STAN NIEWAŻKOŚCI

To tytuł kolejnego  spotkania  z  bardzo lubianego i cenionego przez Tarnowian cyklu„... za horyzont domu” , jakie odbyło się w piątek 15 marca w Centrum Sztuki Mościce.  Jego bohaterem był generał Mirosław Hermaszewski,  pierwszy i jak dotąd jedyny Polak który poleciał w kosmos. Sam o sobie mówi, że był pilotem wojskowym z fantazją, i  z humorem dodaje, że lotnictwem interesował się już w szkole, bo często lądował w kącie. 27 czerwca 1978, wraz z Rosjaninem Piotrem Klimukiem wystartował z kosmodromu Bajkonur. Sam lot trwał 8 dni, w jego czasie 126 razy okrążył kulę ziemską. Jedno okrążenie zajmowało nam około 90 minut, w trakcie tych 90 minut widziałem dosłownie wszystko, Polskę z lotu ptaka, rozświetlony Nowy Jork, część państw na Ziemi, które pokrywała noc, a za chwilę te, które budziły się do życia. W ciągu tych 90 minut widzieliśmy, jak zmienia się przyroda, mieliśmy okazję obserwować wszystkie pory roku. To jest niesamowite doświadczenie, tego się nie da opisać słowami – wspomina polski kosmonauta. Kosmiczna przygoda gen. Hermaszewskiego zakończyła się 5 lipca 1978, w… polu kukurydzy w Kazachstanie.

Na spotkaniu w Mościcach generał opowiedział o przygotowaniach w Gwiezdnym Miasteczku, o swoim locie i przeżyciach metafizycznych z tym związanych. Nieliczni, sądząc po zdjęciach zamieszczonych na portalu naszemiasto.pl, acz w innych mediach odnotowano rekordową dla tych spotkań liczbę 300 widów (?) - mogli zobaczyć m.in. zdjęcia ziemi z kosmosu, zakupić książkę autora i oglądnąć film w reż. Macieja Drygasa pt. "Stan nieważkości".

 

Mirosław Hermaszewski urodził się 15 września 1941 roku w Lipnikach na Wołyniu w  patriotycznej rodzinie znanej tam z działalności niepodległościowej, oświatowej i społecznej. Tam, na ziemi przodków utracił ojca i wielu krewnych. Jako niemowlę uniknął śmierci. Po wojnie w ramach tzw. repatriacji rodzina została przesiedlona do Wołowa na Dolnym Śląsku. Tam Mirosław rozpoczął naukę. Od najmłodszych lat przejawiał zainteresowania lotnictwem. Był zręcznym modelarzem samoukiem, tej pasji poświęcał każdą wolną chwilę. W 1960 r. w Aeroklubie wrocławskim przeszedł kurs pilotażu szybowcowego. W 1961 r. w  Grudziądzu ukończył kurs pilotażu samolotowego i jesienią rozpoczął naukę w wymarzonej Szkole Orląt w Dęblinie jako kandydat na pilota myśliwskiego. Szkołę lotniczą ukończył 22 marca 1964 r., jako prymus. Otrzymał stopień podporucznika i zdobył jednocześnie kwalifikację pilota samolotów odrzutowych 3 klasy. Już po dwóch latach służby w pułku lotniczym w Poznaniu uzupełnił swoje umiejętności do poziomu 1 klasy na samolocie MiG-17, wkrótce opanował pilotowanie naddźwiękowego myśliwca MiG-21 (o prędkości 2.05 M). W 1971 r. ukończył w Rembertowie Akademię Sztabu Generalnego, po czym kontynuował służbę jako dowódca eskadry w  Słupsku, w Gdyni (Babie Doły) był zastępcą dowódcy pułku. We Wrocławiu dowodził 11 pułkiem myśliwców i z tego stanowiska trafił do grupy kandydatów na kosmonautów. Po wnikliwej selekcji rozpoczął przygotowania do lotu kosmicznego w Gwiezdnym Miasteczku 27 czerwca 1978 r., jako inżynier pokładowy wystartował wraz z Rosjaninem Piotrem Klimukiem z  kosmodromu Bajkonur do lotu w kosmos na statku Sojuz-30. Załoga połączyła się ze stacją orbitalną Salut-6 i na jej pokładzie wykonano zaplanowany program naukowy. Lądowanie nastąpiło 5 lipca w Kazachstanie. Lot trwał 8 dni, dokonano 126 okrążeń ziemi. Przy okazji ustanowiono kilka rekordów Polski (zatwierdzonych przez FAI - Międzynarodową Federację Lotniczą) m.in. wysokości - 363 km; prędkości lotu - 28 tyś km/h; tj., ok. 8 km/s; długotrwałości lotu - 190 godzin 03 minuty i 04 sekundy; zasięgu lotu orbitalnego 5.273.257 km i inne. Po locie kosmicznym Mirosław Hermaszewski podjął służbę w Sztabie Generalnym WP. Po ukończeniu kolejnej Akademii (WAGSz w Moskwie) był zastępcą dowódcy Korpusu Obrony Powietrznej, a kolejno komendantem Dęblińskiej Szkoły Orląt - na tym samym stanowisku otrzymał nominację generalską, po czym powierzono mu obowiązki zastępcy dowódcy Wojsk Lotniczych i OP. Od 1979 roku jest Członkiem Komitetu Badań Kosmicznych i Satelitarnych PAN. Jest także założycielem i członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Uczestników Lotów Kosmicznych (ASE-Association of Space Explorers, od 1985r.), a w latach 1966-2000 i od 2006 roku do chwili obecnej Członkiem Komitetu Wykonawczego ASE. Był także prezesem Polskiego Towarzystwa Astronautycznego 1986-1990 i przewodniczącym Krajowej Rady Lotnictwa 1998-2000. W czasie 40-letniej służby w Lotnictwie Mirosław Hermaszewski latał na wielu typach szybowców i samolotów o napędzie tłokowym CSS-13, T3-8 Bies i odrzutowych typu MiG-15, MiG-17 i MiG-21 różnych wersji i  modyfikacji oraz na TS-11 "Iskra" i PZL-130 "Orlik". Wykonywał też loty zapoznawcze na samolotach bojowych innych Państw m.in. na F-16, F18, Mirage 2000-5, SU-27. Ostatni lot pożegnalny odbył na pokładzie myśliwca MiG-29UB, 5 października 2005 r. Za lot kosmiczny odznaczony Orderem Krzyża Grunwaldu I kl., Medalem Polskiej Akademii Nauk im. Mikołaja Kopernika „za wybitne zasługi dla Nauki Polskiej (nr 137), Złotą gwiazdą Bohaterów ZSRR, Orderem Uśmiechu, a później Krzyżem Komandorskim Orderem Odrodzenia Polski, Orderem im. Jurija Gagarina - „Za szczególne zasługi w rozwoju światowej Kosmonautyki nr29 i Medalem od Prezydenta Rosji „Za zasługi w opanowaniu Kosmosu (nr 43) Mirosław Hermaszewski jest honorowym obywatelem kilku miast w kraju i za granicą. Łącznie w powietrzu spędził za sterami 2047 godzin i 47 minut, wykonał 3473 starty i lądowania. Ma na koncie 10 skoków spadochronowych - wszystkie treningowe. Obecnie lata okazyjnie na samolotach sportowych i  szybowcach.

Wybraniec systemu

Miałem 37 lat, byłem dorosłym, ukształtowanym człowiekiem. I nagle stałem się niezwykle popularny. Strasznie mnie to peszyło. Ludzie rozpoznawali mnie wszędzie. Nie tylko tu, ale i za granicą - mówi Mirosław Hermaszewski.


Cezary Łazarewicz: – Z pana książki „Ciężar nieważkości” dowiedziałem się, że do dziś ludzie zasypują pana listami. O czym w nich piszą?

