O skutkach
niedotrzymywania owego postu
opowiadano straszną przygodę
pewnego mieszczanina, który
zapragnął zabawy w dni
umartwiania. „Ponieważ
wszystkie karczmy w mieście
były już zamknięte, poszedł
szukać jakiejś otwartej
karczmy i niespodziewanie
napotkał nieznaną mu
karczmę, gdzie przygrywała
ochoczo kapela, a urodziwe
dziewoje wabiły do tańca.
Młodzian uraczył się dobrym
miodem i poszedł w tany.
Nagle poczuł, że od
dziewczyny, którą trzymał w
ramionach, bije zapach
siarki i smoły. Zrozumiał
jakie grozi mu
niebezpieczeństwo i począł
śpiewać pokutne pieśni. I
oto w mgnieniu oka zapadła
się gospoda, w której się
bawił. Zniknęły też
otaczające go postacie.
Jedynie karczmarz, który
przed zniknięciem zamienił
się w diabła, zawołał
jeszcze do niego, że miał
szczęście, gdyż gdyby
doczekał piania koguta,
dostałby się we władanie
piekielnych mocy.” – Pisał
tarnowski historyk Stanisław
Wróbel.
Środa
Popielcowa obfitowała w
różne obyczaje, ale jeden z
nich był najważniejszy:
Młodzi kawalerowie
napełniali w tym dniu
gliniane naczynia popiołem i
z hukiem rozbijali pod
nogami panien, albo
zawieszali im na plecach
kurze nogi, ogony ryb
świńskie uszy itp. W dniach
postu nikomu nie przyszło do
głowy by jadać mięso, a
nawet stroniono od masła i
sera. Potrawy były okraszane
olejem. Drugą, po
wspomnianej wyżej zabawą,
było rytualne topienie
Marzanny, które odbywało się
w trzecią niedzielę postu,
chociaż był to obyczaj
pogański i miał symbolizować
zakończenie zimy. W
kościołach odbywało się
wtedy święcenie palm,
najczęściej w postaci
gałązek wierzbiny, które
były po ceremonii zabierane
do domu i wtykane za obrazy,
jako niewątpliwa ochrona
przed wszelkimi
nieszczęściami, a
szczególnie przed pożarami,
chorobami i gromami. Wiara w
wielką moc święconych palm
była tak wielka, że zjadano
bazie w przypadkach ostrej
choroby gardła, bólu głowy i
innych nagłych przypadłości.
W wielki
czwartek, piątek i sobotę
milkły dzwony kościelne, a w
ich miejsce na ulicach
pojawiali się młodzi chłopcy
z kołatkami, którymi robili
wielki hałas, ale byli
witani przez mieszczan z
radością i przyzwoleniem.
W Wielką
sobotę odbywała się ogólna
zabawa zwana pogrzebem żuru,
co miało symbolizować koniec
uciążliwego postu, a w
niedzielę, czyli Wielkanoc,
wszyscy domownicy zasiadali
do malowania, poświęconych w
sobotę, pisanek.
„Podobnie jak
na Boże Narodzenie chłopcy
szli z kolędą, tak na
Wielkanoc chodzili z kurkiem
zrobionym z drewna, lub
gaikiem, czyli wierzchołkiem
sosny, lub świerka. W drugi
dzień świąt odbywał się
dyngus, czyli powszechne
oblewanie się wodą i nie raz
było to takie oblewanie, że
i dobra ulewa tak nie
zmoczyła.”.
W kwietniu na
świętego Wojciecha i Jerzego
odbywał się kolejny pogański
obyczaj, który polegał na
przeganianiu bydła przez
rzekomo magiczne przedmioty,
podkowy, złamaną kosę i
kreślono zwierzętom na czole
znak krzyża, co miało
uchronić owo bydło od chorób
i nieszczęść, a następnie
następował pierwszy w roku
wygon na paszę.
Dwa dni
później, na świętego Marka,
sprawdzano, czy święty na
pewno wrzucił do wody ogarek
i czy można się już kąpać. A
co jedzono po domach
chłopskich, mieszczańskich i
szlacheckich w święta?
Kuchnia, nazwijmy ją umownie
galicyjską, nie była zbyt
wykwintna i nie posiadała
swojej tradycji. O jakości
podawanych potraw w Galicji
pisał w swoich wspomnieniach
Honoriusz de Balzak, wielki
pisarz francuski, który
przejeżdżał tędy, udając się
do ukochanej Eweliny. Otóż z
wielką troską odradzał
spożywanie czegokolwiek w
karczmach i zalecał swoim
ziomkom zabieranie na drogę
przez Galicję własnego
jedzenia, bowiem, jego
zdaniem, na stół w
przydrożnych karczmach
podają śmierdzące mięso, a
potrawy są tak nieświeże, że
jedzenie ich może zagrażać
zdrowiu, a nawet życiu
podróżnego.
Tak więc
pozostały napitki, które
królowały na wszelakich
spotkaniach, a zwłaszcza
świątecznych kolacjach.
„Pito więc w samym Tarnowie
i okolicznych wioskach i
miasteczkach. Mieszkańcy
Tarnowa pili w domach, w
czasie chrztu dziecka, i
wesela, pili dla rozgrzania
się i dla ugoszczenia
sąsiada, pili wreszcie i
dlatego, że wielu z nich już
było uzależnionych od
alkoholu. Pijaństwo zarówno
mieszczan, przedmieszczan
jak i chłopów nasiliło się
od końca XVI wieku, kiedy to
Żydzi nie tylko przejmowali
karczmy wiejskie, ale w
samym Tarnowie prawie każdy
Żyd prowadził pokątny szynk,
który ze względu na taniość
alkoholu i możność
zakupienia go nawet w
niedzielę, zawsze znajdowali
klientów.”. Pijaństwo
królowało niemal wszędzie i
poza protestami kościoła,
znajdywało ogólne
przyzwolenie. Dochodziło do
częstych awantur i burd, a
bijatyki były chlebem
codziennym. Pijani
mieszczanie walczyli
pomiędzy sobą szablami, a
najbardziej zacięte bójki
staczali z własnymi
parobkami i czeladnymi.
Piły, na równi z
mężczyznami, także kobiety,
które nic nie robiły sobie z
przykazań o
wstrzemięźliwości i stawały
chwiejąc się na boki nawet
przed sądami, nie mówiąc o
mszach niedzielnych.
W domach
tarnowskich mieszczan, tych
bardziej poczciwych i
stroniących od zakrapianych
zabaw, zasiadano do stołu
wspólnie z czeladzią, a po
posiłku toczono aż do
wieczora umoralniające i
patriotyczne rozmowy. Tutaj
również królowały biesiadne
obyczaje i przesądy.
Uważano, by do stołu nie
zasiadano w równej liczbie
!3, bo to wróżyło wielkie
nieszczęścia i rychłą śmierć
jednego z uczestników.
Nieszczęście zapowiadała
również rozsypana sól i
skrzyżowane sztućce.
Wszystkie
święta roku obrzędowego były
odprawiane bardziej na
pokaz, niż dla rodziny.
Każdy mieszczanin pokazywał
swój dostatek sąsiadom, by
wykazać się gospodarnością,
bogactwem stroju i
wystawnością posiłków. Wśród
bogatych mieszczan na
stołach królowało piwo,
zaprawiana do smaku wódka i
popularne w owych czasach
Węgrzyny. Powoli Życie
towarzyskie przenosiło się
do szynków, gdzie już w
XVIII wieku zagościły gry
hazardowe, które chociaż
były potępiane, dawały
uczestnikom wiele radości i
smutku. Do zabawy
przygrywały żydowskie
kapele, a sprowadzone z
Niemiec karty królowały na
stołach.
(za Stanisław
Wróbel – Opowieści o dawnym
Tarnowie)
Jerzy
Reuter
|