Tespis i Ewa

18 lutego w ramach „Bardzo kulturalnych poniedziałków” odbywających się cyklicznie w Studenckim Klubie Przepraszam mieliśmy przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z Panią Ewą Marcinkówną, w reżyserii której spektakl „Małe zbrodnie małżeńskie” można było zobaczyć na deskach naszego teatru dwa tygodnie temu. Pani Ewa Marcinkówna okazała się niesamowicie barwną i energiczną osobowością współczesnego teatru. Wizjonerką o niestandardowym podejściu do sztuki. Marzycielką uparcie dążącą do realizacji swoich celów. Osobą niezwykle charyzmatyczną i bezkompromisową, a zarazem taką, która swoim entuzjazmem potrafi, pomimo choroby, zarazić wszystkich wokół.

 

Reżyserka w przezabawny i pełen anegdot sposób opowiedziała zebranym o długotrwałym procesie w wyniku którego „Małe zbrodnie małżeńskie” zyskały swój ostateczny kształt. O swojej sympatii do Erica - Emmanuela Schmitta, o uczuciu niedosytu po obejrzeniu spektaklu o tym samym tytule w jednym z warszawskich teatrów, o własnej wizji na przedstawienie historii pary: Lisy i Gillesa , o satysfakcjonującej współpracy z Gabrielą Kownacką i Piotrem Dąbrowskim, a także o problemach i zmianach w tekście dramatu wynikających z konieczności „odmłodzenia obsady”. Pani Ewa Marcinkówna przyznała, że ten eksperyment tylko ugruntował ją w przeświadczeniu, że największą magią teatru jest możliwość ukazania jednej historii na wiele, tak odmiennych i różnorodnych sposobów.

Reżyserka mówiła również o początkach swojej długoletniej przygody z teatrem, o swoich pierwszych samodzielnych krokach stawianych w „Grotesce”; o współpracy z „Teatrem Solskiego” i jego charyzmatycznym dyrektorem Ryszardem Smożewskim przy tworzeniu sceny poświęconej najmłodszym. O swoim zamiłowaniu do reżyserowania spektakli dla dzieci w nowy, pozbawiony infantylności sposób; a także o  licznych sukcesach międzynarodowych osiąganych wraz z teatrem dla dzieci „Rabcio Zdrowotek”, którego przez 3 lata była dyrektorką, a później luźno z tą znaną rabczańską sceną współpracowała.

Pani Ewa Marcinkówna przyznała, że największym jej osiągnięciem, a zarazem spełnieniem osobistych marzeń, było przygotowanie we współpracy z Rajmundem Strzeleckim  „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, w którym wykorzystano 36 lalek, animowanych przez czwórkę aktorów. Z dumą podkreślając, że było to pierwsze i, jak dotąd, jedyne lalkowe „Wesele” w Polsce. Nieodżałowaną stratą jest niewątpliwie fakt, że z przyczyn losowych sztuka ta została bardzo szybko zdjęta z afisza, nie będąc uprzednio utrwaloną na żadnym z nośników.

Reżyserka przyznała, że sukces spektaklu uwarunkowany jest umiejętnością współpracy wszystkich osób w zespole, gdyż nie tylko aktorzy i reżyser tworzą przedstawienie, kluczową jest również rola tych osób, o których zazwyczaj się zapomina, na przykład dźwiękowca czy operatora światła.

Na spotkaniu nie obyło się oczywiście bez plotek i anegdot z „rodzimego podwórka”.  Na przykład, czy możliwe jest wystawienie adaptacji „Królewny Śnieżki” ze znikomym udziałem tytułowej królewny? Pani Ewa Marcinkówna wraz z „Teatrem Solskiego” udowodniła, że jak najbardziej.

Niewątpliwą chlubą dla Tarnowa powinno być to, że posiada tak barwne i wybitne osobowości. Reżyserka zresztą ani przez chwilę nie kryła swojego przywiązania do rodzinnego miasta, czego najlepszym dowodem była obecność na sali koleżanek z liceum autorki.

Udaną puenta całego spotkania było stwierdzenie, które wysunął jeden ze słuchaczy (A. Król animator grupy teatralnej jednego z tarnowskich uniwersytetów III wieku – przyp. red.), a z którym  reżyserka skwapliwie się zgodziła. Fakt, że widownia dobrze się bawi podczas spektaklu jest uwarunkowany ciężką pracą reżysera. Najważniejsze w tym wszystkich jest jednak to, by sam reżyser również czerpał radość ze swej  pracy. Te dwa czynniki: praca i zabawa są niejako gwarancją sukcesu spektaklu. Następuję bowiem wtedy sprzężenie zwrotne, informacja wysyłana do widowni, zyskuję tam akceptację, potwierdzenie i wraca do swoich twórców.

I długo jeszcze po zakończeniu tego bardzo udanego i energetycznego spotkania prowadzonego, jak zwykle z klasą, przez Jerzego Świtka, wyjątkowo liczni jego uczestnicy otaczali bohaterkę wieczoru, kontynuując „rozmowy niedokończone”… I tylko żal, że z powodu postępującej choroby oczu Pani Ewa Marcinkówna zmuszona została do znaczącego ograniczenia swojej artystycznej aktywności.

Sabina Kufta

 
 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny