I wcale nie było tak,
że z każdym łykiem ta dziewczyna
podobała się tacie Zuzki coraz
bardziej. Przeciwnie, im bardziej
się upijał, tym bardziej zapominał o
jej biuście, a jej bezwstydne
bekanie powodowało, że raczej
zaczynał brać ją za jednego ze
swoich kumpli. W ciemnościach nawet
była do jednego podobna.
- Ty, Smoła – masz
szluga? – wybełkotał.
- Nie jestem Smoła,
idioto – odparła mama Zuzki.
I zaczęła się śmiać
niepohamowanym, zaskakująco
dziewczęcym śmiechem. To było
zaraźliwe. Tata też zaczął się
śmiać, chichrać, tarzać po trawie.
Do łez, do ślinotoku, do bólu
brzucha. Ona już ledwo kwiczała, nie
miała siły, ale nie mogła przestać.
- No i co się tak
śmiejesz, Smoła?!
Dopiero potem, kiedy
już stali się nierozłączni jak Flip
i Flap, zauważył, że jest kobietą.
Do tamtej pory nie zastanawiał się
nad tym. Toczyli spory o kinie,
książkach i ludziach. Z nikim nie
rozmawiało mu się w tak fascynujący
sposób. Darł łacha z jej buntu, bo
przyznała się, że ma ojca za
granicą, a matka jest właścicielką
pierwszego eleganckiego butiku w
mieście. Ale imponowała mu
znajomością języków. I nawet dał jej
się trochę wciągnąć w tę całą
punkową ideologię, robił sobie
czasem z długich włosów irokeza i
wkładał rumuny na nogi. Lepiej
wtedy razem wyglądali.
Pewnego dnia szli
ulicą bez celu, kiedy nagle ona
stanęła jak wryta.
- Co jest?
Wymownie pokazała
kobietę w średnim wieku. Wysiadała z
autobusu.
- Ale co? – nie
zrozumiał tata Zuzki.
- No kurde, ma niezłą
kieckę! – wyjaśniła poirytowana
mama.
Tata spojrzał na mamę
zdumiony. Nagle zdał sobie sprawę,
że ta czerwonowłosa pancura musiała
choć raz w życiu mieć na sobie
sukienkę. Przynajmniej do komunii. I
było to tak absurdalne, że zaczął
się na głos śmiać.
- No co?! –
popatrzyła podejrzliwie. – Mnie też
się chyba może podobać fajny ciuch?!
Ojciec Zuzki ryknął
jeszcze mocniejszym śmiechem. A więc
ona z aureolą z wianka sztucznych
kwiatów, w koronkowych rękawiczkach,
długiej śnieżnej sukni królewny,
przyjmująca komunię świętą. Z
pobożnie złożonymi dłońmi i
wysuniętym regulaminowo językiem.
Zwijał się ze śmiechu, a ona nie
wiedziała dlaczego. Szturchnęła go
raz, potem drugi, wreszcie
popchnęła. Upadł na chodnik i zaczął
jeszcze zapalczywiej tarzać się i
ryczeć. A śmiech, jak wiadomo, jest
zaraźliwy, więc sama zaczęła się
krztusić. On złapał ją za nogę i nie
chciał puścić. Usiłowała się
uwolnić, lecz bez skutku, w końcu
runęła na ziemię, wprost na niego.
Okazało się, że ładnie pachnie, ma
długie rzęsy i słodki landrynkowy
oddech. To wtedy pierwszy raz
spisała ich policja.
***
Myślał o niej i nie
myślał wcale. Czasem po prostu łapał
się na tym, że ciągle ma ją w
głowie. Rozpanoszyła się w jakimś
zakamarku jego mózgu jak rak.
Towarzyszyła mu nawet, kiedy kupował
prezerwatywy, żeby przelecieć jakąś
przypadkową laskę. Gdy z kolejną
dziewczyną kupował koszulę, myślał,
że ona wybrałaby całkiem inną. Jego
kobiety. Były zawsze do niej
niepodobne. Były jej rewersami. Nie
robił tego specjalnie. Wybierał
rewersy, a potem niezmiennie czuł
się rozczarowany, że nie są awersem.
