Szancerowie wywodzą
swój ród z
Andrychowa.
Protoplasta
Szancerów Józef,
pochodził ponoć z
Sącza, na co
wskazuje nazwisko,
które po żydowsku,
od nazwy miasta,
znaczy Szanc. W
dziewiętnastym wieku
potomkowie Józefa
rozeszli się po
całej Europie i
wszędzie zaznaczyli
swoją obecność
wielkością umysłów i
godnością
piastowanych
stanowisk. Byli
ministrami rządów,
doradcami
prezydentów,
naukowcami i
artystami. Kierowali
wielkimi
przedsiębiorstwami,
zarządzali majątkami
jaśnie panujących i
wykładali na
uniwersytetach.
Tworzyli sztukę i
historię.
Jednocześnie byli
wśród nich
hazardziści,
trwoniący całe
majątki w Monte
Carlo, samobójcy i
desperaci. Kochali
dobre jedzenie i
niekończące się
zabawy.
W
połowie
dziewiętnastego
wieku jeden z
Szancerów zakochał
się tak
nieszczęśliwie, że
protestującemu ojcu
dziewczyny wypalił z
pistoletu w głowę i
skazał tym samym
rodzinę na banicję.
Przenosiny, a
właściwie ucieczka,
nastąpiła w
przeciągu kilku
godzin. Szancerowie
pozostawili cały
majątek nieruchomy
przyjaciołom, a sami
w popłochu wyjechali
do austriackiej
Galicji, do Żabna,
gdzie bardzo szybko
nabyli kilka
majątków ziemskich –
Odporyszów, Breń,
Czarna Niwa. W
Żabnie urodził się
Artur Szancer,
późniejszy
współwłaściciel
młynów w Tarnowie.
Jego żona Karolina
Buber, kuzynka
wielkiego
żydowskiego filozofa
Martina Bubera,
nazwana była w
rodzinie „królową
matką”. Była tak
dystyngowaną damą,
że nawet hitlerowcy
uszanowali jej
pozycję i kazali w
1942 roku, odwieźć
ją na miejsce
egzekucji dorożką.
Leon
– jeden z synów
Józefa – będąc
dzierżawcą dóbr
wielkiego klucza
żywieckiego w
majątku arcyksięcia
Habsburga dorobił
się wielkiej fortuny
i niejako z przymusu
otaczających go
towarzyskich sfer
zarzucił tradycję
żydowską, stając się
typowym człowiekiem
oświecenia. Ubierał
się z pańska i
brylował na
ziemiańskich
salonach. Zmarł w
młodym wieku na
skutek, jak mówi
legenda rodowa,
złamania religijnego
przykazania, które
nakazywało ścisły
post w żydowskie
święto Sądnego Dnia.
Wdowa przeniosła się
do rodzinnych
posiadłości na
Śląsku Pruskim i
rodzina Szancerów
powoli na
przestrzeni
kilkudziesięciu lat
stawała się
ziemianinami.
Gospodarowanie na
roli nobilitowało
Szancerów do bycia
szlachtą, więc
większość z nich
przeszła na
chrześcijaństwo i
poprzez związki
małżeńskie dopisała
do swoich rodowodów
pochodzenie herbowe.
W
1859 roku, po
przeniesieniu do
Tarnowa, senior rodu
Henryk wybudował
przy ulicy Kołłątaja
młyn parowy i
zapoczątkował nowy
rozdział w historii
rodziny.
Przedsiębiorstwo
Tarnowskie Młyny
Parowe prosperowało
znakomicie, a po
kilku latach od
założenia płaciło
kilkakrotnie większe
podatki niż
wszystkie młyny na
Górnym Śląsku razem
wzięte. Na terenach
biednej i zacofanej
Galicji zaczęła
królować para, a
bliska odległość do
zachodniej Ukrainy i
dobre połączenia
komunikacyjne
sprawiły, że interes
kwitł znakomicie.
Na
początku
dwudziestego wieku
młynami wstrząsnęło
kilka kryzysów, ale
dzięki niemalejącej
koniunkturze
Szancerowie wyszli
na prostą i nawet
otworzyli kilka
następnych
przedsiębiorstw w
Galicji. Dopiero w
latach dwudziestych,
po niefortunnych
inwestycjach,
sytuacja pogorszyła
się znacznie i
zaczął się powolny
upadek imperium.
Rozłożenie udziałów
na kilku właścicieli
i różne zależności
rodzinne sprawiły,
iż młyny zarządzane
były w sposób
niewłaściwy i
powodujący wielkie
straty. Synowie
Artura Szancera,
Karol i Bronisław,
postanowili związać
przedsiębiorstwo w
ręku rodziny i
wykupili 1/3
udziałów od
wspólników. Na ten
cel zaciągnęli
wielką pożyczkę w
banku, co
doprowadziło po
kilku latach niemal
do bankructwa
młynów. Gdy w 1929
roku wybuchł wielki
światowy kryzys,
bank zażądał zwrotu
pożyczki i zagroził
Szancerom licytacją.
Bronisław popadł w
depresję i
zabezpieczywszy
odpowiednio swoje
życie, popełnił
samobójstwo. Jego
żona i dwie córki
mogły żyć dostatnio
z pieniędzy
wypłaconych przez
ubezpieczycieli. Do
Tarnowa coraz
częściej
przyjeżdżali ze
świata członkowie
rodziny i… umierali,
bo, jak sami
twierdzili,
Szancerowie żyją w
całej Europie, ale
umierają tylko w
Tarnowie.
Młynem zajął się
Karol i pomimo
kryzysu i żądań
banku wyprowadził
interes na prostą.
Zaprzestał kupować
zboże, a cała
produkcja młynu
przesunęła się na
typowe usługi i
mełła ziarno
powierzone. W ten
sposób uchronił
firmę przed
rozwiązaniem i
licytacją.
Niebagatelną rolę w
tych ciężkich latach
odegrała żona
Karola, córka
lwowskiego rabina,
Waleria Blumenfeld.
Bank zgodził się na
spłaty odsetek,
pozostając jednak w
procesie sądowym z
Szancerami o
odebranie majątku
zastawionego pod
kredyt. Stan ten
trwał, aż do roku
1939 i można śmiało
powiedzieć, że był
to początek końca.
Pierwszy upadek
nastąpił w sierpniu
1939 roku. Bank
wygrał proces i
wystawił młyny na
licytację, co
doprowadziło Karola
do ciężkiej choroby
serca, ale
zadowoliło część
rodziny, która z
ulgą przyjęła koniec
stuletniej historii
młynów. Sprzedaż nie
doczekała się jednak
finału. Zanim
uprawomocniła się
licytacja wybuchła
II wojna światowa.
Na teren
przedsiębiorstwa
weszli okupanci i
kontynuowali
produkcję do 1945
roku.
W
czasie wojny
Szancerowie ukrywali
się przed nazistami,
ginęli w komorach
gazowych, byli
rozstrzeliwani.
Część z nich
zawędrowała na
daleką Syberię, a
inni zdołali zbiec
poza granice
hitleryzmu. Karol
Szancer, za
przyzwoleniem
Niemców, prowadził
jakiś czas młyny,
ale na wieść o
masowych mordach na
tarnowskim cmentarzu
uciekł do Warszawy,
gdzie ukrywał się do
końca powstania
warszawskiego. Po
wojnie powrócił do
Tarnowa. Zastał
młyny pod zarządem
państwowego
przedsiębiorstwa i
ciężko zachorował.
Po kilku dniach
zmarł, a jego
ostatnim słowem było
„ja jestem już
szmelc”. Był to
drugi upadek
stuletniej historii
tarnowskich młynów
Szancera.
Państwowe młyny
pracowały przez
wiele lat pod
zarządami nowej
władzy. Po upadku
PRL młyny stanęły i
pozostał pusty i
niszczejący budynek
w centrum miasta.
Były różne pomysły
na zagospodarowanie
tej zabytkowej
budowli. Centrum
sztuki i miejsce na
liczne wystawy i
artystyczne
spotkania wydawał
się
najrozsądniejszy,
ponieważ dawał
szansę na
przetrwanie
historycznej nazwy,
ale jako, że w
takich miastach jak
Tarnów nic nie może
wyrastać ponad
mentalne dachy
magistratu, projekt
nie doczekał się
pełnej realizacji.
Nieruchomość
popadała w ruinę, a
jedynym
konsekwentnym
człowiekiem
przechadzającym się
po gruzach był
wynajęty przez
miasto stróż, który
nie wpuszczał na
teren nawet
okolicznych
szczurów.
Kilka
lat temu nastąpił
trzeci i definitywny
upadek byłych młynów
Szancera. Historia
stu lat Tarnowa
została sprzedana na
przetargu w 70
rocznicę pierwszego
upadku. Nieruchomość
zakupił Piotr
Kudelski,
przedstawiciel
znanych w Tarnowie
cukierników. Czy
wielopokoleniowy
interes Kudelskich
przejmie znicz
tradycji rodzinnych
przedsiębiorstw po
Szancerach i stworzy
coś równie
imponującego? Czy
historię zaleje
beton? Bóg raczy
wiedzieć. Wszak
pecunia non olet.
/za
Roman Szydłowski –
Wojna zaczęła się w
Tarnowie/
Tekst
i zdjęcia -
Ryszard Zaprzałka
|