Magdalena
Zbylut to…
Urodzona w
Tarnowie, mieszkająca w
Krakowie, absolwentka
filologii polskiej,
aktualnie studentka
zarządzania w kulturze na
Uniwersytecie Jagiellońskim
– aktorka Teatru Nie Teraz.
Zainteresowana teatrem i
ekonomiką kultury.
Organizator eventów
kulturalnych. Namiętnie
śledząca nowe trendy w
Internecie, dziwaczne mody…
. Ważną dla mnie postacią
na polonistyce był prof.
Andrzej Borowski, a w IV LO
Anna Krakowska i Małgorzata
Porosły.
Z cenionym
w Polsce, a zupełnie
nieznanym w rodzinnym
Tarnowie, Teatrem Nie Teraz
związana jesteś od 2007
roku. Jak się zaczęła Twoja
przygoda z trupą T. A. Żaka?
Wzięłam
udział w warsztatach.
Efektem pracy warsztatowej
było widowisko pasyjne
„Drzewo” (realizacja na
dworcu PKP). W tym czasie
TNT miało swoją siedzibę
przy ulicy Czerwonych Klonów
w Tarnowie-Mościcach w
starym internacie.
Popadający w ruinę ogromny
budynek z dużą salą
teatralną i klimatycznym
foyer ze starym fortepianem.
Nie chciałam być aktorem -
chciałam być nadal w tym
niesamowitym miejscu i z
tymi ludźmi. Aktorem stałam
się później.
Teatr to
dziwny, teatr jedyny w
Polsce, którego rodzinne
miasto nie chce, ignoruje i
udaje, że go nie ma. A on
jest i działa, bezdomny,
„od zawsze” niepoprawny
politycznie i odrzucany
przez tzw. salon. Będący
stale w drodze, misyjny,
oryginalny,
undergroundowo-offowy,
programowo w kontrze do
wszechobecnej
medialno-komercyjnej
rzeczywistości. Odnajdujesz
się w nim, utożsamiasz,
edukujesz?
TNT bardzo
szybko stało się moim
teatrem, co zaważyło na
kolejnych wyborach. Po
niespełna dwóch latach mojej
działalności w Nie Teraz
straciliśmy siedzibę. Władze
miasta zapewniały nas, że to
tylko przejściowa sytuacja,
ale do tej pory nic się nie
zmieniło. Wymusiło to na nas
wiele zmian, ale nie
złamało. Jedynym plusem w
tej sytuacji jest to, że
zaczęliśmy podróżować.
Minusy? Szkoda mojego i Pana
czasu na narzekanie.
Wszystkie
spektakle Nie Teraz są dla
mnie bardzo osobiste, bardzo
moje, również te, w których
nie gram. Identyfikuję się z
artystyczną ścieżką TNT,
choć może nie ze wszystkim
się zgadzam.
W Twoim
teatralnym CV masz spektakl
„Na etapie”. To historia
Danusi Siedzikówny,
bohaterskiej sanitariuszki
leśnego oddziału majora
Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.
Jak Ty młoda współczesna
dziewczyna odnalazłaś się w
tym patriotycznym
entourage'u?
„Na etapie”
było moim pierwszym
spektaklem, rola Danusi
Siedzikówny „Inki”- pierwszą
rolą. Miałam wtedy 17 lat,
czyli dokładnie tyle, ile
miała Danusia, kiedy ją
zamordowano strzałem w tył
głowy w więzieniu w Gdańsku.
Na swoim
własnym przykładzie
przekonywałam się wtedy, że
17 lat, to nie jest wiek na
umieranie. „Inka” znalazła
się jednak w
okolicznościach, gdzie
sprawy honoru i Ojczyzny
były najważniejsze. Jej
postawa dla kogoś takiego
jak ja była o tyle piękna i
szlachetna, co
niezrozumiała. To była
ciekawa lekcja, do której
przyszło mi wrócić 5 lat
później w spektaklu
„Wyklęci”.
Grałaś
również w „Kreonie”
oryginalnym odczytaniu
„Antygony” Sofoklesa. TNT
klasyczną historię konfliktu
władzy i religii postrzega
dość przewrotnie i bardzo
politycznie wpisuje ją we
współczesność Polski, która
stała się częścią
superpaństwa – Unii
Europejskiej. Czym dla
Ciebie był udział w tym
ważnym projekcie? Stałaś
się euroentuzjastką, czy też
wprost przeciwnie?
Bardzo dobrze
wspominam pracę nad rolą
Ismeny, która trwała do
końca prezentowania
spektaklu. Przez dwa lata
ciągle szukaliśmy
ostatecznego kształtu
„Kreona”. Daliśmy wiele
pokazów i niemal każdy z
nich był inny.
Najważniejsze dla nas było
wpisanie się w aktualny
kontekst
polityczno-społeczny.
Grałam
postać, która balansowała
pomiędzy normalnością a
zupełnym jej brakiem. Ismena
była racjonalna w
postępowaniu, odważna i
stanowiła przeciwwagę dla
swojej siostry Antygony,
która notabene nie pojawiła
się w ogóle na scenie.
Ten spektakl
był czymś w rodzaju próby
sił pomiędzy mną a
reżyserem. W jednej chwili
na potrzeby roli dałam sobie
ściąć włosy do centymetrowej
długości. To miało być takim
moim symbolicznym wejściem w
dorosłość, kamieniem
milowym.
Odpowiadając
na drugie pytanie – jestem
raczej eurosceptykiem, bo
jako osoba zainteresowana
zarządzaniem i zjawiskami
gospodarczymi wiem, że
niczego nie dostaje się za
darmo. Poza tym, Polska ma
ciągle niewiele do
powiedzenia w eurowspólnocie
i nic nie wskazuje na to,
aby to mogło się zmienić. A
my ciągle dajemy się mamić,
że jeżeli wzrasta nasze PKB,
to ludziom żyje się lepiej.
Ślepo wierzymy, że obniżony
wskaźnik bezrobocia jest
równoznaczny z dochodzeniem
do równowagi na rynku pracy
etc.
Później
weszłaś w znane w całej
Polsce głośne superprodukcje
TNT - „Balladę o Wołyniu” i
„Wyklętych”. Pierwsza z nich
miała swoją premierę w
warszawskim Muzeum
Niepodległości w maju 2011
r. To wyjątkowe
przedstawienie, pierwsze w
Polsce dotyczące ludobójstwa
ukraińskiego na naszych
Kresach w okresie II wojny
światowej. Drugą, w kwietniu
2012 r., TNT zaprezentował w
murach Aresztu Śledczego
Warszawa – Mokotów, słynnym
więzieniu na Rakowieckiej.
Spektakl jest pierwszym w
Polsce teatralnym
przedstawieniem poświęconym
Żołnierzom Armii Wyklętej. Z
obydwoma spektaklami dużo
podróżujecie, jak ludzie,
szczególnie młodzi, reagują
na prawdę w nich zawartą?
Czy granie w takich
przedstawieniach to również
dla aktora rodzaj katharsis?
Rzeczywiście
jeden i drugi spektakl
cieszą się ciągle dużym
zainteresowaniem. Nasze
spektakle charakteryzuje
odmienna poetyka, inne
środki wyrazu, co dociera do
młodego widza. W TNT widz
nie jest przypadkowym
przechodniem, który
przychodzi i wychodzi bez
emocji. U nas widz często
zostaje z nami na dłużej.
Na młodzieży
szczególne wrażenie wywiera
surowość „Ballady”, ale i
historia Niezłomnych nie
pozostawia sobie ich
obojętnymi. Jeden i drugi
spektakl stanowi dla
znacznej części widzów
lekcję historii, bo niestety
wciąż spotykana jest duża
nieświadomość, a często też
ignorancja w kwestii tych
tematów.
Co do
katharsis, pewnie tak, choć
niekoniecznie w dosłownym
znaczeniu tego słowa. To
oczyszczenie dokonuje się
często w naszych widzach,
ludziach, którzy doczekali
tego, że ktoś opowiada ich
historię, a więc w
Kresowiakach doświadczonych
tragedią ludobójstwa czy
tych, których nie zgodzili
się na kolejną okupację po
II wojnie. Ludzie są nam
wdzięczni i proszą, abyśmy
głośno mówili o tym, co ich
spotkało. Dla aktora nie ma
nic piękniejszego, jak bycie
potrzebnym.
Teatr Nie
Teraz wkracza w jubileuszowy
rok 35-lecia swojej
działalności. Ty spędziłaś w
nim lat 7. Twórczych?
Durnych i chmurnych? Jaki
był dla Ciebie ten czas?
Zawodowo i prywatnie, jako
aktorki i jako kobiety.
To był dobry
czas, twórczy, obfitujący w
wiele doświadczeń, spotkań.
Nie zabrakło też
rozczarowań. Teatr mnie
ukształtował, zmienił,
pokazał cele, do których
warto dążyć, miejsca, które
warto zdobywać. Pracowałam
ze wspaniałymi ludźmi:
Szymonem Seremetem, Łukaszem
Gawlikiem. Spotkałam na
swojej teatralnej drodze śp.
Zygmunta Molika – aktora
Jerzego Grotowskiego, a
także mistrza butoh Daisuke
Yoshimoto. Teraz, w
„Wyklętych” mam okazję grać
u boku Przemka Sejmickiego,
którego podziwiam od wielu
lat i uważam za wzór w
aktorskim fachu. Życzyłabym
sobie kolejnych takich
siedmiu lat.
Tomasz A.
Żak to bez wątpienia wybitny
twórca teatralny, świetny
publicysta , pisarz i
poeta. Ale postrzegany jest
również, jako tzw. trudny
charakter, rogata dusza i
niespokojny duch. Przez
wielu aktorów, a przewinęło
się ich przez TNT ponad dwie
setki, głownie młodzieży i
studentów, uważany jest za
tyrana i kata, upartego i
konsekwentnego do bólu. A
kim dla Ciebie jest
teatralny guru z Lisiej
Góry?
Rzeczywiście
tak się mówi, ale prawdy
jest w tym dokładnie tyle,
ile być powinno w miejskich
legendach. Często się nie
zgadzamy, sprzeczamy, ale
zawsze zdążamy do wspólnego
mianownika.
Dziękuję
za interesującą rozmowę.
Ryszard
Zaprzałka
Zdjęcia - TNT |