Mówiono:
„Pan Bóg
wysoko a
król daleko,
któż nas
zasłoni
przed
Combrem".
Umarł on
podobno w
Tłusty
Czwartek.
Wieść niczym
błyskawica
rozniosła
się po
Krakowie, a
krakowskie
kramarki i
służące
urządzały w
tym dniu
wielką
zabawę.
Brały odwet
za krzywdy i
poniewierkę,
jakich
doznały od
burmistrza
Combra na
wszystkich
mężczyznach
przechodzących
przez
krakowski
rynek, a
szczególnie
na
nieżonatych.
Byli
mężczyźni
wprzęgani w
kolca, które
musieli
ciągnąć a to
za karę, że
wywinęli się
od
małżeńskich
obowiązków.
Ściągały z
mężczyzn
ubrania
ubierając
ich na
pośmiewisko
w słomiane
wieńce i
zmuszały do
tańca.
Musieli też
mężczyźni
ciągnąć po
rynku kloc
drewniany i
krzyczeć
„comber,
comber".
Wykupić
można się
było jedynie
brzęczącą
monetą. Tyle
legenda, a
wiadomym
jest z
opisów, że
już w 1600
roku
przekupki
krakowskie w
Tłusty
Czwartek
wyprawiały
"babski
comber" i
nie było
żadnej mowy
o złym
burmistrzu
Combrze. Tak
naprawdę to
nie jest
ważne skąd
się wziął
zwyczaj
świętowania
w tłusty
czwartek -
liczyła i
liczy się
przecież
zabawa i
dobre jadło.
„Król
Mięsopust" -
jak pisał
Gloger w
swojej
książce „Rok
polski w
życiu,
tradycji i
pieśni"
pozwalał na
wszystko, co
w innych
dniach
budziłoby
zgorszenie.
Od świtu w
Tłusty
Czwartek
chodzono
gromadami po
ulicach.
Towarzyszyli
oczywiście
muzykanci.
Tańczono,
śpiewano,
płatano
figle i
oczywiście
wychylano
kielich za
kielichem.
Obwożono
kurka,
turonia,
kozę,
niedźwiedzia,
bociana,
żurawia i
konika -
postacie
znane z
obchodów
kolędniczych,
a wszystkie
te zwierzęta
miały
przynosić
człowiekowi
szczęście,
powodzenie i
urodzaj.
Żuraw i
bocian
zwiastowały
natomiast
szybkie
nadejście
wiosny.
Tłusty
Czwartek,
jak znowu
pisał Gloger
w cytowanej
wyżej
książce,
"jest dniem
uprzywilejowanym
u Polaków do
biesiad
zapustnych,
na których
muszą być u
możniejszych
pączki i
chrust,
czyli
faworki,
chruścik, a
u ludu
reczuchy,
pampuchy".
Również
dzisiaj nie
możemy
obejść się w
tym dniu bez
tradycyjnych
pączków. Już
w XVI wieku
na stołach
mieszczańskich
zaczęły
pojawiać się
smażone na
tłuszczu
słodkie
racuchy,
bliny i
pampuchy
oraz
delikatne
ciasta i
„cukry".
Historia
pączka w
Polsce sięga
XVII i XVIII
wieku. Już
wtedy znane
były pączki
z
warszawskich
cukierni.
Szczycili
się swoimi
wyrobami nie
tylko
warszawscy
cukiernicy,
ale także
cukiernicy
dawnej
Korony i
Wielkiego
Księstwa
Litewskiego,
podając jak
powinien
wyglądać
idealny
pączek. Miał
on być
maksymalnie
pulchny i
lekki tak
„by wiatr
mógł go
zdmuchnąć z
półmiska".
Ścisnąwszy
go w ręku
musiał znowu
rozciągnąć
się do
swojej
objętości.
Sporządzano
pączki z
chlebowego
ciasta,
nadziewanego
słoniną i
smażono na
smalcu.
Wiejskie
pączki, jak
wspomina z
kolei
Jędrzej
Kitowicz w
„Opisie
obyczajów za
panowania
Augusta
III", nie
były już tak
lekkie, ale
twarde i
dobrze
wypełnione
marmoladą
tak, że
„specjałem
tym można
było nabić
niezłego
guza i
podsinieć
oko".
Niektóre
pączki
nadziewano
migdałem lub
orzechem, a
ten, kto na
taki pączek
trafił, miał
mieć w życiu
szczęście.
Niestety
nazwisko
twórcy
pączków
kryje mrok
historii.
Encyklopedia
Brockhausa
podaje, że
pączki /krapfen/
są
specjalnością
austriacką i
południowo-niemiecką.
Również w II
tomie swojej
autobiografii
Erenburg
wspomina o
kijowskim
piekarzu
nazwiskiem
Bałabucha.
Czyżby od
nazwiska
tego mistrza
pochodziła
bałabucha,
czyli rodzaj
słodkiego
domowego
ciasta?
A pączki są
i będą,
bowiem:
"Powiedział
nam Bartek,
że dziś
tłusty
czwartek
Myśmy
uwierzyli,
pączków
nasmażyli".
Mówi jedno z
przysłów
ułożonych na
tą okazję i
tak już
zostało.
Od Tłustego
Czwartku
hucznie się
bawiono, a
już
najhuczniej
od niedzieli
do północy z
wtorku na
środę
popielcową.
Podczas tych
dni starano
się najeść
do syta
dobrych
rzeczy i
przed
Wielkim
Postem
dobrze się
wybawić,
wyśmiać i
wykrzyczeć.
Tańczono
więc do
upadłego w
domach,
karczmach i
na ulicach
miast, a
także po
wsiach i
miasteczkach.
Trzy
ostatnie dni
karnawału
nazywano też
dniami
kusymi,
szalonymi,
gościnnymi,
ale często
też z ich
powodu
narzekano.
Grzegorz z
Żarnowca
pisarz i
kaznodzieja
kalwiński
pisał:
„większy
zysk czynimy
diabłu trzy
dni
mięsopustując,
aniżeli Bogu
czterdzieści
dni
nieochotnie
poszcząc".
Mikołaj Rej
też nie był
zachwycony
tymi
obrzędami.
Pisał on: „W
niedzielę
mięsopustną,
kto zasię
nie oszaleje
/.../ twarzy
nie odmieni,
maszkar,
ubiorów ku
diabłu
podobnych
sobie nie
wymyśli, już
jakby nie
uczynił
chrześcijańskiej
powinności
dosyć". Tu
należy
również
zauważyć, że
Rej był
Kalwinem i
nie
przepadał za
chrześcijańskimi
zwyczajami.
Warto
jeszcze
przypomnieć
zwyczaj
związany z
dniem
tłustego
czwartku z
regionu
wielkopolskiego.
Była to tak
zwana
pomyjka.
Wierzono, że
gdy ktoś
tego dnia
ustrzeże się
od mycia
naczyń i
gotowania
gorących
potraw, nie
będzie mógł
w pełni
delektować
się dobrym
zdrowiem
przez cały
rok. Dlatego
też, w
Tłusty
Czwartek
wszyscy
garnęli się
do
usługiwania
przy stole,
aby zasłużyć
sobie na to
szczególne
błogosławieństwo.
Prawie
wszystkie
dawne
wierzenia,
obrzędy i
zabawy
zapustne
odeszły w
przeszłość.
Nieliczne
tylko
dotrwały do
naszych
czasów.
Zachowały
się jedynie
tradycje
zabaw
tanecznych
ostatkowych,
ale nie mają
one dawnego
rozmachu i
tej, co
dawniej
żywiołowości.
Przeczytajmy
jeszcze, co
w wierszu
„Tłusty
czwartek"
pisał na
jego temat
Władysław
Broniewski:
Góra
pączków, za
tą górą
Tłuste
placki z
konfiturą,
Za plackami
misa
chrustu,
Bo to
dzisiaj są
zapusty.
Przez dzień
cały się
zajada,
A wieczorem
maskarada:
Janek włożył
ojca
spodnie,
Choć mu
bardzo
niewygodnie,
Zosia -
suknię babci
Marty
I kapelusz
jej podarty,
Franek sadzy
wziął z
komina,
Bo udawać
chce
Murzyna.
W tłusty
czwartek się
swawoli,
Później
czasem
brzuszek
boli.
Bezbolesnego
Tłustego
Czwartku
życzy:
Tadeusz
Modzelewski
(Dziennik
Polski)
|