Suplement

Jerzy S. Łątka – to związany z Tarnowem (ukończył I LO) pisarz, etnolog, orientalista, dziennikarz, dr nauk humanistycznych z zakresu historii kultury. To jego opowiadanie zainspirowało Annę Wakulik – kierownik literacką teatru do napisania sztuki „Bohaterowie”, której premiera odbyła się 26 lutego br. w Tarnowskim Teatrze. Poniżej publikujemy jego fragmenty.

 

 OSEŁKA MASŁA

 

Rok 1944. Okupacja.  Zwykła wiejska, biedna galicyjska rodzina. W niej dwoje nastolatków – Zofia (ur. 1928) i Kazimierz (1932). W odległości niespełna kilometra,  w przysiółku Zalesie, w domu niewiele bogatszym schroniła się Felicja Binder, żona Stanisława – podporucznika WP, wraz z córką Barbarą. Basia była dokładnie w wieku Zofii. – Czasem ją odwiedzałam, pokazywała mi jak się szydełkuje. Robiły z matką swetry na drutach. Z tego żyły. Była straszna nędza. Rodzice czasem dawali im osełkę masła – wspominała Basię licząca 83 lata Zofia. Kazimierz młodszy od siostry pamięta więcej. – Przy- chodziły do nas obie. Były zaprzyjaźnione z rodzicami. Zakupywały jajka, masło. Okazuje się, że nie tylko nabiał. Kazimierz w chwili wybuchu wojny liczył tylko siedem lat, ale był zręcznym chłopcem. Bardzo szybko opanował sztukę przędzenia na kołowrotku, czyli robienia przędzy z owczej wełny. Przędła bowiem cała jego rodzina, ale on miał najmniej gospodarskich obowiązków. Szybko stał się dobrym przędzarzem. Binderowa zakupywała od jego rodziców także przędzę, z której z córką wykonywały swetry. Czy Basia wiedziała, że jej ojciec nie żyje zamordowany w Katyniu przez bolszewickich oprawców? Sądzę, że nie. Nawet gdyby jej matka nie miała złudzeń co do losu swego męża, to chyba nie informowałaby  o tym swej córki. Obie miały podstawy do poczucia pełnego bezpieczeństwa. Mieszkały wśród życzliwych ludzi. Przyjaciół. W odległości kilkudziesięciu metrów Stasia – chrześnica Felicji, rok młodsza od Basi. W tym domu także jej przyjaciółka Adela, trzy lata starsza. Wychowanej w mieście Basi te przedłużone wakacje (od nauki) mogły się jawić jako beztroski okres. Stanisława Burnat (1929), chrześnica Felicji Binder: – Zachwycała się przyrodą. Lubiła chodzić po lesie. Zbierała kwiaty. Nosiła je do kościoła. Była koleżeńska, lubiła się śmiać, wybuchała gromkim śmiechem. Zawsze miała przy sobie lalkę, w kieszeni fartuszka, czy kostiumu. „Przynosi mi szczęście” – mówiła. Najbardziej w pamięci wszystkich, którzy ją znali zapisały się jej włosy. Bujne po pas, czasem rozpuszczone, najczęściej zaplatane w jeden warkocz lub warkoczyki. Ciemne, może czarne. Ale nie wszystkim. Edwardowi Wojtanowiczowi, starszemu od Basi trzy lata, zapisały się w pamięci jako jasne. Często odwiedzał Łazarków, mieszkających obok Kubiczów. Widywał Basię siedzącą w sąsiednim ogródku na zwykłym wiejskim stołku. Także młodsza od Basi Antonina Kwiek (1933) pamięta dobrze, że to były jasne włosy. Od śmierci Basi Binder upłynęło pełne 66 lat. Mimo to dla wszystkich mych rozmówców jest to sprawa, która nadal wywołuje emocje. Niezależnie od tego czy znali ją osobiście, czy też pamięć o niej zachowali na podstawie wspomnień bliskich. – Basia. Widzę ją przed oczami. Wydali wyrok na niewinne babki. Nie były Żydówkami – wyrzuca z siebie Antonina.

*   *   *

W poszukiwaniu grobu Basi udałem się do Lichwina w maju 2011 roku, wraz z mieszkańcem Siemiechowa Romanem Kwiekiem. Pamiętał tę ziemną mogiłę sprzed ponad pół wieku. Bez problemu odszukał kwartał, gdzie to miało być. Ba, stał tam krzyż drewniany, o którym mi wcześniej mówił. Śladu po grobie nie było. Lichwiński cmentarz jest mały, postanowiliśmy od- szukać grób pochowanego tu także domniemanego zabójcy Barbary, kaprala WP Stefana Chrzanowskiego, zwanego powszechnie Kasprzokiem. Wiedziałem,  że jego rodzina postawiła mu solidny nagrobek z napisem, iż był bohaterem. Grobu Stefana Chrzanowskiego także nie znaleźliśmy. Do Romana podeszła Dorota, mieszkanka Lichwinia. Na dźwięk nazwiska bez wahania zaprowadziła nas do okazałego nagrobka wybudowanego – jak się później okazało w 2003 r. Na znajdującej się obok krzyża pionowej tablicy znajduje się tekst: MYCIŃSKA HELENA lat 40 MYCIŃSKA JOANNA lat 22 BINDER ALICJA BINDER BARBARA lat 16 ZAMORDOWANE W SIERPNIU 1944 r. Po przeczytaniu epitafium zapytałem p. Dorotę,  czy wie przez kogo ofiary zostały zamordowane. Wiedziała. – Jego grób jest tuż obok. I rzeczywiście. Grób Kasprzoka znajduje się w od- ległości 6-7 metrów od zbiorowej mogiły jego ofiar.  Nie sposób było domyśleć się, że to właśnie poszukiwany przez nas grobowiec. Początkowo z nieczytelnych napisów dwóch tablic znajdujących się na postumencie krzyża odczytałem tylko dwa słowa: Gruszka oraz bohater. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że Gruszka  to konspiracyjny pseudonim Kasprzoka. Poniżej dobrej jakości nagrobkowa fotografia młodego mężczyzny, przystojnego blondyna, w mundurze WP. Uciąłem krótką pogawędkę z p. Dorotą. Okazało się, że o zabójstwie tych kobiet wiedziała bardzo dużo, mimo że urodziła się sporo po ich śmierci. Była to cenna informacja, że ta sprawa żyje w społecznej świadomości Lichwina. Zachęta, aby temat drążyć dalej.

*   *   *

Zalesie, przysiółek w którym Felicja Binder z córką schroniła się czasie II wojny światowej znajduje się na pograniczu Siemiechowa, Gromnika i Chojnika, wsi powiatu tarnowskiego. Do Kubiczów, rodziny  od dawna zaprzyjaźnionej jej matka przyjeżdżała  od dawna. W 1929 r. Felicja i Stanisław Kubicz (zm. 1986)  byli rodzicami chrzestnymi Stasi – dziecka urodzonego w sąsiedztwie. Po blisko 70. latach odtworzenie okoliczności zlikwidowania Felicji i Barbary Binder jest sprawą trudną. Użyłem świadomie słowa „zlikwidowania”. Zbowidowski partyzant Józef Duliński (1914) (nie obwiniany  o udział w tej zbrodni) uważa: – To była akcja podziemna. Były obserwowane. Na pytanie z jakiego powodu akcja ta została przeprowadzona, Józef Duliński odpowiedział, że nie wie. To przekreślało sens dalszej rozmowy. Odniosłem wrażenie, że cechowała go partyzancka solidarność. Toteż nie zadałem pytania, skoro nie zna motywów, to skąd ma przekonanie, iż to (uzasadniona) akcja, a nie zwykła, pospolita zbrodnia? Poza tym jakie argumenty przemawiały za likwidacją 16-letniej dziewczyny? To że były obserwowane przez partyzantkę potwierdza Antonina Kwiek. Zapytałem ją, dlaczego. – Podejrzewali, że były Żydówkami. Wspomniany już Kazimierz krótko po wojnie wyjechał na nauki i w rodzinnych stronach bywał coraz rzadziej. Pojechałem do niego pod Warszawę z przekonaniem, że jego pamięć nie będzie zaśmiecona późniejszymi plotkami. Gdy wymieniłem nazwisko Binder zapytał: – To takie Żydówki, które zostały zamordowane na Zalesiu...? –  Nie wiedział, że stało się to  w Lichwinie. Zapytałem jak sądzi, dlaczego zostały zamordowane. – Uważane były za osoby zamożne. Powyższe uproszczenie jest prawdziwe, jednak jak każde uproszczenie nie do końca. Ale po kolei. Zapewne pochodzenie przodków Barbary było po- średnią przyczyną tej „akcji podziemnej”. Chrześnica Binderowej przypomina sobie, że w dzieciństwie była mowa, iż Binder miał niemieckich przodków. W Galicji to nie było zjawisko rzadkie. Niemcami byli przodkowie Brücknerów, Estreicherów, Zollów, Polów (Pohl) i dziesiątków innych rodzin zasłużonych dla polskie kultury: Dziadek Barbary – Gustaw Binder – był rewidentem oddziału rachunkowego CK Wyższego Sądu Krajowego  w Krakowie. Jego syn i Marii z Haistów – Stanisław Ludwik Binder urodził się 24 lutego1900 r. W latach 1918- 1921 bronił polskich granic jako żołnierz 2 pułku szwoleżerów oraz 4 pułku piechoty legionów. Do rezerwy został przeniesiony w 1921 r. 29 czerwca 1926 r. mianowany został podporucznikiem. Wcześniej ukończył Akademię Handlową (1921), a później Wyższy Kurs Nauczycielski w 1931 r. Wiadomo, że poślubił Felicję z Frischów.  No i wiadomo, że zginął w Katyniu. Nazwisko Stanisława Bindera znajduje się w notatnikach znalezionych przy zwłokach dwóch jeńców: ppor. Tadeusza Igielskiego (z adresami: Cielętniki, p.o. Żytno oraz Kraków,  ul. Straszewskiego 12) i kpt. Feliksa Gadomskiego. Kasprzok przed wojną w stopniu kaprala służył  w 16 pułku w Tarnowie. Zdaniem Wojtanowicza „na początku wojny uciekł z bronią i później grasował w czasie okupacji”. Pierwszej części powyższej opinii przeczy informacja Zygmunta Dziubana, sołtysa Lichwina z czasów okupacji, w już po wojnie spisywanych zapiskach. Przy nazwisku Kasprzoka w wykazie żołnierzy z Lichwina uczestniczących w kampanii wrześniowej napisał  w uwagach: „lekko ranny, później bandyta”. Skoro był lekko ranny to uczestniczył w walkach. W latach 1942- 45 w stopniu sierżanta był komendantem placówki AK w Lichwinie. Fakt ten został odnotowany tylko w jednej pracy historycznej. Jego nazwisko, pseudo konspiracyjne Gruszka (bez stopnia) znajduje się w wykazie placówek tarnowskiego obwodu AK2. O sierżancie Gruszce nie wspomniał ani razu Stanisław Derus, autor książki opisującej walki lokalnej partyzantki z okupantem na tym terenie3. Zdecydowana większość moich rozmówców nie nazywała Kasprzoka partyzantem, ale bandytą.  Dla Dziubana jest on „zwyrodnialcem”, a jego kompania – „hordą”. Aby nie było wątpliwości. Sierżant Gruszka działał w strukturach akowskich i wcale nie jest pewne, że to on wpadł na pomysł, aby wzbogacić się na rabunku bezbronnych kobiet. Ale na pewno ten pomysł mu się spodobał. Nie tylko jemu. No i zbrodni dokonano na jego terenie. Sądzę, że inicjator tej „akcji podziemnej” – kimkolwiek był – nie miał problemów z ustaleniem, jakich przodków miała Felicja Frisch z domu. Wystarczyło,  że wiedział tyle, ile dzisiaj pamięta Stanisława Burnat. Rodzice Binderowej byli wyznania mojżeszowego, Felicja wraz z rodzeństwem przeszła na katolicyzm, wierna religii przodków pozostała nadal jej matka. Zatem jest prawdopodobne, że w żyłach Basi płynęła krew niemiecka i żydowska. Austriak z pochodzenia Adolf Hitler postanowił zlikwidować Żydów. Wszystkich. Polacy hitlerowskiego okupanta nie kochali, ale niektórym rodakom ten pomysł podobał się. Ba, z niego korzystali. Problem tzw. szmalcowników jest powszechnie znany od dawna. Mimo zagrożenia Polacy Żydom pomagali. W Lichwinie przechowała się „Żydóweczka u Myjkowskiego Franciszka” (Dziuban) i po wojnie wyjechała do USA. Binderki były w dużo lepszej sytuacji niż Żydóweczka  od Myjkowskiego. Myślę, że przeżyłyby szczęśliwie okupację, gdyby nie powszechne przekonanie, że Felicja była krewną, może nawet siostrą Heleny Mycińskiej mieszkającej w tymże Lichwinie. Zażyła znajomość między paniami Mycińskimi a Binderkami mogła wynikać z innej przyczyny. Stanisława Burnat wiedziała, że mąż Mycińskiej także zginął w Katyniu. Jeśli to prawda, to był nim zapewne starszy posterunkowy Jan Zygmunt Miciński, s. Stanisława, urodzony 28 marca.1897 r. w Markach. Mycińskim w Lichwinie powodziło się dobrze. Joanna była weterynarzem. Przed zaplanowaną „akcją pod- ziemną” Kasprzok złożył wizytę sołtysowi Dziubanowi i „robił wywiad skąd są te kobiety, jakie stare, czy się meldowały”. Potem jego horda odwiedziła ich mieszkanie. Dokonali rewizji. Początkowo nic nie znaleźli.  Już po przeszukaniu całego domu ktoś poniósł miednicę z wodą stojąca na taborecie z szufladą. Poruszenie taboretu spowodowało dźwięk przesuwających się w nim kosztowności. – Tego szukaliśmy – miał powiedzieć jeden z partyzantów. Zabranie kosztowności nie uratowało życia obu kobiet. Wydano wyrok śmierci. – Z jakim uzasadnieniem? – zapytałem Stanisława Duraczyńskiego, który mi  o tym opowiadał. – Posiadanie kosztowności. Pani weterynarz została wywabiona z domu  pod pretekstem konieczności leczenia konia. Zaprowadzono ją do lasu. Dalszy scenariusz nie jest znany. Kiedy córka nie wróciła do domu, matka zaczęła ją szukać. Także  do domu nie wróciła. Mycińskie zamordowano 5 sierpnia 1944 r. „Ludzie mówią (naoczni świadkowie), że przy podziale łupu, który zdobyli po Mycińskiej, chcieli się postrzelać sami między sobą, tak darli jak zgłodniałe wilki owcę znalezioną, o tym mi powiedział Stankowski Ignacy” – odnotował  w swych zapiskach Dziuban. Duraczyński pamięta, że  o maszynę do szycia ze „spadku” po Mycińskich przez kilka dni kłóciły się dwie kobiety. Przy ludziach wymyślały sobie po latach z tego powodu. Ba... – Po wojnie wznowiono naukę w szkole. Córki „partyzantów” wywoływały zazdrość większości dziewcząt posiadaniem miejskiej bielizny – do dziś pamięta Janina Duraczyńska.

*   *   *

Praca nad tym tekstem stała się dla mnie historyczną terapią. Współpracy odmówiły mi tylko dwie osoby na kilkadziesiąt rozmówców. Z niektórymi spotykałem się kilkakrotnie. Zaledwie kilku było świadkami tamtych czasów. Pozostali dzielili się tymi strzępami wspomnień rozmów z osobami, u których opisane wydarzenia po- zostawiły trwałe ślady w pamięci. Odczuwałem pełne poparcie dla podjętej próby wyjaśnienia okoliczności tej „akcji podziemnej”. Ba, za sprawą moich rozmówców lista informatorów powiększała się. Kilka tygodni po wizycie na cmentarzu w Lichwi- nie zatelefonowała do mnie poznana tam pani Dorota  z krótkim pytaniem. – Interesują pana jeszcze te Żydówki  z Lichwina? – Tak. – To proszę się skontaktować ze Stanisławem Duraczyńskim, wiceprzewodniczącym Rady Gminy Pleśna. Okazuje się, że ten nagrobek to efekt kilkuletnich starań właśnie państwa Janiny i Stanisława Duraczyńskich. To współczesny wymiar losu Basi Binder. Rodzinny dom Duraczyńskiego znajdował się przy drodze prowadzącej do „lagru” – obozu, w którym byli przetrzymywani hitlerowcy więźniowie. Czasami przechodzili obok ich domu. Źle ubrani, wynędzniali. Duraczyńska mama, z zawodu krawcowa, ze starych ubrań szyła jakieś łachy, robiła z nich zawiniątka, do których wkładała własnoręcznie pieczony chleb, tobołki przerzucano za ogrodzenie „lagru”. Okolicznościami śmieci Mycińskich i Binderek długo żył cały Lichwin. Ich pochówek pozostawił trwały ślad w mentalności obojga Duraczyńskich, w 1950 r. jeszcze dzieci. – Grób był zaniedbany, ludzie po nim chodzili. Mąż zawsze 1 listopada stawiał na nim znicze. To co mnie najbardziej bolało, to że ta zbrodnia nigdzie nie jest odnotowana. Teraz już jest – Duraczyńska tłumaczy motywy ich działania. A nie było to przedsięwzięcie łatwe. – Staszek daj temu wszystkiemu spokój – mówili Duraczyńskiemu. Korespondencję w ich imieniu prowadziła Janina. Początkowo nie znali nawet danych osobowych pomordowanych. W sprawie „znajdującej się na cmentarzu parafialnym w Lichwinie zaniedbanej mogiły ofiar terroru – czterech kobiet ze Lwowa” pisali do IPN już w 2002 r. Nadeszła odpowiedź: „brak jest akt w tej sprawie”. Duraczyńska zainteresowała Radę Ochrony Pamięci Walk  i Męczeństwa. Rada pismem z 20 listopada 2002 r. prze- słała sprawę dyrektorowi Wydziału Polityki Społecznej Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego. Ten początkowo nie zrobił nic. Więc kolejny list do Rady. 6 sierpnia 2003 r., która ponagliła Wydział. List Rady z 26 sierpnia 2003 r. musiał sprawić satysfakcję Duraczyńskim. Jest w nim mowa, że Małopolski Urząd Wojewódzki „rozważy przyznanie dodatkowych środków finansowych na remont wspomnianej mogiły  w roku przyszłym”. Ważna była sprawa napisu na tablicy nagrobkowej. Nie jest to przecież prywatny grobowiec. Poprzez Polski Czerwony Krzyż poszukiwali krewnych ofiar, pisali nawet do Konsulatu Ukrainy, aby znaleźć ślady ich pobytu we Lwowie. Także do Archiwum Państwowego w Tarnowie. Tu także brak źródeł w sprawie „zamordowanych osób o nazwiskach Mycińska i Binder”. Duraczyńscy sami podjęli kroki w celu ustalenia, kim były ofiary Kasprzoka. Dotarli do zamieszkałej w Krakowie rodziny sołtysa z czasu okupacji i na podstawie zachowanej księgi meldunkowej ustali dane, które znalazły się na tablicy nagrobkowej. W księgach znajdowało się błędne imię Felicji Binder, brak jej wieku i prawdopodobnie błędne nazwisko Micińskich. Także za sprawą Duraczyńskich 22 czerwca 2004 r. sekretarz ROPWiM Andrzej Przewoźnik uprzejmie prosi urząd wojewody małopolskiego „o podjęcie działań mających na celu uznanie przez wojewodę małopolskiego wspomnianej mogiły za grób wojenny, zgodnie z ustawą z dnia 28 marca 1933 r.” Nie ukrywam, iż „Osełka” ma dla mnie także wymiar osobisty. Przywoływani we wstępie Zofia i Kazimierz  to moje starsze rodzeństwo. Tę tytułową osełkę masła, dawali czy sprzedawali Felicji Binder moi rodzice. Dowiedziałem się o tym u schyłku pierwszej dekady  XXI w. Toteż nie potrafię podejść do tej zbrodni bez emocji.  I więcej zrozumienia mam dla anonimowego oprawcy, który – być może bez jakichkolwiek emocji – strzelał  w tył głowy ppor. Stanisława Bindera niż do sąsiada  z Lichwina, który chciał wzbogacić się na tragicznej sytuacji jego żony i córki, uczestniczył w gwałcie zbiorowym, a na końcu zastrzelił je. Nie twierdzę, że osobiście. Nie wiem kto pociągnął za spust. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Kat ojca Basi był NKWD-owcem, a jej i matki oprawca – kapralem WP. Barbara Binder mogłaby dożyć  do dziś. Na pewno nie powinna umrzeć tak młodo  i w takich okolicznościach. Na pewno jej oprawca nie powinien być akowcem. Na jednym spotkaniu z trójką mieszkańców Chojnika, w pobliżu osławionego lasu Szmercówka, który wraz z Kasprzokiem tak mocno zapisał się w zbiorowej pamięci czterech wsi, Józefa Nowak (ur. ok. 1940) zadała mi proste pytanie. – Dlaczego dopiero teraz, po tylu latach ktoś interesuje się tą sprawą? – Pytanie to można odebrać jako zarzut lub przynajmniej zdziwienie. Że tak późno. O napisaniu tego tekstu myślałem od kilkunastu miesięcy. Zniechęcał mnie obrzydliwy wymiar zbrodni. Przestałem mieć wątpliwości po zobaczeniu programu Tomasza Lisa z Janem Grossem po wydaniu książki Krwawe żniwa. A konkretnie po usłyszeniu argumentów „prawdziwych Polaków” zarzucających Grossowi zniesławianie narodu polskiego.

JERZY S. ŁĄTKA

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny