-11 "Iskra"
i PZL-130 "Orlik". Wykonywał też
loty zapoznawcze na samolotach
bojowych innych Państw m.in. na
F-16, F18, Mirage 2000-5, SU-27.
Ostatni lot pożegnalny odbył na
pokładzie myśliwca MiG-29UB, 5
października 2005 r. Za lot
kosmiczny odznaczony Orderem Krzyża
Grunwaldu I kl., Medalem Polskiej
Akademii Nauk im. Mikołaja Kopernika
„za wybitne zasługi dla Nauki
Polskiej (nr 137), Złotą gwiazdą
Bohaterów ZSRR, Orderem Uśmiechu,
a później Krzyżem Komandorskim
Orderem Odrodzenia Polski, Orderem
im. Jurija Gagarina - „Za szczególne
zasługi w rozwoju światowej
Kosmonautyki nr29 i Medalem od
Prezydenta Rosji „Za zasługi
w opanowaniu Kosmosu (nr 43)
Mirosław Hermaszewski jest honorowym
obywatelem kilku miast w kraju i za
granicą. Łącznie w powietrzu spędził
za sterami 2047 godzin i 47 minut,
wykonał 3473 starty i lądowania. Ma
na koncie 10 skoków spadochronowych
- wszystkie treningowe. Obecnie lata
okazyjnie na samolotach sportowych
i szybowcach.
Wybraniec systemu
Miałem 37 lat,
byłem dorosłym, ukształtowanym
człowiekiem. I nagle stałem się
niezwykle popularny. Strasznie mnie
to peszyło. Ludzie rozpoznawali mnie
wszędzie. Nie tylko tu, ale i za
granicą - mówi Mirosław
Hermaszewski.
Cezary Łazarewicz: – Z pana książki
„Ciężar nieważkości” dowiedziałem
się, że do dziś ludzie zasypują pana
listami. O czym w nich piszą?
Mirosław Hermaszewski: –
Wielu młodych ludzi pyta mnie: panie
generale, co mam zrobić, żeby
polecieć w kosmos? Czym powinienem
się zająć, żeby mieć na to szansę?
Mówi im pan
wprost, że nie ma szans, by Polak
znów poleciał w kosmos?
Wręcz przeciwnie. Jesteśmy członkiem
Unii Europejskiej, a tam prężnie
rozwija się Europejska Agencja
Kosmiczna ESA. Ma ona własny oddział
kosmonautów, którym kieruje mój
kolega. Zachęcam ich, by nawiązali
kontakt z ESA. Jeśli młodzi ludzie
mają marzenia, motywacje
i predyspozycje, to drzwi kosmosu
stoją przed nimi otworem.
Moje marzenia
o lataniu dotyczyły początkowo
szybowców i sięgały podstawy chmur.
Potem fantazjowałem, by wznieść się
ponad chmury. Następnie tęskniłem do
odrzutowca i osiągnięcia prędkości
ponaddźwiękowej. A gdy wzniosłem się
do granic stratosfery i osiągnąłem
wysokość 20 tys. m, myślałem, że
osiągnąłem pułap moich marzeń.
Kosmos wydawał się nierealny.
Naprawdę pan
myśli, że teraz młodym jest łatwiej
w tej dziedzinie?
Polecieć w kosmos nigdy nie będzie
łatwo. Jeżeli młody człowiek zgłosi
się dziś do ESA i zostanie
zakwalifikowany, ma szansę znaleźć
się w elitarnym towarzystwie
kandydatów na kosmonautów. Ale czy
poleci? Ma szansę. Trzeba mieć
świadomość, że będzie ostra
selekcja.
Pana sukces też
nie zależał wyłącznie od pana.
Miałem szczęście, bo był realizowany
Interkosmos [radziecki program
kosmiczny utworzony na przełomie lat
60. i 70. XX w.]. Postanowiono, że
z Rosjanami polecą Niemiec, Czech
i Polak. W ostatniej fazie
przygotowań z Polski było dwóch
kandydatów, więc moje szanse
wynosiły pół na pół. O tym, że to ja
polecę, zdecydował splot
okoliczności. Trzeba jednak
pamiętać, że kiedy zaczęły się
poszukiwania polskiego kosmonauty,
takich jak ja było wielu.
Było was 72.
I nikomu nie powiedziano wtedy, że
chodzi o lot w kosmos.
Grupa, o której pan mówi, była już
mocno wyselekcjonowana. Na początku
było nas znacznie, znacznie więcej.
I wszystko było utrzymane
w największej tajemnicy.
Dlaczego?
Ten lot, tak jak wszędzie na
świecie, miał być wykorzystany
propagandowo. Nie można było zbyt
wcześnie podać ani kto leci, ani
kiedy. Gdyby lot przesunął się
w czasie, trzeba by było publicznie
ogłosić, że coś nie wyszło. Gdy
nieznane były nazwiska pilotów,
zawsze można było zastąpić ich
dublerami. Sukces przecież musiał
być.
Aleksiej Leonow,
pierwszy człowiek, który wyszedł
w przestrzeń kosmiczną, opowiedział
panu, jak cudem uniknął śmierci, gdy
powracając z kosmicznego spaceru,
nie mógł się zmieścić do śluzy.
Nastraszył pana tą opowieścią?
Nie. Ale chłonąłem jego zwierzenia.
On mówił o rzeczach, o których
w Gwiezdnym Miasteczku się w ogóle
nie wspominało. Zaufał mi, więc
opowiedział o tym rozdętym
skafandrze, udarze cieplnym i o tym,
jak się tam dusił. Potem miał
jeszcze kłopoty z lądowaniem.
Z Pawłem Bielajewem wylądowali
w tajdze za Uralem. Paląc ogniska,
odganiali wilki i przez trzy mroźne
noce czekali, aż odnajdą ich
ratownicy. Borys Wołynow też miał
problemy z lądowaniem. Lądował
z ogromnymi przeciążeniami sposobem
awaryjnym. Kiedyś zapytałem go, na
czym polegało to jego lądowanie
balistyczne. A on, przestraszony,
pyta: skąd ty o tym wiesz? Wszystko
wtedy było tajemnicą.
Co zdecydowało, że
to właśnie pan został 89 kosmonautą
w historii podboju kosmosu?
Żeby zostać kosmonautą, należało
rozumieć przestrzeń, a tę
umiejętność posiadali piloci.
Dlatego większość kandydatów na
kosmonautów wywodziła się spośród
pilotów bojowych i pilotów
oblatywaczy. Chodziło nie tyle
o odwagę, ile o umiejętność pracy
w warunkach stresowych i w deficycie
czasowym. Wymagano od nas, byśmy
podejmowali decyzje szybko
i trafnie. No i liczyło się idealne
zdrowie. Jak patrzę na warunki
zdrowotne dzisiejszych kosmonautów,
to wiem, że to już nie są te same
wymagania.
Co jest takiego
urzekającego w kosmosie, że ludzie
gotowi są płacić dziesiątki milionów
dolarów, by się tam znaleźć?
Płacą za spełnienie marzeń. Kosmos
to unikatowe przeżycie. Patrzy się
stamtąd na tę naszą Ziemię
z dystansu. Dotychczas wydawała nam
się ona ogromna, a naprawdę jest
taka niewielka, że można ją okrążyć
w 90 minut. I wszystko jest tak
fantastycznie kolorowe, że zapada
w pamięć na całe życie. A ty,
zawieszony gdzieś w przestrzeni,
patrzysz z góry na te 6 mld ludzi,
których nawet nie widać. Myślisz: co
ty, człowieku, tutaj robisz? Kim
jesteś w tym bezmiarze przestrzeni
ze swoimi dokonaniami, problemami,
marzeniami i dążeniami? A potem
patrzysz dalej, w głąb kosmosu,
który trochę rozumiesz, bo
przeczytałeś kilka książek
o astronomii. Błyszczą tam miliony
gwiazd. Widzisz kolejne galaktyki
i zastanawiasz się, czy te trudne do
objęcia umysłem doskonałości
powstały samoistnie, czy była jakaś
siła sprawcza. Kto ten Wszechświat
stworzył, kto wprawił go w ruch
i kto nim kieruje?
Bóg?
Zawsze o nim myślałem. Podobnie
myśleli też inni kosmonauci. Bardzo
wielu niewierzących powróciło
z kosmosu jako ludzie odmienieni
duchowo.
Nawet ludzie
radzieccy, wychowywani na ateistów?
Rosjanie też to czuli i przeżywali.
Publicznie o tym nie mówili
z wiadomych względów. Teraz jest
inaczej. Wybudowali w Gwiezdnym
Miasteczku przepiękną cerkiew
z dziewięcioma błękitnymi kopułami
i gdy lecą w kosmos, zabierają ze
sobą drobne elementy kultu
religijnego. W kosmos latali
buddyści, żydzi, niewierzący
i poganie. Każdy wracał troszeczkę
odmieniony. Największe problemy miał
mój kolega z Arabii Saudyjskiej,
który przy modlitwie, tam na górze,
miał problem z określeniem położenia
względem Mekki.
Pan też wziął na
orbitę pamiątki: zdjęcia żony,
dzieci, znaczki pocztowe.
Miałem osiem odznak pilota, które
podarowałem różnym osobom po
wylądowaniu. Na każdej była
grawerka. Dostali je m.in. Piotr
Klimuk, z którym leciałem, mój brat
[gen. Władysław Hermaszewski]
i dowództwo wojsk obrony powietrznej
kraju oraz kosmonauci stanowiący
załogę naszej stacji Salut 6.
Egzemplarz „Pana Tadeusza”, który
był ze mną na orbicie, podarowałem
papieżowi Janowi Pawłowi II.
Pocztówkę dźwiękową z Mazurkiem
Dąbrowskiego oddałem muzeum hymnu w Będominie.
Zdjęcia dzieci, żony i jej
pamiątkową broszkę, którą zabrałem
ze sobą, trzymam w domu w specjalnej
witrynie. Mam tam ziemię z miejsca
lądowania i startu, zasuszoną
kukurydzę, w którą wpadliśmy po
wylądowaniu, i malutki bukiecik
zasuszonych różyczek, którymi witała
mnie po powrocie moja trzyletnia
córcia. Takie sentymentalne
pamiątki.
Przygotował:
Ryszard
Zaprzałka
|