Ostatni
album
Świetlików
ukazał
się
osiem
lat
temu.
Dla
normalnego
zespołu
to
właściwie
oznacza
medialną
śmierć.
Wy
jednak
przetrwaliście.
Co
Was
utrzymało
przy
życiu?
-
Post
i
modlitwa.
Ponadto
wódka,
papierosy,
trochę
aktywności
fizycznej
(w
tym
aktywność
płciowa)
i
nadzieja.
Po
drugie,
nie
jesteśmy
normalnym
zespołem.
Po
trzecie,
nagrywanie
płyt
nie
jest
gwarantem
istnienia.
I
bez
tego
można
żyć
pięknie
i
godnie.
"Las
Putas
Melancolicas"
z
Bogusławem
Lindą
było
chyba
największym
sukcesem
komercyjnym
Świetlików.
Dlaczego
nie
poszliście
za
ciosem
- i
nie
nagraliście
zaraz
po
tym
płyty
z
Cezarym
Pazurą
albo
Małgorzatą
Kożuchowską?
-
Nagraliśmy
płytę
z
panem
Bogusławem
nie
dlatego,
że
jest
aktorem
znanym
i
popularnym,
tylko
dlatego,
że
jest
naszym
dobrym
kolegą
i
bardzo
dobrym
aktorem.
A
koledze
trzeba
pomagać
w
karierze.
Ostatnio
teksty
Marcina
śpiewa
z
kolei
inny
aktor
-
Arek
Jakubik
w
swoim
zespole
Dr.
Misio.
Nie
jesteście
zazdrośni,
że
podarował
mu
coś
lepszego
niż
Świetlikom?
-
Nie
jesteśmy
zazdrośni.
Rozsądny
człowiek
nie
oddaje
najlepszej
sukni
na
dobroczynność,
żeby
potem
samemu
chodzić
w
łachmanach,
lecz
zachowuje
w
tej
materii
stosowny
balans.
Marcin
jest
rozsądny.
Marcin
ostatnio
przyznał
otwarcie
w
jednym
z
wywiadów,
że
jest...
obszczymurem.
Nie
martwił
się
Pan,
że w
końcu
rzeczywiście
zamieni
się
w
kloszarda
i
nigdy
nie
napisze
tekstów
na
tę
nową
płytę?
-
Upraszczając
nieco:
"jestem
obszczymurem"
w
wypadku
Marcina
oznacza
przede
wszystkim
niechęć
do
współczesnych
sposobów
manifestowania
statusu
materialnego
i
modestię
w
zakresie
potrzeb
ekonomicznych.
Poza
tym,
wywiad
w
gazecie
to
nie
spowiedź,
tylko
wypowiedź
artystyczna.
Rydel
też
gatek
pod
spód
nie
wdziewał,
co
nie
czyniło
zeń
włościanina
pełną
gębą.
Kiedy
arystokrata
ducha
stylizuje
się
nieco
na
kloszarda,
wagabundę
czy
innego
osobnika
wykluczonego,
to
może
być
w
tym
walor
artystyczny.
Gorzej
(i
niestety
znacznie
częściej
się
to
zdarza),
kiedy
przymuł,
bałwan
i
półgłówek
próbuje
rżnąć
tzw.
intelektualistę.
Dyzmów
intelektu
ci u
nas
zatrzęsienie
-
vide
wszystkie
szczeble
władzy
państwowej,
media
czy
show-biznes.
Podobno
majstrowaliście
przez
te
osiem
lat
fonograficznego
milczenia
nowe
utwory.
No i
teraz
macie
aż
130
minut
premierowej
muzyki.
Co z
tym
zrobicie?
-
Większość
z
tych
ponad
trzydziestu
melodyjnych,
wzruszających
i
pięknych
pieśni
powstała
kilka
miesięcy
temu.
Co z
tym
zrobimy?
Wydanie
tego
na
tradycyjnym
nośniku
CD z
ładną
okładką,
nie
wydaje
się
całkiem
od
rzeczy.
A że
tego
dużo
może
naraz?
To
nie
jest
produkt
-
efekt
badań
fokusowych
rynku
czy
nastawiona
na
pokupność
obyczajowa
lub
kulturowa
prowokacja,
jak
te
wszystkie
Marie
Peszek
etc.
