Tarnowski Rockefeller

Dokładnie 144 lata temu, 15 lutego 1869 roku urodził się  w Tarnowie Władysław Brach właściciel słynnej drogerii, działającej jeszcze w 1951 roku. Kto  z tarnowian nie zna tego, jednego z najbardziej rozpoznawalnych punków naszego miasta – skrzyżowania ulic Krakowskiej i Katedralnej, Wałowej i Targowej. To w tym miejscu znajduje się słynna kamienica Władysława Bracha, jako jedyna w Tarnowie posiadająca, jeszcze w połowie XX wieku na dachu efektowny ogródek. Jej właścicielem był znany przemysłowiec i kupiec, właściciel wielu nieruchomości, cegielni, tartaku oraz składu farb, artykułów gospodarczych, rolniczych i przemysłowych. Znamienity obywatel Tarnowa, cieszący się w Tarnowie wielkim szacunkiem i opinią człowieka uczciwego, filantropa i dobroczyńcy. Kryzys w latach 30. XX wieku, przeinwestowanie, oraz ryzykowne umowy z Komunalną Kasą Oszczędności przyczyniły się do upadku przedsiębiorcy. Jego bankructwo w 1932 r. odbiło się szerokim echem także poza Tarnowem.

Kim był ten niezwykły człowiek?

Na pewno był jednym z najbardziej szanowanych obywateli Tarnowa, przed którym, gdy przechadzał się Krakowską, falowały w rękach mieszkańców kapelusze. Jego życiorys może przypominać iście amerykańską historię potentatów takich jak Rockefeller i Ford. Pochodził z bardzo ubogiej rodziny szewca Andrzeja i Karoliny Kuczkowskiej córki murarza. Był trzecim z jedenaściorga dzieci tej robotniczo – rzemieślniczej rodziny. Okres młodzieńczy Władysława Bracha nie jest znany, ale wiadomo, że po ukończeniu czteroklasowej szkoły męskiej wyjechał do Krakowa, by tam terminować u znanego kupca Krzysztofowicza. Uczył się handlu farbami i przyrządami malarskimi. Po wyzwoleniu się z terminu powrócił do rodzinnego Tarnowa i założył swój pierwszy interes – w 1895 roku - którym była drogeria, czyli sklep, gdzie można było kupić niemal wszystko.

Drogeria Bracha – nazwa ta przetrwała do lat 80-tych XX wieku – usytuowana była w najlepszym miejscu jakie sobie można wyobrazić, przy zbiegu ulic Targowej, Krakowskiej, Wałowej i Katedralnej, sąsiadując z placem Kazimierza. Klimat ówczesnego Tarnowa  trafnie i dobitnie opisywał tarnowski pisarz Jan Bielatowicz – Może zbyt śmiałym byłoby określenie placu Kazimierza jako piekła, aliści bez wątpienia, jeśli już nie przedpiekle, była to co najmniej zasadzka piekła, a to z powodu obfitości skupionych tu przybytków cielesnych rozkoszy i rozpusty, trzech restauracji z wyszynkiem wódek(…)Ziemio utraconych smaków i przypraw, pachnąca z daleka, mlekiem i miodem płynąca, gdzie tłuste i zawiesiste polewki zwano zupką nic, z gwoździa, galopką, lub wodzianką(…)Jakiś czar owiewał plac Kazimierza, bo oprócz ciała pedagogicznego i patrycjatu, pijącego w knajpie u Palucha i jeszcze bardziej śmiertelnie u Pankiewicza, ściągał też pospolitych pijaków, raczących się zazwyczaj prosto z flaszki u stóp pomniczka Adama Mickiewicza(…)Do Palucha co i rusz zajeżdżał w świcie swych posłów ludowych, mecenasa Janigi i najbliższej rodziny z pobliskich Wierzchosławic, w lśniących butach z cholewami i złotą spinką pod kołnierzykiem koszuli, skupiony, poważny, pierwszy chłop u steru Rzeczypospolitej, Wincenty Witos. – Co prawda opis pochodzi z lat nieco późniejszych i powojennych, ale na pewno oddaje wiernie wygląd Tarnowa z przełomu wieków.

W ten anturaż pełen zapachów kuchni, okrzyków sprzedawców nabiału i alkoholowych libacji wbiła się zupełnie odmienna od innych sklepów ulokowanych w pobliżu, Drogerya Bracha, oferując przysłowiowy szmelc, mydło i powidło, a do tego podstawowe lekarstwa, wykwintne perfumy, maść na odciski, farby i wszystko co tylko mogło pomóc w prowadzeniu gospodarstwa domowego… i nie tylko. Brach był typowym kupcem i nie wyobrażał sobie by czegokolwiek brakowało na półkach jego sklepu – gdy klientki zaczęły nieśmiało wypytywać o skuteczny środek antykoncepcyjny, natychmiast na półkach znalazły się krople, które miały spełnić owe zapotrzebowanie. Środek zrobił karierę w kilku ościennych województwach, a jak się potem okazało była to mieszanka ziół, wazeliny i terpentyny. Sława pomysłowych subiektów w drogeriach Galicji dotarła do Tarnowa, a przykładem nienagannej dbałości o wymagania klientów może być pewna drogeria w Pradze, której subiekt bez mrugnięcia okiem znalazł na półce poszukiwany przez pucybuta kapelana wojskowego święty olej, mający posłużyć do ostatniego namaszczenia chorych (Jarosław Haszek – Przygody dobrego wojaka Szwejka).

Nad sklepem, ku wygodzie klienteli, Brach stworzył okazałą kawiarnię. Usytuowana na dachu kamienicy, obsadzona roślinami doniczkowymi i małymi drzewkami ozdobnymi, dawała bardzo przyjemne chwile wytchnienia klientom, czas na zastanowienia przed zakupami i atrakcje widokowe. W pogodne dni można było, siedząc przy ciastku i kawie, oglądać Tatry i całą dolinę Dunajca. Był to niewątpliwie elegancki świat wkomponowany w pobliskie knajpy i uliczny handel, mała enklawa, która całkowicie odstawała od brudnego placu Kazimierza i gwarnego placu Sobieskiego z zapachami postoju dorożek. Do wybuchu I wojny interes Bracha prosperował znakomicie, a rosnąca fortuna sprawiała, że ów syn biednego szewca wchodził z wielkim impetem na salony towarzyskiego Tarnowa. Został wybrany do rady miejskiej, gdzie zajmował się tym na czym się znał najlepiej – finansami.

W tym czasie Tarnów, jak opisywał tamte czasy inny tarnowski pisarz Jerzy Reuter - przeżywał wielki boom gospodarczy, elektryfikacja, wybudowanie kanalizacji i nowego dworca kolejowego, wodociągi i gazownia – to wszystko za przyczyną genialnego burmistrza Tadeusza Tertilla i jego radnych, wśród których był Władysław Brach ze swoim głosem doradczym, opiniującym wszystkie inwestycje w mieście. Po wybuchu wojny stracił po raz pierwszy swoją fortunę. Zaangażowany w pomoc dla biedujących mieszkańców, oddał prawie wszystko na rzecz głodujących, organizował punkty szpitalne dla rannych i urządzał wielkie Wigilie dla tarnowian. Posądzony przez Rosjan o szpiegostwo na rzecz Austrii o mały włos nie stanął pod ścianą śmierci. Na szczęście, zupełnie przypadkowo, Rosjanie odkryli linię telefoniczną, przez którą ktoś informował stojące za Dunajcem austryjackie wojska.

Do wyzwolenia zajmował się sprawami miasta, nie dbając o własne interesy, ale czy na pewno? O dziwo, tuż po zakończeniu wojny, okazało się, że posiada spory majątek, który pozwolił mu na uratowanie od całkowitego upadku Drogerii i oddanie sporej ilości biżuterii na rzecz Czynu Narodowego, niosącego pomoc odradzającej się Ojczyźnie. W 1918 roku Władysław Brach posiadał pokaźny majątek, głównie w nieruchomościach i tysiące akcji, co czyniło z jego dóbr prawdziwe imperium finansowe. Nikt w tym czasie nie przypuszczał, że za piętnaście lat Władysław Brach stanie się całkowitym bankrutem.

Drugim po Drogerii interesem Bracha była cegielnia Kantoria, obok dzisiejszego basenu przy ulicy Piłsudskiego, sprzedał wtedy prawie cały majątek i być może to przyczyniło się do niechybnego upadku imperium. Cegielnia prosperowała znakomicie i wkrótce stała się poważnym konkurentem dla cegielni Sanguszków i cegielni miejskiej, mało tego, poprowadził prywatną linię kolejową przez strzelnicę wojskową, Piaskówkę i Klikową, do linii Tarnów – Szczucin. Zatrudniał ponad 150 robotników, a zakład był wyrastającą ponad swoje czasy nowoczesną fabryką. Krach nastąpił wraz ze światowym kryzysem gospodarczym. Brach zbyt łatwo uwierzył w dobre intencje przyjaciela, księdza infułata Władysława Mysora, dyrektora Komunalnej Kasy. Bez zastanowienia podpisał dokumenty, które stały się podstawą do zlicytowania całego majątku Bracha. Tak też się stało, a największą część sukcesji wykupiła Tarnowska Kuria. Zmarł 12 listopada 1941 roku na zawał serca. Pozostała tylko drogeria prowadzona do 1951 roku przez żonę - Annę Brach.

Ryszard Zaprzałka

( za A. Sypek – Imperium Bracha. Temi 1997.)

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny