Pamięć o ks.
Czubie jest kultywowana
przez umieszczenie Jego
wizerunku w XIV stacji Drogi
Krzyżowej w Pasierbcu,
wybudowanie poświęconej Jego
pamięci kaplicy misyjnej w
Słotowej, a także przez
nazwanie imieniem misjonarza
Domu Formacji Misyjnej w
Czchowie, sali misyjnej
Wyższego Seminarium
Duchownego w Tarnowie i
Zespołu Szkół w Słotowej.
Ksiądz Jan
Czuba pochodził z parafii
Słotowa. Jego rodzicami byli
Stanisław Czuba i Maria
Paprocka. Urodził się w dniu
5 czerwca 1959 roku w
Pilźnie, a ochrzczony został
21 czerwca w kościele
parafialnym p.w. św. Jana
Chrzciciela przez proboszcza
ks. J. Midurę. Słotowa nie
była jeszcze wtedy
samodzielną parafią.
Wychowywał się na wsi w
rodzinie bardzo wierzącej,
bogobojnej i kultywującej
wartości chrześcijańskie. W
rodzinnej parafii był
ministrantem i lektorem. Po
skończeniu Szkoły
Podstawowej w Słotowej
rozpoczął naukę w Liceum
Ogólnokształcącym w Pilźnie,
gdzie też zdał maturę w roku
1978. Na wakacjach po
maturze zgłosił się do
Wyższego Seminarium
Duchownego w Tarnowie,
ponieważ postanowił, że nie
pozostanie w domu, aby
pracować w gospodarstwie -
choć tę pracę bardzo lubił,
a rodzice liczyli, że będzie
ich następcą - lecz będzie
księdzem.
Lata studiów
teologicznych i formacji
seminaryjnej były dla niego
czasem niezwykle ważnym i
bogatym w przeżycia duchowe.
Gdy był na pierwszym roku,
zmarł mu ojciec. Wśród
kleryków dał się poznać jako
człowiek wesoły, a
jednocześnie głęboki
duchowo, zdolny i pracowity,
otwarty na każdego,
koleżeński. W seminarium
pełnił funkcję prezesa
kleryckiego koła misyjnego.
Ta praca była jego wielką
pasją. Zasłynął z tego, że
wysyłał wielkie ilości
paczek i skrzyń do
misjonarzy, którzy wówczas
bardzo potrzebowali takiej
pomocy. Wkładał w nie różne
rzeczy potrzebne do
sprawowania liturgii,
lekarstwa, przybory szkolne
i wiele innych niezbędnych
na co dzień misjonarzowi.
Już wtedy łatwo dało się
zauważyć, iż praca misyjna
będzie treścią jego
kapłańskiego życia.
Święcenia kapłańskie
otrzymał 27 maja 1984 roku w
katedrze tarnowskiej z rąk
księdza biskupa Jerzego
Ablewicza.
Duszpasterz
Po
święceniach kapłańskich
został mianowany wikariuszem
w Bobowej. To była jego
jedyna placówka
duszpasterska w rodzimej
diecezji. Pracował tam od 26
czerwca 1984 roku do 27
lipca 1988 roku. Przyszedł
do parafii jako neoprezbiter,
lecz szybko nadrabiał braki
w doświadczeniu. Jak
zaświadczył jego ówczesny
proboszcz ks. Stanisław
Chrzan: "Okazał się kapłanem
wielkiego serca, całkowicie
oddanym sprawie Bożej i
ludziom. (...) Wierni,
czując jego dobroć i
życzliwość, garnęli się do
niego. Szczególnie szybko
zaczęła otaczać go młodzież.
Ksiądz Jan poświęcał jej
dużo czasu". Szybko
zorganizował w parafii grupę
teatralną. Okazał się bardzo
wrażliwym na ludzkie
potrzeby. Szczególną troską
otaczał ludzi w podeszłym
wieku i chorych. Często
odwiedzał ich i odprawiał im
w domach msze święte. Bardzo
lubił odwiedzać chorych z
okazji pierwszych piątków. W
czasie pogrzebu ks. Jana
jeden z parafian z Bobowej
wspominał fakt, jak pewnego
dnia ich Ksiądz Katecheta
zjawił się w domu bardzo
chorej dziewczynki, pomógł
rodzinie materialnie i
podtrzymywał ich na duchu.
Pomocy nie ograniczył tylko
do tego jednego razu, tym
samym zaskarbił sobie
wdzięczność tych ludzi. Żywo
interesował się życiem
parafii, zawsze był gotowy
pomagać proboszczowi i innym
księżom. Jego dobroć i
życzliwość wypływały z
głębokiej wiary, były
świadectwem miłości do Boga
i bliźniego. Całym swoim
życiem chciał służyć innym.
Misjonarz
W kwietniu
1988 roku zmarła matka
księdza Jana. Wtedy udał się
do ks. abpa Jerzego
Ablewicza i poprosił o
posłanie na misje. Jak sam
mówił, decyzję o wyjeździe
podjął już wcześniej, a
przed jej realizacją
wstrzymywała go prośba
chorej mamy. Przed wakacjami
otrzymał zgodę od Księdza
Biskupa, a jesienią
rozpoczął przygotowanie do
wyjazdu w Centrum Formacji
Misyjnej w Warszawie. Rok
później w uroczystość
Najświętszego Serca
Jezusowego ks. abp Jerzy
Ablewicz posłał go do pracy
misyjnej wraz dwoma innymi
księżmi: Markiem Muszyńskim
i Piotrem Świdrem. Posłanie
odbyło się w kościele
Narodzenia NMP w Gorlicach.
Pasterz diecezji mówił
wówczas w homilii, że
wypełnia się Boży plan, a
księża posyłani na misje
pomagają w jego realizacji.
Życzył im też przeżywania
szczęścia płynącego ze
świadomości współpracy z
Chrystusem nawet wtedy, gdy
będą musieli cierpieć. Kiedy
kilka miesięcy później ks.
Jan wyjeżdżał do Afryki, był
szczęśliwy. W Kongu pracował
najpierw przez trzy lata
razem z księdzem Stanisławem
Łacnym w Mindouli, potem w
roku 1992 przybył do
Loulombo, gdzie przez dwa
lata współpracował z
księdzem Józefem Smoleniem.
W 1994 roku został
proboszczem w Loulombo i
pełnił tę funkcję aż do
swojej śmieci. W pracy
duszpasterskiej pomagał mu
najpierw ks. Bogdan
Piotrowski, a potem rodzimi
księża kongijscy. Był bardzo
zaangażowany w pracę
misyjną, a jednocześnie
odznaczał się radością życia
i wielkim optymizmem.
Chętnie podejmował piesze
wyprawy do 9 wiosek
należących do parafii i
rozsianych po górach w
krainie ludzi Ba Dondo. Jego
współpracownik ks. Bogdan
nazwał księdza Jana
"człowiekiem gór". Uczynił
to nie tylko z tego powodu,
że ksiądz Jan lubił górskie
wyprawy, ale także dlatego,
że Jasiu stawiał sobie
wysokie wymagania, lubił
wznosić się na szczyty i
zawsze uparcie dążył do
celu. W Loulombo wybudował
aptekę i dom dla sióstr,
chciał jeszcze zbudować
szkołę i mały kościółek w
jednej z wiosek.
Jego pasją
była też hodowla pszczół.
Próbował oswoić bardzo
niebezpieczne pszczoły
afrykańskie i krzyżował je z
przywiezionymi z Polski.
Pragnął nauczyć
pszczelarstwa Afrykańczyków,
szczególnie młodych. W
ramach edukacji kulturalnej,
społecznej i zawodowej
chciał także nauczyć swoich
parafian, jak hodować w
Afryce owce. Wielokrotnie
przeżywał na misjach różne
niepokoje, konflikty zbrojne
i w końcu wojny. Dlatego
zawsze konsekwentnie był
człowiekiem wprowadzającym
pokój. Kiedy w roku 1997
zaczęto na południu kraju
organizować komitety
rozbrojeniowe dla pokoju,
przyjął w nich funkcję
wiceprzewodniczącego. Nie
było to łatwe, bo w samym
Loulombo zamieszkiwali
ludzie z czterech grup
etnicznych, którzy tworzyli
swoje obozy. Ksiądz Jan
doskonale zdawał sobie
sprawę z niebezpieczeństwa,
na jakie się naraża. Odwagę
i siły do pracy czerpał z
modlitwy, rozważania słowa
Bożego i bliskości z
Chrystusem Eucharystycznym.
Świadek
Na początku
dziesiątego roku jego
dojrzałej już pracy misyjnej
przyszło mu złożyć
ostateczne i najważniejsze
świadectwo: dać swoje życie
w ofierze za braci.
Konflikty zbrojne większe
lub mniejsze, wybuchają w
krajach afrykańskich bardzo
często z wielu powodów. Ten
ostatni związany z wyborami
prezydenckimi w roku 1997
był już trzecim lub czwartym
w czasie pracy misyjnej
księdza Jana. Wielu
misjonarzy musiało w tym
czasie opuścić kongijską
ziemię. Ksiądz Jan pracował
cały czas na swojej placówce
w Loulombo, chociaż w miarę
rozwoju sytuacji atmosfera
stawała się coraz bardziej
napięta, szczególnie
wówczas, gdy zaczęła upadać
stolica i walki przenosiły
się na prowincję. Drogami
przeciągały uzbrojone grupy
ludzi; na południe ciągnęli
przede wszystkim ci, którzy
byli przegrani w tej wojnie,
a za nimi szli ci, którzy
pragnęli zemsty. Ks. Jan
Czuba był
wiceprzewodniczącym komitetu
rozbrojeniowego, którego
praca skupiała się na tym,
aby przekonać ludzi do
oddania broni, uspokoić
sytuację i przywrócić
normalne życie na tym
terenie.
Żeby nieco
wypocząć i zakosztować życia
w pokoju, ksiądz Jan
przyjechał w lecie 1998 roku
na wakacje do Polski.
Odpoczywał przede wszystkim
w rodzinnej Słotowej, ale
nie stronił wcale od pracy
duszpasterskiej. Odwiedzał
Dom Formacji Misyjnej
diecezji tarnowskiej w
Czchowie, który od dnia 29
czerwca 2000 roku nosi jego
imię. Tu spotykał się z
uczestnikami Szkoły Animacji
Misyjnej i Misyjnych Wakacji
z Bogiem, dzieląc się swoimi
misyjnymi przeżyciami. W
czasie urlopu przebywał
także kilka dni na turnusie
Misyjnych Wakacji z Bogiem w
Wysowej. Dał się poznać jako
człowiek bardzo pogodny,
przyjacielski, odznaczający
się optymizmem i dziecięcą
radością, chociaż w jego
umyśle i sercu tkwiła obawa
przed niepewnym jutrem na
afrykańskiej ziemi. W czasie
tych wakacji do swojego
kolegi z lat szkolnych i
seminaryjnych, który
namawiał go, aby przeczekał
wojnę w Kongo, wypowiedział
bardzo znaczące słowa:
"Jeśli zginę, pójdę prosto
do nieba, będę zbawiony". W
tych słowach wyrażała się
cała postawa ks. Jana,
nacechowana dziecięcą
ufnością, pogodą ducha i
zgodą z wolą Bożą. On
wiedział, bez żadnych
wątpliwości, że jego miejsce
jest wśród czarnych braci,
którzy go potrzebują. Mówił
o sobie żartobliwie: "Ja już
prawie jestem czarny". We
wrześniu odjechał z Polski
na zawsze, aby swoje
"misyjne powołanie
przypieczętować ofiarą
życia", jak między innymi o
nim powiedział Ojciec Święty
Jan Paweł II w Starym Sączu
16 czerwca 1999 roku.
Męczennik
W jego
kongijskiej parafii sytuacja
stawała się coraz gorsza.
Przez parafię przeciągały
różne grupy uzbrojonych
ludzi. Ich działalność
nasiliła się pod koniec
października 1998 roku.
Wielokrotnie namawiano
księdza Jana, aby opuścił
wioskę, lecz on odpowiadał:
"Jeśli opuszczę Loulombo,
chrześcijanie również
uciekną. Lepiej zostać i
umrzeć wśród swoich
parafian". We wtorek 27
października około południa
pojawiła się na terenie
parafii grupa żołnierzy
obalonego prezydenta,
żądając wydania broni,
która, jak twierdzili, jest
na plebani. To nie było
oczywiście prawdą.
Przeszukali dom, niczego nie
znajdując. Proboszcz chciał
nawet dać im jeść, bo
widział, że są głodni. Wtedy
przyszła druga grupa
żołnierzy, którzy okazali
się bardziej agresywni. Ci
grozili, że będą strzelać.
Ksiądz Jan nieugięcie
twierdził, że nie ma broni.
Wtedy jeden z napastników
oddał dwa strzały w jego
kierunku. Misjonarz upadł
bez słowa, wydając ostatnie
tchnienie. Zabójcy grozili
jeszcze bronią znajdującemu
się tam przypadkowo
afrykańskiemu księdzu i
siostrom zakonnym. Potem
zabrali samochód parafialny
i odjechali. Pogrzeb księdza
Jana odbył się nazajutrz w
środę. Ceremonii sprawowanej
w pośpiechu przewodniczył
ks. Bernard - rodak z
Loulombo. Uczestniczyło w
niej wielu parafian, którzy
pochowali swojego proboszcza
pomiędzy kościołem a grotą
Matki Bożej. Ksiądz Jan był
przygotowany na śmierć.
Wcześniej trzy razy mówił o
niej siostrom zakonnym, z
którymi pracował.
W dniu 29
czerwca 2000 roku, w
uroczystość Świętych
Apostołów Piotra i Pawła,
Pasterz diecezji tarnowskiej
w Domu Formacji Misyjnej w
Czchowie dokonał odsłonięcia
pamiątkowej tablicy z
popiersiem księdza Jana i
nadał temu Domowi imię ks.
Jana Czuby - męczennika w
Republice Konga.
Oprac. ks.
Stanisław Morańda (Gość
Niedzielny – strony
internetowe diecezji
tarnowskiej)
|