Kiedy ich skóra pachniała całkiem
inaczej, kiedy kupowały kompletnie
inne kosmetyki i kładły je na jej
półce, w całkiem nie taki sam
sposób, kiedy robiły gulasz, którego
ona nie znosiła i wymagały od niego,
żeby zjadł do wylizania talerza i
kiedy potem podawały deser, widział
w nich swoją matkę, teściową,
widział wszystkie kobiety-koszmary,
ale nie widział jej. Ona była innym
koszmarem, tym najgorszym, za którym
się tęskni zawsze i którego nigdy
niczym nie da się zastąpić.
Nienawidził jej.
Nigdy się przed sobą nie przyznał,
bo nie lubił źle myśleć o ludziach,
ale tak właśnie było. To, co
zrobiła, zniszczyło go na kilka lat.
Nie jadł, nie pił, nie oddychał, a
przynajmniej sobie tego nie
przypomina. Nagle ocknął się i było
trzy lata później, a on siedział w
McDonald’sie z trzyletnią córką.
Dosiadła się do nich wtedy ta miła
dziewczyna i jakoś tak się samo
stało, że zamieszkała z nimi,
zaczęła prać, prasować, gotować, a
on nie miał siły jej powiedzieć,
żeby sobie już poszła.
Sama odeszła. Nie
mogła znieść jego milczenia i tego,
że czasem nazywał ją innym imieniem.
Znowu był sam z dzieckiem.
Potem poszło
lawinowo. Przychodziły, a on je
wyrzucał. A one albo wracały, albo
przychodziły inne. Czuł się jak
frontman, skaczący z brzegu sceny na
falujący tłum, który unosi go na
swoich ramionach, podaje z rąk do
rąk. A on jest zbyt oszołomiony, by
panować nad sytuacją, poddaje się
bezwiednie, i gapi w szybujące nad
nim surrealistyczne niebo. Żadnej z
nich nie kochał. Postanowił zresztą,
że żadnej nie pokocha. I nie było
trudno tego dotrzymać. Najbardziej
bał się jednego. Że wcale nie byli
sobie pisani, że ona nie była tą
jedyną, tym puzzlem pasującym jak
ulał, który uległ poważnemu
zniszczeniu. Jeśli nie była tą
jedyną, to po co to wszystko było?
***
W tym czasie wujek
Zuzanny próbował korzystać z
możliwości, jakie niósł ze sobą
wczesny kapitalizm.
- Ma pan „Dirty
dancing”?
- Ale z kina
nagrywany. Z niemieckim dubbingiem.
Słabo trochę widać.
- Ale po ile?
- Trzy złote.
- Ale coś widać?
- Jak się mniej
więcej zna film, to nie przeszkadza.
Ostatni taniec widać całkowicie bez
zakłóceń.
- Daj pan.
Wujek Zuzy wyjął
kasetę z „Wirującym seksem”,
znalezioną w jednym z kilku pudeł,
leżących na rozkładanym łóżku
polowym, spakował w niemiłosiernie
zużyte pudełko Sony, i podał
klientowi. Z rączki do rączki.
To był wielki plac
nieopodal kościoła. Lekko pochylony
teren. Gdy stało się w najwyższym
miejscu, widać było rozpościerające
się od siatki do siatki, ciasno
stłoczone stragany, namioty,
„szczęki”, łóżka polowe, a nawet
stoiska naziemne na pałatkach.
Handlowano wszystkim. Firmowo
wytarte dżinsy (kogo nie było stać,
kupował zwykłe teksasy i prał z
pumeksem w pralce), tureckie swetry,
podróbki sportowego obuwia, katany,
psy, króliki, koty, wyciskarki do
czosnku, nieaktualne kolorowe
magazyny dla pań, radia samochodowe,
słuchawki do walkmanów, obrusy, co
się nie plamią, pirackie kasety
magnetofonowe i oczywiście, na samym
dole, niedaleko wejścia –
spiratowane zagraniczne filmy na
kasetach video.
Było ich około
dziesięciu. Sami faceci, głównie
młodzi, w wieku wujka Zuzki. Ubrani
w dżinsy, katany i podróbki
adidasów, zakupione po kosztach od
zaprzyjaźnionych straganiarzy. Wujek
się wyróżniał – miał długie włosy,
koszulkę Slayera i spodnie-gumki w
czarnym kolorze Na to czarna skóra.
Przez ten wygląd starsi klienci i
kobiety czasem woleli kupować u
tamtych.
Kiedy po placu szedł
szmer „idą” wujek sprawnym ruchem
wkładał pudła z kasetami do toreb
podróżnych, brał łóżko polowe pod
pachę i zaczynał spacerować. Policja
za spacerowanie mogła mu co najwyżej
skoczyć. Zresztą policja nie pchała
się do likwidowania interesu,
patrolowała, bo ją zwierzchnicy
wysłali. Ciągle nie była wtedy
dojrzała, niedawno jeszcze była
milicją i wciąż od tych zmian
kręciło jej się w głowie.
Tata i mama Zuzki
często odwiedzali wujka na placu.
Wchodzili, trzymając się za ręce.
Wyglądali jak dwie papużki faliste.
Często wraz z nimi na plac wlewał
się tłum wylany prosto z kościoła.
Odświętny, w spódnicach i
lakierkach.
Tata kupił tam kiedyś
mamie żywego kurczaczka. Pisklę
otrzymało imię Wezuwiusz. Mieszkało
w tekturowym pudle i mama non stop
świeciła na nie biurową lampką,
przez co sama nie miała się przy
czym uczyć.
Koleżanki
pozazdrościły mamie żółciutkiego
pupila i w następną niedzielę
pokupowały sobie kurczaków. Każda
miała obok biurka karton z
kurczakiem.
Kurczaki dużo srały,
a wkrótce zamieniły się w kury. Co
tu począć ze stadem kur? Część z
nich matki upichciły na obiad. Inne
matki powyrzucały biedne stworzenia
na osiedle albo poodwoziły pupili do
rodziny na wieś.
Tylko Wezuwiuszowi
się upiekło. Pozostał z mamą Zuzki
aż do swojej rychłej śmierci pod
kołami samochodu. Mama była
szlachetna. Wzięła go pięknego i
młodego, cieszyła się jego milusią
powierzchownością i choćby z
wdzięczności za te chwile, nie
potrafiła się go pozbyć. Otoczyła
kurę należytą opieką. Mama Zuzki z
tatą spacerowali z nią po okolicy i
nic sobie nie robili z dziwnych
spojrzeń.
***
Pradziadek Leon
uważał, że nie ma niczego dziwnego w
krojeniu szczurów i wyrabianiu z
nimi dziwnych rzeczy, bo widać tak
musi być, że niektóre szczury są do
tego stworzone. Gorzej, gdyby ktoś
na przykład postanowił
eksperymentować na Reksiu. Tego
pradziadek Leon by nie zniósł, bo
uwielbiał psa Reksia. Co wieczór
zasiadał przed plazmą w porze
wieczorynki i nikt nie mógł mu wtedy
przeszkadzać.
Najlepiej było, jeśli
leciała akurat jakaś starodawna
dobranocka z PRL-u. Pradziadek
zagłębiał się w fotel i z błogą
miną. Kiwając głową, dopowiadając,
co bohater powinien teraz zrobić, na
co uważać i czego nie spartaczyć,
dyrygował przebiegiem zdarzeń. Ale
kiedy telewizja puszczała którąś z
tych swoich bezdennie głupich
nowoczesnych bajek, dziadek się
wściekał. Wyłączał telewizor i
wychodził z pokoju, wiedząc, że ma
zepsuty cały wieczór i noc, bo co mu
się będzie śniło bez Reksia albo
Bolka i Lolka? Potem jednak
zawracał, włączał na powrót
telewizor i wpatrywał się z
zaciśniętymi wargami w dziwne,
pokraczne roboty, obrzydliwe
rysunkowe stwory, wredne i
niewychowane, plujące, klnące i
walczące bez jakiegokolwiek powodu z
kim popadnie. Reksio działa zawsze w
słusznej sprawie, w obronie
słabszych i w dodatku tak, by mimo
wszystko jak najmniej skrzywdzić
przeciwnika, ale dać mu nauczkę.
- Teraz bajki są do
dupy – mówił Leon i wyłączał
ostatecznie telewizor.
Pradziadek Leon miał generalny
problem z telewizją. Nie potrafił
zupełnie pojąć, jaki kretyn wpadł na
to, by założyć kanał, na którym bez
przerwy, dwadzieścia cztery godziny
na dobę, gada się o pogodzie.
Analizuje ją na wszelkie możliwe
sposoby, zamiast po prostu w
krótkich żołnierskich słowach
poinformować obywateli, czy w końcu
będzie lało, czy nie. A szczytem
dziwactwa wydawał się dziadkowi
Leonowi kanał w całości poświęcony
odkurzaniu. Baba odkurza i odkurza,
demonstruje, jak ten odkurzacz,
bardzo tani na raty, strasznie
dobrze odkurza. A potem ta pani
przestaje odkurzać i zaczyna kroić.
Wszystko kroi tymi nożami strasznie
drogimi, ale niezawodnymi. No ileż
można pokazywać, jak baba kroi i
odkurza?! I czy jest na świecie taki
wariat, który to cały czas ogląda?
Poza tym wkurzało
dziadka Leona strasznie, że
puszczają w telewizji w kółko to
samo, więc zazwyczaj oglądał
programy ze ściszonym głosem.
- Po co mam niby tego
słuchać, jak ja wiem, co oni
powiedzą?
I
faktycznie wiedział. Czasem dlatego,
że na Wielkanoc znowu puszczali „Kevina
samego w domu”, a czasem dlatego, że
po prostu wszystko stało się dla
pradziadka, który miał osiemdziesiąt
pięć lat, boleśnie przewidywalne.
Nawet jeśli oglądał najnowsze
wiadomości, nie musiał słuchać, by
wiedzieć, o jakich to tragicznych
wydarzeniach mijającego dnia
informował spiker i jak bardzo są
one nieważne, kiedy ma się tyle lat,
co Leon. Na pewno są mniej ważne i
pouczające, niż przygoda, która tuż
przed wiadomościami przydarzyła się
Reksiowi.
***
Szczególnie, gdy są u
jego matki, ojciec Zuzki zastanawia
się, jak to możliwe, że przyszedł
czas i wyrwał z korzeniami
wartburga, kolorową wodę w woreczku,
i wszystkie inne gadżety poprzedniej
epoki. Patrzy codziennie na swoją
córkę i nie może się nadziwić, jak
ona ma inaczej. I żeby tak nie
zostało nic z tego co było? Nie,
nie, nie, to nie nostalgia, on za
tamtym nie tęskni. On szuka po
prostu, gdzie się podziewa to, czego
nie ma. No, taki naiwny jest, że się
zastanawia, gdzie się to wszystko
podziało. Ktoś bezwiednie, że ani
się obejrzał, zabrał coś, co miało
być niemym świadkiem jego dorosłego
życia. A tymczasem nic się jego
drodze nie przygląda, bo zmieniły
się ulice, domy, skwery, ludzie,
nawet jego dom rodzinny nie
istnieje, bo matka zamieniła
mieszkanie w wielkiej płycie na
przytulny domek z ogródkiem. Nikt
nie zachował nietkniętego na
pamiątkę jego pokoju z plakatami
Iron Maiden. Dlatego, gdy czasem
odnajdzie trop dawnego, szokuje go
to. Zbiera okruszki, zmiata do
puzderka, chowa pod poduszkę i
przegląda nocami, jak szczeniak.
***
Czy myśmy kiedyś
naprawdę się spotkali? Myśli tych
dwojga niespodziewanie się splatają,
gdy tymczasem w białym mieszkaniu
narasta krępująca cisza. Czy
naprawdę to ty byłaś tą dziewczyną z
czerwonymi włosami? A ty tym
bezczelnym chłopakiem z nieodłącznym
papierosem, od którego pożółkły ci
palce? Czy to możliwe, że istniał
tamten czas, kiedy nie było tych
wszystkich bankomatów, kart
płatniczych i telefonów komórkowych?
Kiedy musieliśmy tłumaczyć się
rodzicom, czemu wracamy nad ranem i
śmierdzimy tanim winem? Kiedy w
poświacie księżyca huśtaliśmy się na
huśtawce, ciągnąc łyk za łykiem i
wydawało nam się, że nikt przed nami
nie był tak wolny i nikt po nas już
nie będzie? Czy faktycznie
wpinaliśmy w porozciągane swetry
agrafki, a nasi znajomi
kolekcjonowali puste puszki po
piwie, bo to było bardziej dorosłe
od historyjek z donaldów? Czy
czytaliśmy sobie nawzajem Stachurę i
wydawało nam się, że kto jak kto,
ale my nie jesteśmy egzaltowani? I
że nikt nas nie zniewoli, bo już my
przejrzeliśmy to życie i z nami się
temu życiu na pewno nie uda?
On jest spokojny,
pamięta, bo wszystko wracało do
niego każdej nocy w każdym śnie, na
złość, by go krępować, przypominać,
jesteś sentymentalny, czekasz, sam
nie wiesz na co. Dla niej to szok,
właśnie dogoniła ją wielka, pędząca
kula, której nie sposób uciec. W
zasadzie nie patrzy na nic, tylko na
jego usta, spuchnięte i przesadnie
czerwone, jakby malował się
ukradkiem koralową szminką. Zawsze
takie miał i właśnie to jest
szokujące. Te usta zdradzają, że to
wszystko było naprawdę.
***
Sport to zdrowie. Na
nowoczesnej siłowni z klimatyzacją i
zamykanymi na kod szafkami, rząd za
rzędem, ramię w ramię ćwiczą.
Biegają na bieżniach, spinningują na
rowerach, podnoszą sztangi pod okiem
osobistych trenerów, pocą się na
stepperach i grzeją w saunach lub
chłodzą w basenach. Biegnąc,
oglądają w swoim osobistym
telewizorku kanał modowy. Albo
patrzą przez wielką szybę na drzewa,
które okalają siłownię. Wtedy
łatwiej sobie wyobrazić, że się
naprawdę biegnie, tylko nie ma tych
zgniłych liści pod nogami i tego
skrobania w gardle od zimnego
powietrza. Włosy nie zachodzą
wilgocią i nie zabłądzi się w
strasznym lesie. To dużo lepsze
bieganie. Bardziej prawdziwe. Można
kontrolować puls i ile kilometrów
się już przebiegło. Czują się
naprawdę dobrze. Co więcej, są
szczęśliwi. Endorfiny, jasne, że
endorfiny. Są szczęśliwi. Nie
myślą, nie dumają, nie kalkulują.
Jakieś to dziwne, że pół godziny na
bieżni może dać taki euforyczny
stan.
***
Ja to żałuję, że
nigdy nie grałem w filmie. A miałem
dryg! – stwierdził dziadek Leon. -
Po wojnie, mieszkaliśmy z babcią w
biednych warunkach, o ho ho, ale
było wesoło! Orkiestry grały co
sobota, co niedziela kino
wyświetlali pod chmurką, przedszkole
się organizowało, były takie panie,
co się dziećmi zajmowały, jak
rodzice szli tańczyć. A babka to
kino lubiła strasznie, uuuuu,
strasznie. I chodziła z tą swoją
koleżanką Ceśką ciągle do kina, nie
tylko nawet w niedzielę! I raz jak
wracały po nocy to je zaczęli pijani
żołnierze gonić. Babka zmachana do
domu wpadła. Ledwo im uciekła.
Oooooo, jak ja się zdenerwowałem!
Moją żonę gonić?! Kolta miałem za
piecem, to kolta za pasek, na siebie
prochowiec, postawiłem kołnierz i na
rower, hajda! Ale myślę, nie! I
hejże po szufladach szukać, aż
znalazłem bokobrody i wąsy. Do
przyklejania. No i heja sobie
przyklejać te wąsiska i te
bokobrody, bo to były prawdziwe
takie sztuczne. Na łeb kapelusz i
jazda! Szukałem ich pół nocy, tych
ochlejmordów! Ale się pochowali,
pewnie do jednostki zdążyli wrócić,
na swoje szczęście, bo bym ich
trachnął z kolta, nawet bym się nie
zastanawiał! No ale taki byłem
przebrany, że jak wróciłem nad ranem
to babka pisku narobiła uuuu!
Przewrażliwiona już była, myślała,
że obcy. Taki miałem talent
aktorski.
Dwa dni później
umarł.
***
Patrycja Nowak
Projekt okładki:
Anna Nowacka
|