To
jest
dzieło
artystyczne,
organiczne,
koherentne
- a
długie
jest,
bo
tak
nam
daimonion
podyktował.
A że
dużo
nam
podyktował
- to
trudno.
Ale
dzisiaj
młodzi
ludzie
odbierają
muzykę
inaczej
niż
osiem
lat
temu
-
nie
słuchają
całych
albumów,
ale
robią
sobie
własne
składanki
z
pojedynczych
nagrań
ściągniętych
z
netu
na
iPody.
Nie
wyjdziecie
z
tym
potrójnym
albumem
na
kompletnych
dinozaurów?
-
Odpowiem
pytaniem:
czy
fakt,
że
każda
potrawa
zaraz
po
przeżuciu
staje
się
amorficzną
papką
oznacza,
że w
takiej
formie
ma
być
serwowana
na
talerzu
w
wykwintnej
restauracji?
Niechże
sobie
młodzież
wypala
składanki,
jakie
sobie
winszuje.
Ale,
że
to
zjawisko
nagminne,
nie
znaczy,
że
mamy
rezygnować
z
tak
ważnej
formy
wypowiedzi,
jaką
jest
tzw.
płyta
długogrająca.
Równie
dobrze
można
by
wymagać
od
poetów,
żeby
dla
wygody
czytelnika
wydawali
pojedyncze
wiersze
a
prozaicy
poszczególne
rozdziały
powieści
z
osobna.
A
poza
tym,
intuicja
podpowiada
nam,
że
jest
grupa
słuchaczy,
dla
których
w
muzyce
liczy
się
ambient,
development
i
elan
vital.
I
dla
nich
jest
ta
płyta.
A że
jakiś
oligofreniczny
modniś
będzie
nas
miał
za
żywą
skamielinę?
Jego
sprawa.
Z
drugiej
strony
widać,
że
jakoś
próbujecie
iść
z
duchem
czasu.
Bo
założyliście
sobie
Facebooka.
-
Mamy
konto
na
fejsbuku,
nie
żeby
dokonywać
regularnych
aktów
zbiorowego
ekshibicjonizmu,
tylko
żeby
się
kontaktować
z
publicznością.
A
medium
jak
każde
inne,
równie
dobrze
moglibyśmy
sobie
zrobić
świetlikową
infolinię
albo
telemarketing.
Mnie
najbardziej
zaciekawiło
Wasze
hasło
na
tymże
Facebooku:
"Świetliki
-
zespół
brutalnych
doświadczeń".
Cóż
to
za
przeżycia
go
zainspirowały?
-
Hasło
jak
hasło.
Ładnie
i
tajemniczo
brzmi.
Skoro
może
być
"Gramy
i
śpiewamy
najgłośniej
w
Polsce",
to i
"Zespół
brutalnych
doświadczeń"
ujdzie.
Jest
w
tym
haśle
element
autoafirmacji
i
autoironii,
a i
jak
widać
-
zagwozdka
intelektualna
też.
Mogliśmy
użyć
innego,
choćby:
"Zapełniamy
sale
do
200
osób".
Ale
gdybyśmy
napisali
"Jesteśmy
inteligentni
i
hojnie
wyposażeni
przez
naturę"
(notabene
tak
jest
w
istocie),
też
byłoby
ładnie.
A
doświadczenia
mamy,
owszem.
Dwa
lata
temu
do
Świetlików
dołączyła
Zuzanna
Iwańska
na
altówce.
I
mam
wrażenie,
że
przez
dźwięki
tego
instrumentu
znosi
Was
w
niektórych
nowych
utworach
nieco
w
stronę
Piwnicy
pod
Baranami.
- To
chyba
Pana
znosi!
Przypominam
czytelnikom,
że
altówkę
wymyślono
zanim
Piwnica
pod
Baranami
rozbłysła
blaskiem
promienistym
na
firmamencie
kultury
i
sztuki.
Byłoby
może
konwencjonalnie,
ale
szlachetniej
nieco,
gdyby
ten
instrument
kojarzył
się
Panu
z
seksem
choćby.
Z
seksem
to w
Waszym
przypadku
Pani
Zuzanna
może
mi
się
jedynie
kojarzyć.
Całe
szczęście
mój
zapał
schładza
Michał
Wandzilak,
którego
zatrudniliście
na
klawisze.
Bo
dzięki
jego
grze
pierwsza
piosenka
z
nowej
płyty,
którą
udostępniliście
-
"Zimna
lala"
-
przywołuje
chłodne
brzmienia
The
Cure.
-
Michał
pracuje
z
nami,
gdyż
gra
dobrze
i
pięknie,
ma
ładny
instrument
i
pomaga
nosić
sprzęt
starszym
kolegom.
A
"Zimna
lala"
to
pastisz
New
Order,
prawdę
mówiąc.
Z
drugiej
strony
jednak,
takie
"Gotham",
to
wręcz
porażający
utwór:
jak
połączenie
Joy
Division
i
Swans,
albo
Variete
i
Siekiery.
Skąd
u
Was
nagle
tyle
takiej
pierwotnej
energii?
-
Znów
pana
redaktora
znosi.
To,
że z
racji
wyłącznie
osobistej
sympatii
do
pana ,
zapoznaliśmy
go z
drobnym
fragmentem
naszego
nowego
wydawnictwa,
nie
upoważnia
pana
do
nieodpowiedzialnego
szafowania
porównaniami.
Tyle
samo
w
tej
piosence
Siekiery
i
Variete,
ile
Rabczewskiej
Doroty
i
Bajora
Michała.
No
bez
żartów!
-
Gdybym
ja
musiał
opisać
tę
pieśń,
rzekłbym:
to
utwór
Pink
Floyd
w
wykonaniu
Einsturzende
Neubauten.
Ale
i
takie
skojarzenie
równie
niewiele
czytelniczkom
i
czytelnikom
powie.
Podobno
nowy
materiał
ma
być
podzielony
na
trzy
części:
depresyjną,
opowiadającą
o
wychodzeniu
z
depresji
i
euforyczną.
To
teksty
Marcina
stworzyły
ten
wykres
tak
skrajnych
emocji?
-
Materiał
jest
podzielony
dla
wygody
na
trzy
płyty.
Wszystkie
okrągłe
z
dziurką
w
środku.
O
czym
mówią
one
razem
i z
osobna
-
niech
sobie
każdy
posłucha
i
sam
dośpiewa.
Teksty
i
muzyka
pięknie
na
tych
płytach
współbrzmią.
A
czy
tworzą
wykres
jakiś
i
czy
emocji,
to
naprawdę
nie
wiem.
Marcin
wydał
właśnie
swój
nowy
tomik
poetycki
-
"Jeden".
Czy
więcej
dowiemy
się
o
nim
z
tych
wierszy,
czy
z
tekstów
do
piosenek
Świetlików?
-
Jeśli
można
się
dowiedzieć
czegoś
o
autorze
z
jego
dzieł,
to z
książki
"Jeden"
i
płyty
"Sromota"
tyle
samo
się
Państwo
o
Marcinie
nie
dowiecie.
Narrator
tu i
tu -
ten
sam.
Przed
nami
koncert
Świetlików
w
Pięknym
Psie
.
Szykujecie
w
związku
z
tym
jakąś
niespodziankę?
-
Naturalnie.
Specjalnie
dla
milusińskich
będzie
kobieta
z
brodą,
trupa
baletowa
karłów-sodomitów,
murzyński
połykacz
ognia,
brzuchomówca
mówiący
w
jidysz,
a
profesor
Środa
Magdalena
wystąpi
jako
genderowe
medium
i z
akompaniamentem
pana
Turnaua
wywoływać
będzie
ducha
Żmichowskiej.
A po
koncercie,
jak
zwykle
mała,
ekologiczno-rowerowa
orgia,
tym
razem
pod
patronatem
medialnym
"Tygodnika
Powszechnego".
No
dobra,
żartowałem.
Tylko
kobieta
z
brodą
będzie.
Zapraszamy!
Rozmawiał:
Paweł
Gzyl
(Źródło:
Dziennik
Polski)
Zdjęcia:
Paweł
Topolski
(Tarnow.pl)
|