Święta w dawnym Tarnowie

Święta wielkiej Nocy kojarzą się dzisiaj z kolorowymi i niestety, nie mającymi nic wspólnego z dawnymi obyczajami, pisankami, czyli malowanymi jajami, ostatnio rozstawianymi po wszystkich głównym placach Tarnowa. To, oczywiście, kulinaria zakupione w hipermarketach, wykonane wedle przepisów kuchni francuskich, chińskich i innych, byle nie naszych, polskich i tradycyjnych. A jak wyglądały święta w Tarnowie w XVI - XVIII wieku? Zaczynały się już na koniec ostatniego dnia przedpościa, gdy kończyły się wszelkie zabawy i  biesiady, a zaczynał się wielki post, który był rygorystycznie przestrzegany, bowiem jego złamanie powodowało niechybne dostanie się winowajcy w ręce szatana.

O skutkach niedotrzymywania owego postu opowiadano straszną przygodę pewnego mieszczanina, który zapragnął zabawy w dni umartwiania. „Ponieważ wszystkie karczmy w mieście były już zamknięte, poszedł szukać jakiejś otwartej karczmy i niespodziewanie napotkał nieznaną mu karczmę, gdzie przygrywała ochoczo kapela, a urodziwe dziewoje wabiły do tańca. Młodzian uraczył się dobrym miodem i poszedł w tany. Nagle poczuł, że od dziewczyny, którą trzymał w ramionach, bije zapach siarki i smoły. Zrozumiał jakie grozi mu niebezpieczeństwo i począł śpiewać pokutne pieśni. I oto w mgnieniu oka zapadła się gospoda, w której się bawił. Zniknęły też otaczające go postacie. Jedynie karczmarz, który przed zniknięciem zamienił się w diabła, zawołał jeszcze do niego, że miał szczęście, gdyż gdyby doczekał piania koguta, dostałby się we władanie piekielnych mocy.” – Pisał tarnowski historyk Stanisław Wróbel.

Środa Popielcowa obfitowała w różne obyczaje, ale jeden z nich był najważniejszy: Młodzi kawalerowie napełniali w tym dniu gliniane naczynia popiołem i z hukiem rozbijali pod nogami panien, albo zawieszali im na plecach kurze nogi, ogony ryb świńskie uszy itp. W dniach postu nikomu nie przyszło do głowy by jadać mięso, a nawet stroniono od masła i sera. Potrawy były okraszane olejem. Drugą, po wspomnianej wyżej zabawą, było rytualne topienie Marzanny, które odbywało się w trzecią niedzielę postu, chociaż był to obyczaj pogański i miał symbolizować zakończenie zimy. W kościołach odbywało się wtedy święcenie palm, najczęściej w postaci gałązek wierzbiny, które były po ceremonii zabierane do domu i wtykane za obrazy, jako niewątpliwa ochrona przed wszelkimi nieszczęściami, a szczególnie przed pożarami, chorobami i gromami. Wiara w wielką moc święconych palm była tak wielka, że zjadano bazie w przypadkach ostrej choroby gardła, bólu głowy i innych nagłych przypadłości.

W wielki czwartek, piątek i sobotę milkły dzwony kościelne, a w ich miejsce na ulicach pojawiali się młodzi chłopcy z kołatkami, którymi robili wielki hałas, ale byli witani przez mieszczan z radością i przyzwoleniem.

W Wielką sobotę odbywała się ogólna zabawa zwana pogrzebem żuru, co miało symbolizować koniec uciążliwego postu, a w niedzielę, czyli Wielkanoc, wszyscy domownicy zasiadali do malowania, poświęconych w sobotę, pisanek.

„Podobnie jak na Boże Narodzenie chłopcy szli z kolędą, tak na Wielkanoc chodzili z kurkiem zrobionym z drewna, lub gaikiem, czyli wierzchołkiem sosny, lub świerka. W drugi dzień świąt odbywał się dyngus, czyli powszechne oblewanie się wodą i nie raz było to takie oblewanie, że i dobra ulewa tak nie zmoczyła.”.

W kwietniu na świętego Wojciecha i Jerzego odbywał się kolejny pogański obyczaj, który polegał na przeganianiu bydła przez rzekomo magiczne przedmioty, podkowy, złamaną kosę i kreślono zwierzętom na czole znak krzyża, co miało uchronić owo bydło od chorób i nieszczęść, a następnie następował pierwszy w roku wygon na paszę.

Dwa dni później, na świętego Marka, sprawdzano, czy święty na pewno wrzucił do wody ogarek i czy można się już kąpać. A co jedzono po domach chłopskich, mieszczańskich i szlacheckich w święta? Kuchnia, nazwijmy ją umownie galicyjską, nie była zbyt wykwintna i nie posiadała swojej tradycji. O jakości podawanych potraw w Galicji pisał w swoich wspomnieniach Honoriusz de Balzak, wielki pisarz francuski, który przejeżdżał tędy, udając się do ukochanej Eweliny. Otóż z wielką troską odradzał spożywanie czegokolwiek w karczmach i zalecał swoim ziomkom zabieranie na drogę przez Galicję własnego jedzenia, bowiem, jego zdaniem, na stół w przydrożnych karczmach podają śmierdzące mięso, a potrawy są tak nieświeże, że jedzenie ich może zagrażać zdrowiu, a nawet życiu podróżnego.

Tak więc pozostały napitki, które królowały na wszelakich spotkaniach, a zwłaszcza świątecznych kolacjach. „Pito więc w samym Tarnowie i okolicznych wioskach i miasteczkach. Mieszkańcy Tarnowa pili w domach, w czasie chrztu dziecka, i wesela, pili dla rozgrzania się i dla ugoszczenia sąsiada, pili wreszcie i dlatego, że wielu z nich już było uzależnionych od alkoholu. Pijaństwo zarówno mieszczan, przedmieszczan jak i chłopów nasiliło się od końca XVI wieku, kiedy to Żydzi nie tylko przejmowali karczmy wiejskie, ale w samym Tarnowie prawie każdy Żyd prowadził pokątny szynk, który ze względu na taniość alkoholu i możność zakupienia go nawet w niedzielę, zawsze znajdowali klientów.”. Pijaństwo królowało niemal wszędzie i poza protestami kościoła, znajdywało ogólne przyzwolenie. Dochodziło do częstych awantur i burd, a bijatyki były chlebem codziennym. Pijani mieszczanie walczyli pomiędzy sobą szablami, a najbardziej zacięte bójki staczali z własnymi parobkami i czeladnymi. Piły, na równi z mężczyznami, także kobiety, które nic nie robiły sobie z przykazań o wstrzemięźliwości i stawały chwiejąc się na boki nawet przed sądami, nie mówiąc o mszach niedzielnych.

W domach tarnowskich mieszczan, tych bardziej poczciwych i stroniących od zakrapianych zabaw, zasiadano do stołu wspólnie z czeladzią, a po posiłku toczono aż do wieczora umoralniające i patriotyczne rozmowy. Tutaj również królowały biesiadne obyczaje i przesądy. Uważano, by do stołu nie zasiadano w równej liczbie !3, bo to wróżyło wielkie nieszczęścia i rychłą śmierć jednego z uczestników. Nieszczęście zapowiadała również rozsypana sól i skrzyżowane sztućce.

Wszystkie święta roku obrzędowego były odprawiane bardziej na pokaz, niż dla rodziny. Każdy mieszczanin pokazywał swój dostatek sąsiadom, by wykazać się gospodarnością, bogactwem stroju i wystawnością posiłków. Wśród bogatych mieszczan na stołach królowało piwo, zaprawiana do smaku wódka i popularne w owych czasach Węgrzyny. Powoli Życie towarzyskie przenosiło się do szynków, gdzie już w XVIII wieku zagościły gry hazardowe, które chociaż były potępiane, dawały uczestnikom wiele radości i smutku. Do zabawy przygrywały żydowskie kapele, a sprowadzone z Niemiec karty królowały na stołach.

 

(za Stanisław Wróbel – Opowieści o dawnym Tarnowie)

Jerzy Reuter

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny