Panieńska
Góra (tak się ona nazywa)
znana jest z powodu ciekawej
legendy, która mówi o
niewiernych żonach rycerzy
Bolesława Śmiałego, które to
tutaj uchodziły, by ukryć
się przed gniewem swych
mężów. Tropem tejże legendy
podążył nawet Seweryn
Goszczyński w swej „podróży
do Tatrów”, pisząc później „Ośm
wieków temu, pomyślałem
sobie, jaki ruch, jaka
wrzawa musiały kłócić tę
ciszę! Co za burza uczuć
najsłodszych i
najokropniejszych grała tu
przed ośmią wiekami! Z
jednej strony mężowie zemstą
zajadli, z drugiej piękność,
występna potrzebą kochania,
wściekła rozpaczą.” U
podnóża Panieńskiej Góry
leży również dawny majątek
rodziny Stadnickich, XVIII-
wieczny dwór otoczony
pozostałościami
krajobrazowego niegdyś
parku. Prezentuje się
okazale, posiada miłą oku
formę, ale niestety obejrzeć
możemy go jedynie z
zewnątrz, chyba że mamy
„interes” z księdzem. W
dworze mieści się bowiem
plebania wielkowiejskiej
parafii Podwyższenia Krzyża
Świętego. Gdzieś na początku
XVIII wieku, tutejszy
majątek przeszedł w ręce
Piotra Stadnickiego,
człowieka wielce pobożnego,
który w annałach historii
zapisał się przeznaczając
ogromne sumy na pokrycie
kosztów związanych z
kanonizacją Jana Kantego i
Kingi. Od tego czasu ziemia
dziedziczona była już w
ramach rodziny Stadnickich,
a jej największy rozkwit
przypadł na czas, kiedy
rządy zaczął sprawować tu
Jan Stadnicki (1841-1919).
Za jego
czasów dwór przeszedł remont
i renowację pod okiem
znanego i „modnego” wówczas
artysty krakowskiego,
Tadeusza Stryjeńskiego
(męża„ księżniczki malarstwa
polskiego”, jak nazywano
Zofię Stryjeńską).Dom zyskał
formę, jakiej nie stracił do
dziś–przysadzisty, nakryty
łamanym, polskim dachem z
mansardowymi okienkami, z
podpartym filaramigankiem–najlepszymi
cechami, które wyróżniają
typowy i swojski polski
dwór: „Budynek dworu był
stary”, ale „ładny,
zwłaszcza jego łamany dach z
mansardami, liczne
przybudówki, które nie psuły
jednak linii, dodawały
raczej uroku. (...)
Wyposażenie było dość
wartościowe: empirowe meble,
w szczególności stołowy
komplet z rzeźbionymi
kariatydami, portrety pędzla
m. in. Józefa Reichana i
Wojciecha Kossaka,
starowiedeński serwis
porcelanowy…”; jednak
„najcenniejszy bodaj był
księgozbiór zawierający
takie cymelia, jak cały
klasyczny teatr francuski w
oprawach z epoki, dzieła
dziewiętnastowiecznych
historyków polskich,
Szujskiego, Tarnowskiego,
Klaczki–często z dedykacjami
autorów, rocznik czasopism,
stare dokumenty, noszące
nawet podpisy monarchów…”.
Po wybuchu II
wojny światowej Niemcy
mianowali tzw. zarządcę
przymusowego nad majątkiem
Wielkiej Wsi, tym samym
odsuwając właścicielkę od
zarządzania. Jeden z synów
Joanny Krystyny, Antoni,
zginął w pierwszych dniach
kampanii wrześniowej. Jerzy,
w 1943 roku, trafił do KL
Auschwitz. Zmiana okupanta
jeszcze pogorszyła sytuację
podupadłego majątku i
rodzinyStadnickich.W1945
roku gmina nakazała rodzinie
opuszczenie dworu. Joanna
Krystyna Stadnicka wraz z
dawną „boną” swych dzieci,
znalazła schronienie u
znajomych, posiadających
mieszkanie w Tarnowie. Aż do
śmierci starała się
„dorabiać”, by nie być
zmuszoną do życia na
utrzymaniu przyjaciół–jedną
z rzeczy, którą zdołała
wywieźć z wielkowiejskiego
dworu, był warsztat tkacki.
Dawała też lekcje
angielskiego.
Tym czasem
dwór w Wielkiej Wsi
niszczał, niezamieszkały i
bez opieki w szybkim tempie
popadał w ruinę. Jego zły
stan stał się podstawą do
wykreślenia z listy
zabytków. W tak zwanej
„ostatniej chwili” obiekt
postanowiła kupić tarnowska
kuria. Na skraju parku
powstał nowy kościół, a
dwór, przywrócony do życia,
służy jako plebania.
Nagromadzenie dworów w
dolinie Dunajca było spore i
naturalną sprawą były ciągłe
odwiedziny: „Około 20 km.
dzieliło nas od Stadnickich
w Wielkiej Wsi, gdzie była
piątka dzieci, z którymi
kontakt był bardzo ożywiony.
Urządzaliśmy nieraz
wycieczki górami, lasami do
ich drugiego majątku do
Rożnowa (późniejszej zapory)
i do naszej Łososiny Dolnej,
na której lasach opierała
się zapora. Wielka Wieś
sąsiadowała o miedzę z
Więckowicami Jordanów…” –
wspominała Anna z
Dunikowskich Kaznowiecka ze
Stróż. Jak zaznacza zaś sam
Jerzy Stadnicki, jeden z
piątki rodzeństwa z
małżeństwa Józefa i Joanny
Krystyny Stadnickich
(ostatnich dziedziców i
mieszkańców dworu
wielkowiejskiego),„stosunki
towarzyskie utrzymywaliśmy
liczne i żywe, gdyż matka
lubiła to życie, rozumiała
też jego wartość wychowawczą
dla młodzieży(…). Niemal w
każdą niedzielę jeździło się
gdzieś z wizytą, nie
brakowało też wypraw
dalszych, parodniowych”. Z
drugiej zaś strony „dom był
większą część roku
opustoszały z młodzieży,
która zjeżdżała tylko na
wakacje”.
Były to w
każdym razie czasy, kiedy
Wielka Wieś miała za sobą
lata świetności, a los i tok
historii nie ułatwiały
gospodarowania. Panowała
powojenna bieda, później
kryzys lat trzydziestych,
przy tym dziedziczka
majątku, Joanna Krystyna
Stadnicka, wcześnie straciła
męża, a przecież miała na
wychowaniu piątkę dzieci i
kilkaset hektarów upraw i
lasu na głowie. „Dom
prowadzony był na stopie
bardzo skromnej. Jedynym
zbytkiem, na który pozwalała
sobie moja matka, było
kształcenie dzieci – może
ponad stan. Nie mieliśmy
nigdy, my ziemiańscy
synowie, stałych koni pod
wierzch. Podróżowało się wy-
łącznie trzecią klasą; tylko
matka ma, jeżdżąc przeważnie
(dla oszczędności „dnia”)
nocą, pozwalała sobie czasem
na drugą, leczenie- chętnie
się do tego przyznawała.”
Agata Żak
(Gazeta Krakowska)
|