Pytasz mnie
wzrokiem a ja unikam
odpowiedzi od lat. Skąd
zawędrowałem do Biecza, skąd
kustodia biecka
franciszkanów? Mogę Ci teraz
zdradzić jako, że moje
ziemskie życie się powoli
kończy, a ja oczekuję Pana.
W
tym roku mija 100-lecie
wybuchu I wojny światowej,
sierpień 1914, to początek
Wielkiej Wojny Światowej.
Opiszę ci historię
niesamowitą. Gdyby nie mój
udział w niej, sam w nią nie
uwierzyłbym. W 1917 r. w
końcowej fazie wojny
tarnowski 57. pułk piechoty
został wysłany na front
włoski. Do listopada 1918 r.
na tym froncie w dolinach
rzeki Piave trwały
śmiertelne zapasy wojsk
konającego już kolosa
Austro-Węgier z armią włoska
i koalicjantami. W dolinach
nad Adriatykiem, na zboczach
przepięknych Dolomitów, trup
kładł się gęsto. Urodziłem
się 18 lutego 1914 r. w
maleńkiej wiosce Concordia
na wschód od Portogruaro.
Ojciec był winiarzem, a
raczej robotnikiem na
plantacjach winnych. Byliśmy
ubogą rodziną, ja byłem z
kolei siódmym dzieckiem
moich drogich rodziców. W
naszej wiosce w czerwcu 1918
r., a więc już w końcowym
etapie wojny, mieszkali
żołnierze mówiący w obcym
języku, z miękkimi głoskami
i takim twardym „r” w
niektórych wyrazach.
Pamiętam ich ledwo, ledwo.
Którego dnia rozpoczął się
ostrzał artyleryjski. Kule i
pociski padały na czerwonawe
dachówki naszych domostw.
Potężny pocisk rozerwał
naszą chałupę i zabił całą
prawie rodzinę. Ostał się
jedynie czteroletni
chłopiec, to byłem ja.
Jaki cudem i dlaczego dwaj
młodzi żołnierze, jak się
okazało z tarnowskiego 57.
pp., zabrali mnie do siebie,
do obozu? Za kilka miesięcy
wojna się zakończyła. Dwaj
młodzi żołnierze pochodzili
z Galicji, z okolic Tarnowa,
konkretnie z Szerzyn i
Ołpin. Wzięli mnie ze sobą,
czteroletniego chłopca i
przez całą Europę przewieźli
do Galicji. Po drodze
wstąpili do Biecza, zapukali
do furty i oddali mnie
zakonnikowi jak paczuszkę,
opowiadając mu tylko, jak
mam na imię i skąd pochodzę
oraz ile mam lat.
Franciszkanie mnie
wychowali. Kiedy miałem 16
lat opuściłem klasztor i
powędrowałem w świat.
Ukończyłem studia,
pracowałem w wielu
miejscach, żyłem w wielu
miastach, ale najbardziej
tęskniłem do Biecza. Kiedy
już po II wojnie mieszkałem
w Tarnowie postanowiłem
wstąpić do zakonu. Odbyłem
nowicjat, złożyłem śluby i
zostałem bratem mniejszym w
moim bieckim klasztorze. Ot,
cała tajemnica mój drogi
Ricardo.
Siły mnie opuszczają. Myślę
coraz częściej o tych dwóch
młodych żołnierzach.
Dlaczego wzięli mnie ze sobą
i przywieźli do Biecza?
Nigdy ich później nie
zobaczyłem. W zakonie
przyjąłem imię Nikodem.
Jestem jak ów Nikodem, uczeń
Chrystusa, który razem z
Józefem z Arymatei, zdejmuje
Chrystusa z Krzyża i
składają do Grobu. Chciałem
przez przyjęcie tego imienia
podziękować tym żołnierzom,
bowiem gdyby nie ich dobroć,
pozostałbym na pastwie
wilków w tej mojej
zbombardowanej wiosce
rodzinnej nad rzeką Piave.
Ci żołnierze byli jak
Nikodem i Józef.
Zamykam już oczy. Słyszę
kroki brata Anzelma, ale już
dziś z nim nie pójdę na
wieczorne śpiewy. Już nie
mam sił. Już pora stanąć
przed obliczem Pana i zdać
się na Jego dobroć. Żegnaj
Drogi Ricardo, mój tarnowski
przyjacielu. Piękniejszego
od Tarnowa miasta nie
widziałem, no, może poza
Bieczem.
Twój Nikodem |