Mirosław Hermaszewski: – Wielu młodych ludzi pyta mnie: panie generale, co mam zrobić, żeby polecieć w kosmos? Czym powinienem się zająć, żeby mieć na to szansę?

Mówi im pan wprost, że nie ma szans, by Polak znów poleciał w kosmos?
Wręcz przeciwnie. Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, a tam prężnie rozwija się Europejska Agencja Kosmiczna ESA. Ma ona własny oddział kosmonautów, którym kieruje mój kolega. Zachęcam ich, by nawiązali kontakt z ESA. Jeśli młodzi ludzie mają marzenia, motywacje i predyspozycje, to drzwi kosmosu stoją przed nimi otworem.

Moje marzenia o lataniu dotyczyły początkowo szybowców i sięgały podstawy chmur. Potem fantazjowałem, by wznieść się ponad chmury. Następnie tęskniłem do odrzutowca i osiągnięcia prędkości ponaddźwiękowej. A gdy wzniosłem się do granic stratosfery i osiągnąłem wysokość 20 tys. m, myślałem, że osiągnąłem pułap moich marzeń. Kosmos wydawał się nierealny.

Naprawdę pan myśli, że teraz młodym jest łatwiej w tej dziedzinie?
Polecieć w kosmos nigdy nie będzie łatwo. Jeżeli młody człowiek zgłosi się dziś do ESA i zostanie zakwalifikowany, ma szansę znaleźć się w elitarnym towarzystwie kandydatów na kosmonautów. Ale czy poleci? Ma szansę. Trzeba mieć świadomość, że będzie ostra selekcja.

Pana sukces też nie zależał wyłącznie od pana.
Miałem szczęście, bo był realizowany Interkosmos [radziecki program kosmiczny utworzony na przełomie lat 60. i 70. XX w.]. Postanowiono, że z Rosjanami polecą Niemiec, Czech i Polak. W ostatniej fazie przygotowań z Polski było dwóch kandydatów, więc moje szanse wynosiły pół na pół. O tym, że to ja polecę, zdecydował splot okoliczności. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy zaczęły się poszukiwania polskiego kosmonauty, takich jak ja było wielu.

Było was 72. I nikomu nie powiedziano wtedy, że chodzi o lot w kosmos.
Grupa, o której pan mówi, była już mocno wyselekcjonowana. Na początku było nas znacznie, znacznie więcej. I wszystko było utrzymane w największej tajemnicy.

Dlaczego?
Ten lot, tak jak wszędzie na świecie, miał być wykorzystany propagandowo. Nie można było zbyt wcześnie podać ani kto leci, ani kiedy. Gdyby lot przesunął się w czasie, trzeba by było publicznie ogłosić, że coś nie wyszło. Gdy nieznane były nazwiska pilotów, zawsze można było zastąpić ich dublerami. Sukces przecież musiał być.

Aleksiej Leonow, pierwszy człowiek, który wyszedł w przestrzeń kosmiczną, opowiedział panu, jak cudem uniknął śmierci, gdy powracając z kosmicznego spaceru, nie mógł się zmieścić do śluzy. Nastraszył pana tą opowieścią?
Nie. Ale chłonąłem jego zwierzenia. On mówił o rzeczach, o których w Gwiezdnym Miasteczku się w ogóle nie wspominało. Zaufał mi, więc opowiedział o tym rozdętym skafandrze, udarze cieplnym i o tym, jak się tam dusił. Potem miał jeszcze kłopoty z lądowaniem. Z Pawłem Bielajewem wylądowali w tajdze za Uralem. Paląc ogniska, odganiali wilki i przez trzy mroźne noce czekali, aż odnajdą ich ratownicy. Borys Wołynow też miał problemy z lądowaniem. Lądował z ogromnymi przeciążeniami sposobem awaryjnym. Kiedyś zapytałem go, na czym polegało to jego lądowanie balistyczne. A on, przestraszony, pyta: skąd ty o tym wiesz? Wszystko wtedy było tajemnicą.

Co zdecydowało, że to właśnie pan został 89 kosmonautą w historii podboju kosmosu?
Żeby zostać kosmonautą, należało rozumieć przestrzeń, a tę umiejętność posiadali piloci. Dlatego większość kandydatów na kosmonautów wywodziła się spośród pilotów bojowych i pilotów oblatywaczy. Chodziło nie tyle o odwagę, ile o umiejętność pracy w warunkach stresowych i w deficycie czasowym. Wymagano od nas, byśmy podejmowali decyzje szybko i trafnie. No i liczyło się idealne zdrowie. Jak patrzę na warunki zdrowotne dzisiejszych kosmonautów, to wiem, że to już nie są te same wymagania.

Co jest takiego urzekającego w kosmosie, że ludzie gotowi są płacić dziesiątki milionów dolarów, by się tam znaleźć?
Płacą za spełnienie marzeń. Kosmos to unikatowe przeżycie. Patrzy się stamtąd na tę naszą Ziemię z dystansu. Dotychczas wydawała nam się ona ogromna, a naprawdę jest taka niewielka, że można ją okrążyć w 90 minut. I wszystko jest tak fantastycznie kolorowe, że zapada w pamięć na całe życie. A ty, zawieszony gdzieś w przestrzeni, patrzysz z góry na te 6 mld ludzi, których nawet nie widać. Myślisz: co ty, człowieku, tutaj robisz? Kim jesteś w tym bezmiarze przestrzeni ze swoimi dokonaniami, problemami, marzeniami i dążeniami? A potem patrzysz dalej, w głąb kosmosu, który trochę rozumiesz, bo przeczytałeś kilka książek o astronomii. Błyszczą tam miliony gwiazd. Widzisz kolejne galaktyki i zastanawiasz się, czy te trudne do objęcia umysłem doskonałości powstały samoistnie, czy była jakaś siła sprawcza. Kto ten Wszechświat stworzył, kto wprawił go w ruch i kto nim kieruje?

Bóg?
Zawsze o nim myślałem. Podobnie myśleli też inni kosmonauci. Bardzo wielu niewierzących powróciło z kosmosu jako ludzie odmienieni duchowo.

Nawet ludzie radzieccy, wychowywani na ateistów?
Rosjanie też to czuli i przeżywali. Publicznie o tym nie mówili z wiadomych względów. Teraz jest inaczej. Wybudowali w Gwiezdnym Miasteczku przepiękną cerkiew z dziewięcioma błękitnymi kopułami i gdy lecą w kosmos, zabierają ze sobą drobne elementy kultu religijnego. W kosmos latali buddyści, żydzi, niewierzący i poganie. Każdy wracał troszeczkę odmieniony. Największe problemy miał mój kolega z Arabii Saudyjskiej, który przy modlitwie, tam na górze, miał problem z określeniem położenia względem Mekki.

Pan też wziął na orbitę pamiątki: zdjęcia żony, dzieci, znaczki pocztowe.
Miałem osiem odznak pilota, które podarowałem różnym osobom po wylądowaniu. Na każdej była grawerka. Dostali je m.in. Piotr Klimuk, z którym leciałem, mój brat [gen. Władysław Hermaszewski] i dowództwo wojsk obrony powietrznej kraju oraz kosmonauci stanowiący załogę naszej stacji Salut 6. Egzemplarz „Pana Tadeusza”, który był ze mną na orbicie, podarowałem papieżowi Janowi Pawłowi II. Pocztówkę dźwiękową z Mazurkiem Dąbrowskiego oddałem muzeum hymnu w Będominie. Zdjęcia dzieci, żony i jej pamiątkową broszkę, którą zabrałem ze sobą, trzymam w domu w specjalnej witrynie. Mam tam ziemię z miejsca lądowania i startu, zasuszoną kukurydzę, w którą wpadliśmy po wylądowaniu, i malutki bukiecik zasuszonych różyczek, którymi witała mnie po powrocie moja trzyletnia córcia. Takie sentymentalne pamiątki.

Przygotował:  Ryszard Zaprzałka

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny