Święci to nie upiory

Uroczystość Wszystkich Świętych i dyniowaty, by nie rzec denny obyczaj Halloween.

Święto Wszystkich Świętych wprowadził dla całego kościoła Grzegorz IV w 834r. jako pamięć o zmarłych. Tradycja Wszystkich Świętych albo Święta Zmarłych ma swój początek w starym celtyckim święcie "Samhain" czyli śmierci ciała.. Samhain oznaczał dla naszych przodków początek nowego roku. Zaczynał się on 1 listopada dlatego, że Celtowie byli rolnikami i dla nich żniwa zaczynały się sianiem ozimin, czyli obdarowywaniem pierwiastkiem życia śpiących jeszcze pól. Drugim nie mniej ważnym powodem obchodzenia tego święta właśnie w tym dniu było to, że najprawdopodobniej 1 listopada według przekazu Mojżeszowego rozpoczął się Potop. Tak więc w rzeczywistości początek temu świętu dało składanie hołdu ludziom, którzy zginęli w tamtym biblijnym kataklizmie. Z kolei nie jest przypadkiem, że Anton Szandor La Vey, autor „Biblii szatana”, powiedział, że obchodzony w tym samym czasie „Halloween jest najważniejszym dniem w roku dla kościoła szatana. Nie dziwi więc, że tę noc łączy się z praktyką tzw. czarnych mszy. To święto wszelkiej maści neopogan, okultystów i spirytystów. A wszyscy święci patrzą na to z nieba i modlą się za nas wierzących w świętych obcowanie i naszych braci widzących te sprawy inaczej… . Tylko czy to wystarczy?

 

Dwa święta „dotykające” śmierci, ale w kompletnie różny sposób: jedno pełne oddechu i światła, drugie ubierające ją w maskę rodem z horroru „Noc żywych trupów”. Czy można czcić Halloween, tak jak obchodzi się na przykład walentynki? Święto Halloween szturmem zdobywa także nasz kraj. Czy za lat kilka zamienimy znicze na świeczkę w wydrążonej dyni, a wspomnienia o świętych na przebieranki w czarownice i upiory? „Święto cukierka” lub „święto dyni”, jak pieszczotliwie określa się Halloween w Stanach, od lat szuka sobie miejsca nad Wisłą. Szkoły organizują dyskoteki, na które nie wypada nie przyjść we wdzięcznym przebraniu wampira czy czarownicy, w restauracjach w nocy z 31 października na 1 listopada trwają podobne zabawy dla starszych (i mądrzejszych?), na wystawach wielu sklepów króluje wydrążona dynia. Co roku przed restauracją przy warszawskich Powązkach leży w listopadzie replika trumny. Trumna jako „ozdoba” zgorszenia już nie budzi. Tym bardziej niewinna dynia. Mile kojarzy się z jesienią, a tylko nielicznym z duszą potępioną. A nawet jeśli i wiemy, że starożytni podświetlali ją, by poinformować, że czczą demony, to przecież nie ma to większego znaczenia. Bo po pierwsze to zabobon, a po drugie chodzi przecież tylko o dobrą zabawę. – Po raz pierwszy zetknąłem się z tym „świętem” po przybyciu do Detroit – opowiada ks. Jan Karpowicz, chrystusowiec pracujący w Stanach Zjednoczonych – W ciemny i dość zimny wieczór mój kolega postanowił pokazać mi coś, czego dotąd nie znałem. Zobaczyłem na ulicach dzieci przebrane za wiedźmy, kościotrupy, wilkołaki. Apogeum zdziwienia, a może bardziej przerażenia, wywołał we mnie płonący dom (dla niektórych święto było wspaniałą okazją, by spalić opuszczone domostwa). Patrząc z perspektywy czasu, było to dla mnie niepokojące spotkanie z inną „kulturą”.
Jednak do głębszej refleksji zmobilizował mnie film „Halloween – Trick or Treat”, który w jasny sposób wskazał, że korzenie tego święta wywodzą się z czarnej magii, a nawet satanizmu.

Według kościołów:  Katolickiego, Episkopalnego i Luterańskiego –  święto Wszystkich Świętych oznacza cześć dla wszystkich świętych w niebie - tych znanych i tych nieznanych. Natomiast coraz modniejszy i u nas Halloween  to dzień przed Wszystkimi Świętymi, czyli 31 października. W okresie chrystianizacji plemion celtyckich Samhain nadano chrześcijański charakter i nazwano je wigilią Wszystkich Świętych, czyli Hallows lub Hallow Even. W połowie XIX wieku przywędrowało wraz z irlandzkimi emigrantami do Ameryki i tam zmieniło nazwę na Halloween. W drugiej połowie XX wieku święto trafiło znowu do Europy. W Irlandii za czasów pogańskich ludzie przebrani w kolorowe kostiumy odprowadzali duchy do granic miasta. Niezamożni proponowali bogatym interes, który polegał na tym, że mieli odprawiać modły za dusze zmarłych w zamian za chleb. Najbardziej znanym gadżetem tego neo pogańskiego święta jest wydrążona dynia ze światełkiem w środku, która dla irlandzkich chłopców oznaczała błędne ogniki uważane za dusze zmarłych. W czasie tajemniczych celtyckich obrzędów miano uwalniać ludzkie dusze z ciał czarnych kotów, sów i nietoperzy.

Obecnie w wyeksponowanych miejscach domów umieszcza się wydrążone i podświetlone od wewnątrz dynie z wyciętymi kształtami różnych postaci oraz, w zależności od wyobraźni domowników, imitacje ludzkich czaszek, szkieletów, manekinów znanych postaci z horrorów, itp. Kulminacyjnym momentem tego święta jest odwiedzanie domów przez przebrane dzieci, które wypowiadają zdanie "trick or treat" - psikus albo poczęstunek, co ma nakłonić odwiedzonego domownika do poczęstowania dzieci garścią wcześniej zakupionych na ten cel słodyczy pod „groźbą" zrobienia mu psikusa np. nasmarowania klamki pastą do zębów. Na Zachodzie młodzież oprócz organizowania domowych imprez, często odwiedza tzw. „Scary Farm" - straszne farmy, czyli zaadoptowane na ten cel duże przestrzenie, gdzie tworzone są specjalne scenerie, niczym wystrój planu filmu grozy, jednak wszyscy w tym czasie dobrze się bawią. Dzieci najczęściej chodzą po domach i proszą o słodycze. Niektórzy, co światlejsi rodzice i pedagodzy, także ci duchowni tłumaczą im, ze zabawa w Halloween jest po prostu wesołym przygotowaniem się do uroczystości Wszystkich Świętych. Ale nie zawsze tak to niewinnie wygląda. Niektórzy, jak Anton Szandor La Vey, autor „Biblii szatana”, twierdzi wręcz, że Halloween jest najważniejszym dniem w roku dla kościoła szatana. A jego liczni zwolennicy, głównie w USA i na Zachodzie, uważają, że korzenie tego święta wywodzą się z czarnej magii, nawet satanizmu. A stąd już tylko krok do oswajania, szczególnie najmłodszych, z modną ostatnio „kulturą śmierci”. 

Warto to dokładnie wyjaśnić bowiem coraz częściej myli się Halloween z Hallowmass  - wziętym ze staroangielskiego Hallow, co oznacza uświęcać, czyli czcić Wszystkich Świętych.. W Kościele Katolickim jest to jeden z najważniejszych obrzędów w roku. W tym dniu wszyscy katolicy są zobligowani do uczestniczenia w mszy i nabożnego nawiedzania cmentarzy.  Natomiast drugi listopada jest to dzień poświęcony zmarłym, których w tym dniu szczególnie się wspomina. Jedno jest pewne, Święto to obchodzone bez wiary, bez obcowania z Tajemnicą, pozostaje jedynie pustym erzacem. Pustym, jak wydrążona dynia… 

W Polsce do początku XX w. /głównie na terenach wiejskich/ istniał zwyczaj przygotowywania w dniu 31 października różnych potraw. Pieczono chleby, gotowano bób i kaszę, a na wschodzie kutię z miodem i wraz z wódką pozostawiano na noc dla dusz zmarłych /prawosławni na grobach, katolicy na domowych stołach/. Wieczorem zostawiano uchylone drzwi wejściowe, aby dusze zmarłych mogły w swoje święto odwiedzić dawne mieszkania. Był to znak gościnności, pamięci i życzliwości, w zwyczaju było również nawoływanie zmarłych po imieniu. Wierzono, że dusze doświadczają głodu i pragnienia, potrzebują wypoczynku i bliskości krewnych. Obowiązkiem żywych było zaspokojenie tych pragnień, gdyż obrażone czy rozgniewane mogły straszyć, wyrządzić szkodę, sprowadzić nieszczęście czy przedwczesną śmierć. Po zapadnięciu zmroku, przez dwa kolejne dni: 1 i 2 listopada, zabronione było ubijanie masła, deptanie kapusty, maglowanie, przędzenie i tkanie, cięcie sieczki, wylewanie pomyj i spluwanie, aby nie rozgnieść, nie skaleczyć i nie znieważyć odwiedzającej dom duszy. W całej Polsce ugaszczano obficie żebraków i przykościelnych dziadów, ponieważ wierzono, że ich postać mogła przybrać zmarła przed laty osoba. W zamian za jadło zobowiązani oni byli do modlitwy za dusze zmarłych.

W noc zaduszną, aż do świtu, na cmentarzach, rozstajach i w obejściach, rozniecano ogniska, których zadaniem było wskazywanie drogi błąkającym się duszom. Popularne było również palenie ognisk na mogiłach samobójców i ludzi zmarłych tragicznie, którzy zwykle byli grzebani za murem cmentarnym. Chrust na te ogniska składano w ciągu całego roku - ten, kto przechodził obok, kładł obok grobu gałązkę i w ten sposób tworzył się stos do spalenia w noc zaduszną. Wierzono, że ogień palony na grobach samobójców ma moc oczyszczającą umarłych, daje również ochronę żywym przed złymi mocami, które mogły być obecne w takich miejscach.

Warto o tym wszystkim pamiętać i przypominać, szczególnie w tych dniach dotykających spraw ostatecznych.

                                                                                    Ryszard Zaprzałka

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny