Wspaniałe ziemiańskie dworki były ozdobą tarnowskiej ziemi

W nowym, wakacyjnym cyklu, prezentować będziemy najciekawsze dwory szlacheckie.

Przez kilka następnych tygodni, z okazji wakacji oczywiście, będziemy wychodzić za miejskie rogatki, szukając odpowiedzi na pytanie: co stało się z siedzibami ziemian; co zapisał los na ostatnich, wojennych i powojennych kartach dworów i pałaców ziemi tarnowskiej. Tych ostatnich nie brakuje, ale stan wielu z nich jest tragiczny. Na początek –Wielka Wieś. Na Wielką Wieś trafimy jadąc drogą na Nowy Sącz ,zaraz za Wojniczem. To miejscowość stara, wspominana już w źródłach z XIV wieku, a od XVIII wieku związana z rodziną Stadnickich. Na szczycie jednego ze wzniesień dominujących nad wsią i nad doliną Dunajca, ukryte w drzewach, znajdują się ruiny średniowiecznego zamku Trzewlin.

Panieńska Góra (tak się ona nazywa) znana jest z powodu ciekawej legendy, która mówi o niewiernych żonach rycerzy Bolesława Śmiałego, które to tutaj uchodziły, by ukryć się przed gniewem swych mężów. Tropem tejże legendy podążył nawet Seweryn Goszczyński w swej „podróży do Tatrów”, pisząc później „Ośm wieków temu, pomyślałem sobie, jaki ruch, jaka wrzawa musiały kłócić tę ciszę! Co za burza uczuć najsłodszych i najokropniejszych grała tu przed ośmią wiekami! Z jednej strony mężowie zemstą zajadli, z drugiej piękność, występna potrzebą kochania, wściekła rozpaczą.” U podnóża Panieńskiej Góry leży również dawny majątek rodziny Stadnickich, XVIII- wieczny dwór otoczony pozostałościami krajobrazowego niegdyś parku. Prezentuje się okazale, posiada miłą oku formę, ale niestety obejrzeć możemy go jedynie z zewnątrz, chyba że mamy „interes” z księdzem. W dworze mieści się bowiem plebania wielkowiejskiej parafii Podwyższenia Krzyża Świętego. Gdzieś na początku XVIII wieku, tutejszy majątek przeszedł w ręce Piotra Stadnickiego, człowieka wielce pobożnego, który w annałach historii zapisał się przeznaczając ogromne sumy na pokrycie kosztów związanych z kanonizacją Jana Kantego i Kingi. Od tego czasu ziemia dziedziczona była już w ramach rodziny Stadnickich, a jej największy rozkwit przypadł na czas, kiedy rządy zaczął sprawować tu Jan Stadnicki (1841-1919).

Za jego czasów dwór przeszedł remont i renowację pod okiem znanego i „modnego” wówczas artysty krakowskiego, Tadeusza Stryjeńskiego (męża„ księżniczki malarstwa polskiego”, jak nazywano Zofię Stryjeńską).Dom zyskał formę, jakiej nie stracił do dziś–przysadzisty, nakryty łamanym, polskim dachem z mansardowymi okienkami, z podpartym filaramigankiem–najlepszymi cechami, które wyróżniają typowy i swojski polski dwór: „Budynek dworu był stary”, ale „ładny, zwłaszcza jego łamany dach z mansardami, liczne przybudówki, które nie psuły jednak linii, dodawały raczej uroku. (...) Wyposażenie było dość wartościowe: empirowe meble, w szczególności stołowy komplet z rzeźbionymi kariatydami, portrety pędzla m. in. Józefa Reichana i Wojciecha Kossaka, starowiedeński serwis porcelanowy…”; jednak „najcenniejszy bodaj był księgozbiór zawierający takie cymelia, jak cały klasyczny teatr francuski w oprawach z epoki, dzieła dziewiętnastowiecznych historyków polskich, Szujskiego, Tarnowskiego, Klaczki–często z dedykacjami autorów, rocznik czasopism, stare dokumenty, noszące nawet podpisy monarchów…”.

Po wybuchu II wojny światowej Niemcy mianowali tzw. zarządcę przymusowego nad majątkiem Wielkiej Wsi, tym samym odsuwając właścicielkę od zarządzania. Jeden z synów Joanny Krystyny, Antoni, zginął w pierwszych dniach kampanii wrześniowej. Jerzy, w 1943 roku, trafił do KL Auschwitz. Zmiana okupanta jeszcze pogorszyła sytuację podupadłego majątku i rodzinyStadnickich.W1945 roku gmina nakazała rodzinie opuszczenie dworu. Joanna Krystyna Stadnicka wraz z dawną „boną” swych dzieci, znalazła schronienie u znajomych, posiadających mieszkanie w Tarnowie. Aż do śmierci starała się „dorabiać”, by nie być zmuszoną do życia na utrzymaniu przyjaciół–jedną z rzeczy, którą zdołała wywieźć z wielkowiejskiego dworu, był warsztat tkacki. Dawała też lekcje angielskiego.

Tym czasem dwór w Wielkiej Wsi niszczał, niezamieszkały i bez opieki w szybkim tempie popadał w ruinę. Jego zły stan stał się podstawą do wykreślenia z listy zabytków. W tak zwanej „ostatniej chwili” obiekt postanowiła kupić tarnowska kuria. Na skraju parku powstał nowy kościół, a dwór, przywrócony do życia, służy jako plebania. Nagromadzenie dworów w dolinie Dunajca było spore i naturalną sprawą były ciągłe odwiedziny: „Około 20 km. dzieliło nas od Stadnickich w Wielkiej Wsi, gdzie była piątka dzieci, z którymi kontakt był bardzo ożywiony. Urządzaliśmy nieraz wycieczki górami, lasami do ich drugiego majątku do Rożnowa (późniejszej zapory) i do naszej Łososiny Dolnej, na której lasach opierała się zapora. Wielka Wieś sąsiadowała o miedzę z Więckowicami Jordanów…” – wspominała Anna z Dunikowskich Kaznowiecka ze Stróż. Jak zaznacza zaś sam Jerzy Stadnicki, jeden z piątki rodzeństwa z małżeństwa Józefa i Joanny Krystyny Stadnickich (ostatnich dziedziców i mieszkańców dworu wielkowiejskiego),„stosunki towarzyskie utrzymywaliśmy liczne i żywe, gdyż matka lubiła to życie, rozumiała też jego wartość wychowawczą dla młodzieży(…). Niemal w każdą niedzielę jeździło się gdzieś z wizytą, nie brakowało też wypraw dalszych, parodniowych”. Z drugiej zaś strony „dom był większą część roku opustoszały z młodzieży, która zjeżdżała tylko na wakacje”.

Były to w każdym razie czasy, kiedy Wielka Wieś miała za sobą lata świetności, a los i tok historii nie ułatwiały gospodarowania. Panowała powojenna bieda, później kryzys lat trzydziestych, przy tym dziedziczka majątku, Joanna Krystyna Stadnicka, wcześnie straciła męża, a przecież miała na wychowaniu piątkę dzieci i kilkaset hektarów upraw i lasu na głowie. „Dom prowadzony był na stopie bardzo skromnej. Jedynym zbytkiem, na który pozwalała sobie moja matka, było kształcenie dzieci – może ponad stan. Nie mieliśmy nigdy, my ziemiańscy synowie, stałych koni pod wierzch. Podróżowało się wy- łącznie trzecią klasą; tylko matka ma, jeżdżąc przeważnie (dla oszczędności „dnia”) nocą, pozwalała sobie czasem na drugą, leczenie- chętnie się do tego przyznawała.”

Agata Żak  (Gazeta Krakowska)

 

 

 tarnowski kurier kulturalny   tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny     tarnowski kurier kulturalny    tarnowski kurier kulturalny